Zbuntowane miasta Davida Harveya
O sprawiedliwość przestrzenną Dyskusja na temat prawa do miasta może być w Rebel Cities najciekawsza dla polskiego czytelnika. Od kilku lat hasło to stało się niezwykle modne i powszechnie używane. Harvey, zresztą jak wielu innych (w ciągu ostatnich 2 lat mamy do czynienia z istnym…
O sprawiedliwość przestrzenną
Dyskusja na temat prawa do miasta może być w Rebel Cities najciekawsza dla polskiego czytelnika. Od kilku lat hasło to stało się niezwykle modne i powszechnie używane. Harvey, zresztą jak wielu innych (w ciągu ostatnich 2 lat mamy do czynienia z istnym wysypem akademickich publikacji na ten temat), zwraca uwagę na niebezpieczeństwo pewnej pustości semantycznej tej idei. O „prawo do miasta” może przecież upominać się każdy i każdy może użyć tego hasła do swoich, często partykularnych i wcale nieprogresywnych, celów. Dlatego niektórzy teoretycy postanowili zastąpić „prawo do miasta” czymś innym. Dwie najważniejsze alternatywy to obecnie idea „miasta sprawiedliwego” Susan Feinstein oraz „sprawiedliwości przestrzennej” Edwarda Soji. O ile ta pierwsza alternatywa zdaje się być krokiem wstecz, tak ta druga może okazać się bardzo pomocna.
Problem z ideą „miasta sprawiedliwszego” jest poniekąd podobny do problemów hasła „prawo do miasta”. Feinstein w swojej książce The Just City pisze o trzech miastach: Nowym Jorku, Londynie i Amsterdamie i twierdzi, iż najbardziej do ideału miasta sprawiedliwego zbliża się Amsterdam, a najdalej od niego odchodzi Nowy Jork. Problem w tym, że Feinstein, jak sama zresztą przyznaje, jedynie ocenia współczesną „sprawiedliwość” realnie istniejących miast i nie rozumie, że „prawo do miasta”, zarówno dla Henri Lefebvre’a, który ukuł to pojęcie, jak i dla Harveya to przede wszystkim prawo do wyobrażenia sobie miasta radykalnie innego (i przez to bardziej sprawiedliwego społecznie) od tych istniejących w kapitalizmie. Horyzonty wyobraźni Feinstein sięgają najdalej do „kapitalizmu z ludzką twarzą” – a taki, jak twierdzi Harvey, jest w tej chwili niemożliwy, zaś dyskusja na temat reformy kapitalizmu, w obliczu jego załamania, jest zwykłą stratą czasu. Inny świat jest możliwy, pisze Harvey, choć tak jak średniowieczny mnich nie byłby w stanie wyobrazić sobie kapitalizmu, tak wiele osób dzisiaj nie jest w stanie wyjść horyzontem myślowym poza ten system społeczno-ekonomiczny. I takie ćwiczenie z wyobraźni jest właśnie zadaniem dla krytycznych intelektualistów.
Idea „sprawiedliwości przestrzennej” zabiera nas właśnie w takie nowe rejony. Harvey, w swojej propozycji przedefiniowania idei „prawa do miasta” popada w niekonsekwencję, gdyż zamiast zawęzić to niezwykle otwarte pojęcie, idzie w kierunku jeszcze większego jego rozmycia poprzez posiłkowanie się ideą klasowości. Prawo do miasta, twierdzi Harvey, o ile użyte do „właściwych celów” i przez „właściwych” ludzi, będzie instrumentem politycznej emancypacji. Tyle, że kto lub co ma to gwarantować? Tutaj natrafiamy na bariery teorii Harveyowskiej.
Bardzo często zarzuca się Harveyowi (zwłaszcza, że jest on nominalnie profesorem na wydziale antropologii), że o ile zna się świetnie na ekonomii politycznej, tak nie za bardzo zna i chce zrozumieć empiryczną rzeczywistość społeczną. Wiele dowiadujemy się od niego o tym, jak działa (abstrakcyjny) kapitalizm, natomiast mało o ludziach z krwi i kości. Na zarzut ten Harvey już odpowiedział w The Limist to Capital (w polemice z E.P. Thompsonem, którego często, choć niesłusznie, uważa się za intelektualne przeciwieństwo Harveya), tym niemniej nie zniknął on z dyskusji akademickiej, zwłaszcza tej kuluarowej. Jest on zdecydowanie niesprawiedliwy – sam Harvey z reguły odpowiada, że jego książki operują na innym, bardziej globalnym pułapie, co nie oznacza, że on sam nie jest zainteresowany tym, jak kapitalizm działa na poziomie grassroots. Jednakże jest też w tej krytyce ziarnko prawdy: zręby teorii Harveya opierają się w zasadzie na dwóch doświadczeniach historycznych: tzw. „haussmanniacji” Paryża (której Harvey poświęcił osobną książkę) oraz powojennej przebudowy nowojorskiego obszaru metropolitalnego ręką Roberta Mosesa. Miasto i miejskość dla Harveya to przede wszystkim dziewiętnastowieczny Paryż oraz współczesny Nowy Jork.
Widać to w porównaniu z książką Soji, który jest urbanistą z tzw. kalifornijskiej szkoły krytycznej geografii. Soja mieszka w i pisze o Los Angeles, które jest pod wieloma względami bardziej miejskie we współczesnym sensie niż Nowy Jork – to tam widać jak na dłoni załamywanie się rozdziału między miastem a wsią, ten jeden wielki globalny sprawl, o którym Harvey wspomina na marginesie Rebel Cities. Nowy Jork jest w tym sensie bardziej tradycyjny i bardziej europejski – jest już nieco obrazem miasta przeszłości. Jedną z podstawowych tez Harveya jest to, że „socjalizm w jednym mieście” jest równie absurdalny jak idea kapitalizmu w jednej firmie – progresywna zmiana społeczna możliwa jest tylko wtedy, gdy będzie całościowa i przekrojowa. Idea „współewolucji z kapitalizmu” idzie właśnie w tym kierunku. Jednocześnie „model” zmiany politycznej jaki opisuje w Rebel Cities to rewolucja, jaka dokonała się w boliwijskim El Alto w 2003. Innymi słowy, prawo do miasta wciąż rozumiane jest jako problem „miejsca” a nie problem „przestrzeni”. W książce wydanej w 2009, Cosmopolitanism and the Geographies of Freedom, pod wieloma względami najciekawszej, choć najmniej omawianej z ostatnich książek Harveya, w bardziej systematyczny sposób pisze on o tym, że wykrojenie jednego miasta („miejsca”) z kapitalizmu w zasadzie niczego nie zmienia. Rewolucja miejska, aby była skuteczna, może odbyć się wyłącznie w przestrzeni. Tyle że nie do końca wiadomo, co to znaczy w praktyce.