Międzygatunkowe zamieszkiwanie

Aby zrozumieć nieludzkie potrzeby, musimy też poznać nowe języki – w tej międzygatunkowej komunikacji architektkom pomagają biolodzy, a urbanistom antropolożki, mykolożki, artystki, ekonomistki i poetki.

Na studiach architektonicznych wcześniej lub później trzeba zaprojektować dom w krajobrazie. Zadanie polega na wkomponowaniu schronienia w istniejący porządek naturalny, zadbaniu o dobrostan i potrzeby mieszkańców, a wszystko to z poszanowaniem otoczenia i klimatu. A gdyby tak zaproponować sposób zamieszkiwania dla wspólnoty, w której człowiek nie jest głównym podmiotem czy klientem[1]? Zmiana perspektywy może zainspirować do przyjrzenia się innym niż ludzkie potrzebom i stylom życia, wzięcia pod uwagę cyklu dobowego roślin, zwierząt i grzybów, odpowiedniego oświetlenia, konieczności utrzymania niezbędnego dla poszczególnych gatunków dystansu, a także możliwych konfliktów między nimi. Trudne, prawda? A teraz rozszerzmy to zadanie na teren całego miasta. Od czego zacząć? I właściwie dlaczego podejmowanie prób nieantropocentrycznego projektowania jest takie ważne?

Opowieść o podległości

Historia architektury oparta na projektowaniu dla człowieka dostrzegała zwierzęta i inne byty, ale proponowała im co najwyżej podporządkowaną pozycję w procesie kształtowania materii i przekształcania świata. Wszelkie miejsca projektowane z myślą o naturze – zwierzyńce, rzeźnie czy ogrody botaniczne – ostatecznie służyły zaspokajaniu potrzeb ludzi, ewentualnie protekcjonalnemu pochylaniu się nad przyrodą i jej instrumentalizowaniu (przyroda dostarcza przecież korzyści ekosystemowych).

Z drugiej strony dawniej żyliśmy znacznie bliżej zwierząt, zamieszkiwaliśmy wspólne izby, dzieliliśmy codzienność i niedolę, dostosowując cykl naszego życia do pór roku. Nie eksploatowaliśmy przy tym natury na tak szeroką skalę jak dzisiaj. Nowoczesność, urbanizacja i kapitalizm wprowadziły nieznaną wcześniej nierównowagę w naszych relacjach i sprawiły, że ludzie i nieludzie coraz bardziej się od siebie oddalają.

Refleksje nad potrzebą przekształcenia tej antropocentrycznej opowieści były i są rozwijane przede wszystkim na gruncie teorii feministycznych, posthumanistycznych (warto sięgnąć do tekstów Donny Haraway, Bruna Latoura, Joanny Bednarek, Andrzeja Marca, Moniki Rosińskiej, Agaty Szydłowskiej czy Małgorzaty Gurowskiej). Rzadko rozmawiamy o nich na polu refleksji architektonicznej. Ale to również się zmienia, bo na horyzoncie widzimy widmo katastrofy klimatycznej i marazm antropocenu[2].

Fragment Dzielnicy Zwierząt z pozostałościami lwiarni, wizualizacja Grupa CENTRALA

Inne spojrzenie

Mimo że od niedawna obserwujemy wyraźną zmianę perspektywy, to w praktyce projektowej trudno uciec od antropocentrycznych reguł i przyzwyczajeń. Bo jak projektować, rezygnując z gestu architektonicznego takiego jak postawienie budynku czy zaznaczenie swojej ludzkiej ingerencji, które zawsze podszyte są poczuciem wyższości człowieka nad innymi gatunkami? Jak powstrzymać się od utrwalania uprzywilejowanej pozycji człowieka w ekosystemie? I jak właściwie poznać potrzeby nieludzi?

Dziś wiemy, że tylko bioróżnorodny świat może oprzeć się katastrofie klimatycznej, a istnienie bioróżnorodnych środowisk miejskich jest jednym z warunków przetrwania życia na planecie. Tymczasem antropopresja, czyli nadmierny wpływ człowieka na środowisko naturalne, doprowadziła do sytuacji, w której miasta – ze swoim betonem, samochodami i oświetleniem – z jednej strony bywają śmiertelnymi pułapkami dla nieludzi, z drugiej zaś dla niektórych z nich stają się nowym domem. Czasem przymusowym, często niedoskonałym, ale oferującym również wiele korzyści, takich jak mniejsza presja ze strony drapieżników, cieplejsze zimy czy łatwiejszy niż poza terenem zurbanizowanym dostęp do pożywienia.

Dzielimy więc tę samą przestrzeń, a nasze światy są wzajemnie powiązane. Czy tego chcemy, czy nie, ludzie i inne organizmy żyjące w miastach kształtują się wzajemnie i wpływają zarówno na swój dobrobyt, jak i na dyskomfort. Przyjmując taką niehierarchiczną, relacyjną perspektywę, interdyscyplinarne zespoły pracujące z materialnością ośrodków miejskich podejmują wielkie zadanie takiego jej urządzenia, by umożliwiała różnym gatunkom współzamieszkiwanie danego obszaru.

Niezbędnik miastozdziczenia

Pracę nad zmianą spojrzenia na rozwój architektury w kontekście bioróżnorodności warto zacząć od przemyślenia międzygatunkowych relacji i potrzeb. Kolejnym dobrym krokiem w tej wędrówce jest odpowiedzialne przedefiniowanie dobrze znanych pojęć. Pomyślmy więc o międzygatunkowym budynku, sąsiedztwie, dzielnicy, miejscu spotkań i odosobnienia. Żeby jako architektki i architekci dobrze mediować między różnymi potrzebami, musimy być otwarci na przykład na projektowanie dyskomfortu; jego przejawem może być tworzenie przestrzeni do życia w większym mroku, taka decyzja może bowiem zniwelować niekorzystne dla większości organizmów zanieczyszczenie światłem i emisje. Jak tłumaczą autorki projektu ZOEpolis, architektura pełniłaby w takim ujęciu funkcję mediatora we wspólnocie ludzi, innych zwierząt, roślin, grzybów i mikroorganizmów: „Nie chodzi tu tylko o opracowywanie nowych rozwiązań, lecz także o zauważenie istniejących połączeń, wspólnot czy relacji i dostosowywanie się do nich”[3].

Może się również okazać, że w swojej praktyce wcale nie musimy operować materią architektoniczną – zaniechanie i powstrzymanie się od projektowania tworzy nieoczywiste pole dla samoistnego realizowania się bioróżnorodności. Takie podejście jest bliskie badaczom redefiniującym pojęcia nieużytków miejskich jako obszarów użytecznych i produktywnych dla nieludzkich mieszkańców.

Aby zrozumieć nieludzkie potrzeby, musimy też poznać nowe języki – w tej międzygatunkowej komunikacji architektkom pomagają biolodzy, a urbanistom antropolożki, mykolożki, artystki, ekonomistki i poetki. Dzięki takim współpracom rozpoznany został ostatnio na przykład olbrzymi potencjał oraz konieczność prawnej ochrony Zakola Wawerskiego – ogromnego rezerwuaru bioróżnorodności w Warszawie. W sukurs może przyjść także technologia wspomagająca próby międzygatunkowej komunikacji czy automatycznie kalibrująca oświetlenie miejskie.

Zadaniem architektury w procesie wzajemnego poznania może być też działalność edukacyjna. To dzięki spekulatywnemu projektowi Dzielnica Zwierząt Grupy Projektowej CENTRALA w środku Warszawy możemy wyobrazić sobie „inne miasto”, wyraźnie odbiegające od naszych przyzwyczajeń przestrzennych i funkcjonalnych, ale także estetycznych. Taka architektura – nawet jeśli tylko wyobrażona – zbliża nas międzygatunkowo do siebie, łagodzi lęk, uwrażliwia na inne życia i burzy stereotypy. Prowadzi też w stronę innych wartości.

W tym ujęciu wszystko, co wypieramy z miasta ludzi, zyskuje na znaczeniu. Chwast staje się „dziką rośliną miejską”, która ma swoją funkcję w miejskim krajobrazie (jak tłumaczy Peter del Tredici, ekolog z Harvardu). Mokradło czy bagno może nie być „ładne” czy „pachnące”, ale wciąż jest niezbędne. Granice naszej prywatności i dobrostanu w międzygatunkowym mieście wyznaczane są przez świadome zabiegi, a nie przemoc; możemy dzielić z innymi gatunkami nasze ogrody, balkony i dachy – nie musimy kuchni czy salonu.

Repertuar konkretnych dobrych praktyk w kontekście bioróżnorodności jest szeroki. W mikroskali możemy na przykład instalować budki lęgowe czy rozbetonowywać chodniki, w mezoskali – tworzyć sfery dzikości w miejskich parkach, w makro – walczyć o zmiany w prawie dotyczącym przyrody czy o wprowadzenie regeneratywnych modeli rozwoju miasta, czyli tych nastawionych między innymi na odbudowywanie bioróżnorodności (warto czerpać z już zgromadzonej wiedzy, na przykład na stronie Miastozdziczenie). Na poziomie meta stosowanie bioróżnorodnej perspektywy może skłaniać do przemyślenia ambiwalentnych związków architektury z naturą oraz aktywnego działania na rzecz tworzenia nowych modeli i rozwiązań. Najlepsze rezultaty osiągniemy dzięki otwieraniu się na nowe dyscypliny i stosowaniu nieantropocentrycznego podejścia na polu projektowania, dyskursu i polityki.

[1] Na to zadanie projektowe zwrócił mi uwagę Maciej Siuda.

[2] Pojęcie Ewy Bińczyk z książki Epoka człowieka. Retoryka i marazm antropocenu, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2018.

[3] ZOEpolis. Budując wspólnotę ludzko-nie-ludzką, Małgorzata Gurowska, Monika Rosińska, Agata Szydłowska, Wydawnictwo Bęc Zmiana, Warszawa 2020.

fot. Grupa Zakole

Tekst pochodzi z „Niezbędnika SAS Szkoły Architektury Społeczności”, którzy ukaże się w czerwcu i będzie dostępny w wersji online, za darmo na stronie https://sasonline.pl/