Rady osiedli już są. Korzystajmy!

Rady osiedlowe, jako prawnie umocowany i posiadający już określoną strukturę i kapitał doświadczeń „system”, wydają się najlepszym rozwiązaniem, bo stanowią już w zasadzie gotowe instrumentarium. Musimy tylko nauczyć się z niego korzystać i oczywiście go doskonalić, jak każdy żywy system społeczny – z Grzegorzem Kaczmarkiem…

Rady osiedlowe, jako prawnie umocowany i posiadający już określoną strukturę i kapitał doświadczeń „system”, wydają się najlepszym rozwiązaniem, bo stanowią już w zasadzie gotowe instrumentarium. Musimy tylko nauczyć się z niego korzystać i oczywiście go doskonalić, jak każdy żywy system społeczny – z Grzegorzem Kaczmarkiem rozmawiają Artur Celiński i Marta Żakowska.

Zapraszamy  na czwartkową debatę dotyczącą decentralizacji i rad osiedli, którą Magazyn Miasta współorganizuje z Urzędem Dzielnicy Ursynów. W dyskusji wezmą udział: Piotr Guział, Grzegorz Kaczmarek, Anna Wieczorek i Michał Kucharski. Rozmowę poprowadzą : Joanna Erbel, Marta Żakowska. Więcej informacji TUTAJ.

Artur Celiński: Czym są rady osiedlowe i dlaczego ich potrzebujemy? Czy więcej kompetencji przekazanych radom osiedlowym przekłada się na lepszą politykę miejską?

GK: Rady osiedlowe są formalnie (zgodnie z ustawą o samorządzie gminnym) tzw. jednostkami pomocniczymi samorządu gminy (miasta). Ustawodawca dał dużą dowolność i przestrzeń dla konkretnych rozwiązań. To sami mieszkańcy i samorząd miasta decydują o liczbie, granicach i zakresie kompetencji samorządu osiedla. W moim przekonaniu rady osiedlowe są wciąż niewystarczająco wykorzystanym narzędziem aktywizacji mieszkańców i uspołecznienia decyzji ważnych dla nich. Choć nie mają osobowości prawnej, mogą mieć najpełniejszą legitymizację obywatelską. Jakość polityki miejskiej zależy w największym stopniu od zdolności poszukiwania, definiowania i wreszcie realizowania rozwiązań najlepszych dla całej społeczności miejskiej i niejako samego miasta, a nie jakichś grup interesów czy ideologii. To oczywiście skrajnie ambitne zadanie, ale my – świadomi mieszkańcy nie mamy alternatywy, jeśli zależy nam na dobrej jakości życia w mieście. Musimy w te procesy zaangażować możliwie wszystkich mieszkańców, by każdy – w odpowiedniej dla siebie skali, czuł się współodpowiedzialny za miasto i swój kawałek przestrzeni. A w każdym razie nie był wykluczony i pozbawiony takiej możliwości. Poszerzanie i pogłębianie zakresu kompetencji mieszkańców to realizacja zasady obywatelskiej partycypacji i zasady pomocniczości. Rady osiedlowe, jako prawnie umocowany i posiadający już określoną strukturę i kapitał doświadczeń „system”, wydają się najlepszym rozwiązaniem, bo stanowią już w zasadzie gotowe instrumentarium. Musimy tylko nauczyć się z niego korzystać i oczywiście go doskonalić, jak każdy żywy system społeczny.

AC: A jak w funkcjonującym systemie wygląda pozycja rad dzielnicowych/osiedlowych? Czy są niezbędnym uzupełnieniem całego systemu, czy też przysłowiowym kwiatkiem do kożucha?

GK: Zmiany ustroju samorządowego od 2002 r. i dominująca praktyka zarządzania miastami ubezwłasnowolniły większość rad gmin i faktycznie w znacznym stopniu ograniczyły lokalną samorządność. Ograniczenie liczby radnych, likwidacja ekspertów – członków-doradców komisji rad samorządowych, a przede wszystkim ustanowienie monokratycznego, jednoosobowego „zarządu”, czyli organu wykonawczego o ogromnych kompetencjach o realnie znikomych możliwościach kontroli i odwołania, uczyniło z rad gmin instytucje fasadowe i bezradne, a nie obywatelskie i aktywne.

Przy tej konstrukcji ustrojowej samorządu i w praktyce władz większości miast nadzieję upatruję tylko w samoorganizującym się społeczeństwie obywatelskim. I tutaj rola i ukryty potencjał rad osiedlowych może okazać się nieoceniony! Niestety formalnie władzę trzyma rada, a jak wiemy żadna władza, nawet samorządowa, nie lubi pozbywać się prerogatyw. Niemniej widzimy tu zmianę, najczęściej wymuszaną, ale proces ten się rozpoczął i nabiera tempa. Narodziny i rozwój „ruchów miejskich” są świadectwem początku tego procesu.

Marta Żakowska: Jak, Pana zdaniem, można pomóc mu się rozwijać?

GK: Moim zdaniem powinniśmy w większym stopniu domagać się i wszędzie, gdzie jest to możliwe, wykorzystywać możliwości i „przymuszać” już istniejące struktury oraz instytucje publiczne, zwłaszcza samorządowe, do realizacji postulatów samych mieszkańców – obywateli, a nie tworzyć alternatywne struktury i wciąż walczyć, jak, nie przymierzając, w obcym państwie, czy stanie wojennym…

Ale nie będzie to możliwe bez świadomości swoich potrzeb i wspólnotowego kreowania „wizji miasta” oraz aktywności w jej realizacji samych mieszkańców. I tak ten krąg mocy/niemocy się zamyka i toczy. Któryś z klasyków, chyba Sartori, powiedział, że demokracji i samorządności mamy tyle i taką, ile sami i jaką wytworzymy. Ot co… proste?

MŻ: Proste! A jak stymulować proces pojawiania się nowych rad osiedli? Jak aktywizować mieszkańców i angażować w losy swoich okolic? I jak ich przekonywać, że od naszego zaangażowania zależy teraz zmiana systemu zarządzania miastami i realnego układu sił?

GK: To już zostawiam do zbiorowej pracy i dyskusji podczas spotkania w czwartek na debacie organizowanej przez Magazyn Miasta i Urząd Dzielnicy Ursynów w siedzibie Urzędu.

AC: Często można spotkać się właśnie z opiniami, że rady miejskie są tylko narzędziem w rękach samorządowej władzy wykonawczej (burmistrzów, prezydentów). Jaka jest Pana opinia na temat działalności rad miejskich? Czy można tu w ogóle pokusić się o uogólniające oceny? A jeśli nie, to od czego tak naprawdę zależy pozycja rad miejskich?

GK: Chorobą współczesnej demokracji jest postępujący proces zawłaszczania władzy (nie tylko) samorządowej przez jej administrację i „ekspertów”, skuteczne izolowanie i odcinanie zwykłych obywateli od procesów decyzyjnych. Symptomami tej choroby są m.in. nieprzejrzyste i nieczytelne mechanizmy i różnorodne lobby (np. deweloperów, dużych inwestorów, właścicieli nieruchomości itp.) w podejmowaniu decyzji dotyczących kwestii kluczowych, a nawet strategicznych dla miast i miejskich przestrzeni, a w efekcie – dla życia oraz kultury ich mieszkańców. Sprzyjają temu wspomniane rozwiązania legislacyjne, ale przede wszystkim zła praktyka decydentów i… bierność mieszkańców – wyborców. Niestety także tych, którzy pełnią rolę radnych. Po części wszyscy jesteśmy ofiarami tego systemu. Każda kolejna kadencja go umacnia i system zaczyna uzasadniać ten mechanizm, to swoiste „socjologiczne prawo”. Zmienić to możemy tylko poprzez zmiany reguł systemu (to proste formalnie, ale politycznie trudniejsze, bo narusza interesy i nawyki) lub zmianę praktyk i nawyków – to pole dla aktywności społeczeństwa obywatelskiego. To oczywiście długi proces i bez energii, ciągłego wsparcia, motywacji oraz edukacji – w świecie nastawionym na konsumpcję jest mała szansa, że się powiedzie. Jedna i druga ścieżka zmian potrzebują organizacji, struktur i procedur, a więc jeśli mają być efektywne, muszą być dobrze zorganizowane i zarządzane. A my w zarządzaniu jesteśmy chyba najsłabsi… zarządzanie zmianami jest najtrudniejsze.

MŻ: To co jest najważniejsze w tym procesie zarządzania zmianami?

GK: Ważne są przede wszystkim osobowości (liderzy) zmian. Te postaci są niezbędne by zacząć, przełamać niemoc i złe nawyki i/lub standardy. Ale na dłuższą metę i większa skalę – tj. w działaniach społecznych – muszą powstać „systemy”, struktury, reguły, praktyki ich używania. Wtedy osobowości mogą inspirować kolejne zmiany… To odwieczna dialektyka relacji człowieka i systemu. Może chodzi o to, by system zawsze służył kreowaniu ludzi – osobowości, które go kiedyś będą mogły zmienić, a nie utrwalaniu samego systemu…?

AC: A jak Pan ocenia funkcjonowanie obecnego ustroju samorządowego? Czy obecny system pozwala na kształtowanie mądrej polityki miejskiej? Jak Pan ocenia relacje władzy wykonawczej i ustawodawczej?

GK: Ustrój dryfuje w stronę administracyjnej dyktatury i gry niejawnych lobby ukrytych za parawanem samorządności. Jestem jednak przekonany, że demokracja, a zwłaszcza samorządność, zawiera wciąż wielki potencjał i możliwości, ale musimy aktywnie, zdecydowanie, a może i radykalnie je wydobyć. I znów rady osiedlowe mogą być w tym nadzwyczaj pomocne! Obecny system i praktyki „zarządzania” miastami (biorę słowo zarządzanie w cudzysłów, bo to urąga podstawom racjonalnego zarządzania!) nie tylko nie pozwalają na kształtowanie dobrej polityki miejskiej, ale wręcz generują warunki polityki złej, destrukcyjnej dla miejskiej przestrzeni i jakości życia mieszkańców miast. To dla życia i rozwoju miast najbardziej dramatyczna kwestia, a jej uporządkowanie wymaga działań zdecydowanych, pilnych i wieloaspektowych. Procesy degradacji i przestrzeni miast oraz destrukcji społecznych wspólnot przebiegają dziś zdumiewająco szybko. Naprawa, uzdrowienie i rewitalizacja – długo i opornie.

MŻ: Co spowodowało tę sytuację?

GK: Zdumiewająco wiele zaniechań i zaniedbań złożyło się na ten „stan rzeczy”: brak ustawowych regulacji i zmian w zakresie planowania przestrzennego; ustaw metropolitalnych; ustaw dotyczących rewitalizacji, itd., woluntaryzm urzędników i siła lobbystów oraz inwestorów ignorujących wszelkie plany (jeśli są) i reguły planowania przestrzennego; dodatkowo nie kształcimy dobrych urbanistów; nie uczymy i nie kształcimy myślenia prospołecznego w szkołach, instytucjach publicznych, w Kościele. Kwitnie omnipotencja wójtów, burmistrzów, prezydentów, „jednoosobowych organów wykonawczych” i kurczy się przestrzeń publiczna – i w sensie dosłownym, geograficzno- geometrycznym, i metaforycznym!

Ale kto w takiej sytuacji ma dbać o przestrzeń publiczną, jeśli wszyscy chcą być dziś właścicielami i posiadaczami? Tyle dramatycznych pytań… Nie umiemy się już skupiać wokół miejsc i przestrzeni, a to jest warunek konieczny do tego, by być mieszkańcem. Staliśmy się miejskimi nomadami. Myślę, że społeczności i same miasta organicznie potrzebują przestrzeni integralnych (A. Wallis), tj. przestrzeni wokół których skupia się wspólnota. I te dwa „podsystemy” wzajemnie się podtrzymują i konstytuują. Myślę, że potrzebujemy w miastach „przestrzeni społecznie odpowiedzialnych”, bo w nich możemy realizować prawdziwie i konkretnie nasze obywatelskie uczestnictwo.

AC: A czy rzeczywista decentralizacja i wzmocnienie rad osiedlowych może dokonać się w ramach obowiązującego systemu samorządowego, czy też powinniśmy pokusić się o jego modyfikację?

GK: Istniejący system ma sporo immanentnych wad, a niekiedy jeszcze gorzej jest używany. Zawiera jednocześnie duży niewykorzystany potencjał. Zatem potrzebne są zmiany dyktowane potrzebą rzeczywistego jego udoskonalenia i skuteczności, a przede wszystkim „organiczna praca” z mieszkańcami, by chcieli być częścią tego systemu, a nie tylko jego „ofiarami”, czy nawet beneficjentami. Mam nadzieję, że o tym będziemy dyskutować i dzielić się doświadczeniami oraz dobrymi praktykami podczas debaty czwartkowej.

AC: Uważa Pan, że rady osiedlowe mogą być uważane za narzędzie wzmocnienia udziału mieszkańców w podejmowaniu decyzji politycznych dotyczących danej społeczności? Czy teoria pokrywa się tutaj z praktyką?

GK: Oczywiście tak, jeśli rozumiemy, że polityczną jest każda decyzja, która dotyczy żywotnych interesów i wartości ludzi – mieszkańców miasta. Wciąż wmawia się nam, że polityka to wiedza tajemna zarezerwowana dla namaszczonej i legitymizowanej (w wyniku demokratycznych wyborów!) „klasy politycznej”. Jakże przypomina to dominujące relacje w Kościele w Polsce: wtajemniczeni kapłani-pasterze i bierny a stadny lud…

MŻ: Tymczasem w idealnej sytuacji…

… dobrymi radami brukowałbym miejskie ulice.

Odwiedź „Miasta” na Facebooku: http://www.facebook.com/magazyn.miasta