Zbuntowane miasta Davida Harveya
Widać to dość dobrze na przykładzie kwestii transportu. Tak prozaicznej, choć w zasadzie kluczowej sprawie Harvey poświęca niewiele miejsca, wspominając jedynie o tym, że nowojorski proletariat jest pozbawiany prawa do miasta w chwili, gdy musi spędzać długie godzinny dziennie, dojeżdżając do Manhattanu (gdzie pracuje)…
Widać to dość dobrze na przykładzie kwestii transportu. Tak prozaicznej, choć w zasadzie kluczowej sprawie Harvey poświęca niewiele miejsca, wspominając jedynie o tym, że nowojorski proletariat jest pozbawiany prawa do miasta w chwili, gdy musi spędzać długie godzinny dziennie, dojeżdżając do Manhattanu (gdzie pracuje) z odległych zakątków Brooklynu czy Queens, gdzie jest wypychany przez wysokie ceny nieruchomości i niskie zarobki. Nowojorska koalicja Prawo do Miasta, którą Harvey wraz z Peterem Marcuse mniej więcej od 2009 r. wspierali, skupiała się głównie na problemie bezdomności, a zatem znowu na kwestii „miejsca” i prawa do przebywania w nim.
Z perspektywy Los Angeles to właśnie transport jest najważniejszy, a najbardziej utytułowaną i najbardziej skuteczną organizacją, którą opisuje Soja, jest Stowarzyszenie Pasażerów Autobusowych (Bus Riders Union), które w latach dziewięćdziesiątych odniosło szereg spektakularnych zwycięstw na ścieżce sądowej. Tradycyjne rozumienie miasta i miejskości, twierdzi Soja, skłania większość planistów do preferowania transportu szynowego zamiast transportu kołowego. Tymczasem, jeśli przeanalizujemy systemy transportowe w dużych metropoliach z perspektywy sprawiedliwości przestrzennej, to okazuje się, że dla osób, które mają kilka niepełnych etatów w różnych miejscach miasta, elastyczność sieci transportowej jest najważniejsza – i tutaj o wiele lepiej sprawdzają się sprawnie działające systemy autobusów publicznych. Z perspektywy Nowego Jorku czy też Amsterdamu jest to niewidoczne.
To samo tyczy się systemu politycznego. Soja poświęca sporo uwagi analizie tego, jak nierówności społeczne są „wpisane” w przestrzeń. Jednym z przykładów jest amerykańska praktyka tzw. gerrymandering, czyli arbitralnej zmiany granic okręgów wyborczych tak, aby uzyskać wynik korzystny dla rządzących (można np. głosy opozycji tak rozproszyć w różnych okręgach, aby nigdzie nie uzyskała mandatu). Soja pisze, iż idea „sprawiedliwości przestrzennej” może zostać wcielona pod postacią „testów sprawiedliwości”, jakim poddawane mogą być konkretne zapisy legislacyjne czy działania polityczne. Taki test polegałby na tym, że oceniano by konkretny plan pod kątem tego, w jaki sposób oddziaływałby na poszczególne segmenty społeczności.
Dyskusja ta jest o tyle istotna, gdyż polskie ruchy miejskie zdają się iść właśnie w tym kierunku. Po tym jak blisko 10 proc. głosów w wyborach samorządowych z 2010 r. dla komitetu My-Poznaniacy nie przyniósł ani jednego mandatu w Radzie Miasta oraz jak pojawiła się inicjatywa wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach samorządowych oraz do Sejmu, ruchy miejskie zrzeszone w Kongresie Ruchów Miejskich, zaczęły walczyć przeciwko temu projektowi, używając właśnie idei niesprawiedliwości takiego podziału. Podobne podłoże ma idea „dekoncentracji” przestrzennej państwa jako alternatywa do prowadzonej konsekwentnie od 20 lat (i niesprawiedliwej przestrzennie) idei decentralizacji. O ile hasło „prawa do miasta” było przydatne na samym początku rozwoju ruchów miejskich, gdy hasło miasta i miejskości pozwoliło na pojawienie się post-politycznych koalicji na rzecz „narracji konkretnych”, tak w chwili obecnej, gdy trwają przygotowania do drugiego Kongresu Ruchów Miejskich, należy się zastanowić, czy idea sprawiedliwości przestrzennej nie jest przydatniejsza niż niestety raczej puste hasło „prawa do miasta”.
Sam Soja traktuje swoją teorię sprawiedliwości przestrzennej jako rozwinięcie, a nie krytykę dorobku Harveya. Czytając Rebel Cities, książkę mimo wszystko bardziej popularyzatorską niż przecierającą jakieś nowe szlaki, należy mieć to na uwadze. I jeśli ta książka przypadnie polskim czytelnikom do gustu, to warto wtedy zwrócić się ku książkom, które są obecne gdzieś między wierszami w Rebel Cities – takim jak The Limits to Capital, ale też i dwie ostatnie książki Giovanniego Arrigiego (który nie tylko zwrócił uwagę Harveya na Chiny, ale też i rozwinął jego teorię spatial fix w globalnym kontekście historycznym; swoje zajęcia z ekonomii politycznej Harvey opiera właśnie na swojej The Limits to Capital oraz The Long Twentieth Century Arrighiego). Warto też na pewno sięgnąć po Uneven Development oraz eseje o rewolucji miejskiej Neila Smitha – najzdolniejszego z uczniów Harveya, który w bardziej systematyczny sposób rozwinął zagadnienie historycznych związków między „produkcją przestrzeni”, „produkcją natury” (kilkanaście lat przed boomem na Latoura) urbanizacją oraz nierównomiernym rozwojem. I jeśli Rebel Cities obudzi w polskich czytelnikach, i nie tylko miejskich aktywistach, zainteresowanie współczesnymi debatami na temat miasta i przestrzeni, to wypełni ona w zupełności swoją rolę – choć z perspektywy czasu na pewno nie będzie to książka, za którą David Harvey zostanie zapamiętany jako jeden z najwybitniejszych współczesnych geografów i teoretyków społecznych.
David Harvey, Rebel Cities: From Right to the City to the Urban Revolution, Verso, 2012.