Bombaj a sprawa polska
Sieroty po Kapuścińskim Wizja świata, która wyłania się z pobieżnej nawet analizy polskich wydań książek zagranicznych autorów, nie jest tylko pochodną syndromu inżyniera Mamonia, który lubi wyłącznie to, co nie zburzy jego żmudnie budowanego, małego, bezpiecznego, prowincjonalnego świata. To również efekt erozji ducha kosmopolityzmu i…
Sieroty po Kapuścińskim
Wizja świata, która wyłania się z pobieżnej nawet analizy polskich wydań książek zagranicznych autorów, nie jest tylko pochodną syndromu inżyniera Mamonia, który lubi wyłącznie to, co nie zburzy jego żmudnie budowanego, małego, bezpiecznego, prowincjonalnego świata. To również efekt erozji ducha kosmopolityzmu i otwarcia się na otaczający nas świat. Dlatego dla tych wszystkich, którzy dzielą moją frustrację i coraz częściej korzystają z zagranicznych księgarni i coraz głębiej zastanawiają się nad każdym groszem wydanym na książkę po polsku, pojawienie się Bombaju Suketu Mehty jest wiadomością podwójnie dobrą. Po pierwsze, ta niezmiernie długa (a zatem pracochłonna w tłumaczeniu) książka jest sprawnie przełożona i nie tylko da się ją czytać po polsku, ale i sprawna proza Mehty przebija się przez jej polskie strony. Tłumaczka zgrabnie oddała aliterację w tytułach trzech głównych rozdziałów: power, pleasure i passages jako „przemoc”, „przyjemność” i „przejścia”. Co prawda zdarzają się czasami stylistyczne wpadki (np. tłumaczenie opisu kalkuckiego domu dziadka autora: „dark, hot, womblike” jako dom „ciemny i gorący jak macica”), niemniej należy całość uznać za udaną.
W przeciwieństwie do tłumaczy, którzy nie odróżniają młynów od fabryk czy rozwidleń od widelców, nie ulega wątpliwości, że tłumaczka książki Mehty „czuje” świat opisywany przez autora i nie gubi się w nim. Całość tekstu została ponadto skonsultowana z dwójką polskich indologów, a tłumaczka we wstępie wyjaśnia, dlaczego niektóre starsze nazwy własne i nazwiska zostały spolszczone, a przy tych bardziej współczesnych zachowała transkrypcję angielską – te pierwsze są obecne w literaturze polskojęzycznej, a te drugie łatwiej będzie czytelnikowi odnaleźć w internecie. Okazuje się, że jak się chce, to można: brawa dla małego, zupełnie nieznanego wydawnictwa Namas, które wydaje książki lepiej niż renomowane polskie molochy.
Kiedy podczas badań do mojego doktoratu poświeciłem półtora roku na czytanie starych łódzkich gazet, ze zdumieniem odkryłem, że czytelnik lokalnej prasy z okresu PRL-u mógł dowiedzieć się o wiele więcej i o wiele rzetelniej o tzw. szerokim świecie niż współczesny konsument polskich mass mediów. To paradoks, gdyż rzekomo żyjemy w dobie globalizacji, a wtedy granice były pilnie strzeżone. Zwłaszcza w okresie ostatnich 10 lat zauważyłem wyraźną prowincjonalizację polskiego życia kulturalnego. Duże polskie stacje telewizyjne, zarówno publiczne, jak i prywatne, nie emitują już dobrych filmów czy seriali, którymi żyje cały świat. Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych mogliśmy oglądać w Polsce Miasteczko Twin Peaks, czy (świetnie tłumaczony!) Przystanek Alaska.
Dzisiaj przeciętny polski widz (który nie ma dostępu do niszowych kanałów) nie wie, że niektóre współczesne seriale telewizyjne są tak świetnie napisane jak dobre powieści i nie zobaczy The Wire, Breaking Bad, The Office, Mad Men czy nawet Dextera. No chyba, że przestał korzystać z tradycyjnej telewizji i ogląda filmy w internecie, czyli we współczesnym drugim obiegu. Łódzki tygodnik „Odgłosy”, który nie był przecież w ówczesnej pierwszej lidze, wysyłał w różne zakątki swojego własnego korespondenta, który w przeciągu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w zasadzie zjeździł wszystkie kontynenty i opisał dziesiątki krajów na łamach lokalnej prasy. Czytając tego rodzaju reportaże, zdałem sobie sprawę, że fenomen Ryszarda Kapuścińskiego – polskiego pisarza, który zyskał sławę na świecie nie dlatego, że pisał o Polsce – to był czubek góry lodowej całej armii pisarzy i dziennikarzy, których żywo interesowało to, co działo się poza granicami Polski i którzy potrafili ciekawie o tym opowiadać swoim rodakom.
Gdy zdarza mi się (rzadko i przez przypadek) obejrzeć polską telewizję czy śledzić dyskusje w polskiej prasie, to mam coraz silniejsze wrażenie, że Polska jest jak absurdalna Atlantyda, w której rozgrywają się jakieś nieaktualne, przedawnione sprawy, które interesują tylko wąską grupkę wtajemniczonych świrów. Liczymy na to, że świat nas wreszcie doceni, bo organizujemy mistrzostwa Europy w piłce nożnej; tyle że zapominamy, że kibice na całym świecie będą oglądać nie nas czy nasze stadiony, które przecież nie różnią się od innych stadionów na świecie, ale Rooneya czy Christiano Ronaldo. Jednym z najbardziej szokujących dla mnie komentarzy do katastrofy smoleńskiej, który przewijał się przez wiele ust, także tych krytycznych wobec braci Kaczyńskich, był argument, że dzięki temu wypadkowi świat wreszcie dowie się o zbrodni katyńskiej. Że rosyjska telewizja puściła (okropny) film Wajdy na ten temat i że to jest sukces z którego należy się cieszyć.
A jednocześnie to, co Miłosz kiedyś niezbyt życzliwie nazywał „podświadomą tęsknotą do dziwu”, a co ja wolę określać jako codzienny, oddolny kosmopolityzm, zostaje niezaspokojony. I to właśnie na tą potrzebę otwarcia się na szerszy świat i zapomnienia o polskim grajdole odpowiada Wojciech Cejrowski w swoich programach podróżniczych. Mimo bardzo wielu wad, Cejrowskiemu nie można odmówić umiejętności ciekawego opowiadania o świecie. I okazuje się, że wielu Polaków właśnie czegoś takiego chce słuchać.
Oczywiście książka Suketu Mehty o Bombaju jest nieporównywalnie lepsza niż programy Cejrowskiego – i to jest ta druga dobra wiadomość. Jest to pozycja wyjątkowa, bo Mehta zmierzył się z zadaniem, które wielu się nie powiodło: napisał w pewnym sensie syntezę współczesnej metropolii globalnego południa, miasta, które ma więcej mieszańców niż cały kontynent australijski. Jest to historia o współczesnym Mumbaju (Mehta świadomie używa starej nazwy miasta, gdyż nie jest wielkim sympatykiem hinduskich nacjonalistów, którzy z Bombaju zrobili Mumbaj), opowiedziana nie poprzez miejsca, ale poprzez ludzi. Mehta opisuje świat administracji rządowej, wielkiej polityki i policji, muzułmańskiej mafii i morderców do wynajęcia, świat barów, w których pracownicy mumbajskiej dzielnicy finansowej obrzucają pieniędzmi piękne tancerki; jako autor scenariuszy do filmów, pisze od środka o Bollywoodzie, jego gwiazdach oraz początkujących aktorach. Przez ponad sześćset stron przewija się kilkudziesięciu bohaterów, każdy z krwi i kości.
Książka Mehty to również gratka dla każdego, kto jest zainteresowany miastami – gdyż trudno w literaturze naukowej znaleźć tak „gęsty opis” (pojęcie Geertza) współczesnego wielomilionowego miasta. Zwłaszcza rozdziały poświęcone muzułmańskiej mafii, która sama siebie określa jako „czarne kołnierzyki”, imponują szczegółowym i wiarygodnym opisem, w którym widać, że autor zarówno próbuje zrozumieć i wytłumaczyć decyzje życiowe płatnych morderców, oraz to, w jaki sposób mafia zastępuje słabe i niewywiązujące się ze swoich obowiązków państwo, ale jednocześnie mafiosów, ani nie gloryfikuje ani nie demonizuje. Mehta ma talent zarówno do uchwycenia szerszych procesów społecznych, jak i przytaczania fantastycznych szczegółów. Przykładem są sposoby podrywania tancerek z barów: „na ptaszki w klatce”, które przez „nieuwagę” wydostają się z zamknięcia, gdy para jest na tylnym siedzeniu samochodu po to, aby podczas łapania ptaszków ręce podrywacza mogły „przypadkowo” wylądować na ciele świetnie znającej ów trick, ale udającej zaskoczenie podrywanej. Mehta łączy wszystko to, co jest potrzebne do świetnej literatury, która niejednokrotnie jest bardziej przenikliwa niż wiele naukowych analiz. Dlatego dla wszystkich zmęczonych sprawą polską jest to książka niezastąpiona.