Prawica przeciw Miastu
O próbie zawłaszczenia ‘prawa do miasta’ przez grecką skrajnie prawicową partię i organizację nacjonalistyczną Złoty Świt. “Odzyskajmy nasze miasta”. “Organizujmy się oddolnie”. “Działajmy lokalnie”. Rozważmy przez chwilę te hasła. Brzmią znajomo? Rzeczywiście odzwierciedlają one szeroki dorobek naukowy stworzony w oparciu o ideę “Prawa do Miasta”…
O próbie zawłaszczenia ‘prawa do miasta’ przez grecką skrajnie prawicową partię i organizację nacjonalistyczną Złoty Świt.
“Odzyskajmy nasze miasta”. “Organizujmy się oddolnie”. “Działajmy lokalnie”. Rozważmy przez chwilę te hasła. Brzmią znajomo? Rzeczywiście odzwierciedlają one szeroki dorobek naukowy stworzony w oparciu o ideę “Prawa do Miasta” Henry’ego Lefebvre’a (dalej PdM). Pomimo wspólnego rodowodu, interpretacje lefebvrowskiego “prawa” są niezwykle zróżnicowane. Prawdopodobnie abstrakcyjne pisarstwo Lefebvre’a spowodowało, że dyskusja naukowa nieodwracalnie wybiegła poza poglądy i myśl polityczną autora: dziesięć lat temu Mark Purcell zauważył, że początkowo pojęcie PdM miało bardziej radykalny charakter, niż jego ówczesne opracowania mogłyby na to wskazywać. Dziś jednak reformistyczna interpretacja myśli Lefebvre’a jest najmniejszym zmartwieniem w obliczu tego, co obecnie dzieje się na południowo-wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego, czyli na terytorium Grecji.
Słowa otwierające niniejszy artykuł zostały wypowiedziane podczas wiecu przedwyborczego przez Antonisa Samarasa, obecnego premiera Grecji. Krótko po tym, jak objął on władzę w czerwcu 2012 roku, Samaras dotrzymał danego słowa. W sierpniu policja rozpoczęła operację mającą rzekomo na celu rozprawienie się z nielegalną imigracją. Podczas pierwszych kilku dni trwania operacji zostało zatrzymanych około 6700 osób, co ustanowiło rekord w kwestii liczby zatrzymanych jednego dnia przynajmniej od czasów upadku w Grecji dyktatury (1974) [Liczba aresztowanych do końca 2012 roku wyniosła niecałe 66 tys. osób – przyp. red.]. Działania te zostały w ironiczny sposób okrzyknięte operacją „Ksenios Zeus” – od imienia opiekuna gościnności w mitologii greckiej.
W międzyczasie, zachęceni swoim niezwykłym sukcesem wyborczym, członkowie otwarcie nazistowskiej organizacji Złoty Świt (ZŚ) prowadzili własną, szeroko zakrojoną bojową operację uliczną, zachęcając jednocześnie mieszkańców do wzięcia sprawiedliwości we własne ręce. Jak oszacowała Organizacja Pracowników Migracyjnych, w rezultacie pomiędzy lutym a sierpniem 2012 roku odnotowano około 500 rasistowskich ataków przeciwko imigrantom. Główne hasło wyborcze ZŚ miało również nieusuwalny aspekt przestrzenny: „gia na xebrwmίsei o tόpos” – „abyśmy mogli wyczyścić to miejsce z wszelkiego brudu”. Ponadto nie zapominajmy, że niesłychany sukces wyborczy ZŚ zaczął się od bardzo skromnego postulatu „podjęcia działań sąsiedzkich” i decyzji o skupieniu się na oddolnych, lokalnych działaniach w dzielnicy Agios Panteleimonas w centrum Aten. Wszystko to miało miejsce, kiedy greckie ruchy lewicowe, anarchistyczne i inne ruchy protestu jeszcze nie ochłonęły z euforii po powstaniu, jakie wybuchło w grudniu 2008 roku.
Prawdopodobnie najprostszą odpowiedzią na gwałtowne wkroczenie prawicy w przestrzeń codziennego lokalnego organizowania się i działania w mieście byłoby wołanie o tej przestrzeni odzyskanie. Z pewnością można twierdzić, że w ten sam sposób, w jaki grecka policja bezwstydnie odwróciła znaczenie określenia „opieka gościnna”, reakcyjna siła, którą jest Złoty Świt, po prostu przekręciła sens myśli emancypacyjnej. Takie twierdzenie oznaczałoby jednak zignorowanie naszego obowiązku, jakim jest ochrona znaczenia tejże myśli przed siłą będącą jej dokładnym przeciwieństwem. Czy odwołania do Deleuze’a, Guattari’ego i Deborda w podręcznikach szkolenia wojskowego nie powinny być dla nas wystarczającym ostrzeżeniem?
Powstanie ZŚ było niespodziewane oraz – przy użyciu narzędzi intelektualnych dostępnych akademickim krytykom – pozornie niewytłumaczalne. Gorzka prawda jest taka, że nie potrafiliśmy przewidzieć, co może się zdarzyć, nie potrafiliśmy ochronić społeczeństwa przed zbliżającą się katastrofą. Nad nami, geografami krytycznymi, wisi dodatkowy ciężar. Język, którym posługuje się ZŚ, stanowi cenną lekcję zwłaszcza dla naszej dyscypliny i dla naszych prób wyrażenia krytyki aktualnie istniejącego miejskiego ładu (z odwołaniem do koncepcji PdM), krytyki często zawikłanej w celowej ahistorycznej abstrakcji.
Spójrzmy na wskazywany przez Purcella rozdźwięk pomiędzy lefebvre’owskim pojęciem PdM oraz bardziej współczesnym, naukowym rozumieniem tego postulatu. Z jednej strony PdM odzwierciedla pełne euforii i charakterystyczne dla ery po 1968 roku przekonanie, że od teraz świat zmieni się na zawsze, że emancypacyjna transformacja społeczna jest ante portas, a także, że ta emancypacja narodzi się oraz ugruntuje poprzez zmianę sposobu tworzenia i przeżywania miejskiej przestrzeni. Z drugiej strony, bardziej współczesne badania nad PdM często pomijają kluczowy fakt, że ruch ten powstał jako „exodus poprzez skalę”, wycofanie się z polityki na poziomie narodowym. Walka o PdM jest nie tylko „odpowiedzią na neoliberalną urbanistykę”, ale również reakcją na brak wpływu na programy polityczne w skali państwowej i międzynarodowej – wystarczy przypomnieć sobie o reakcyjnym klimacie politycznym w USA w epoce Reagana oraz w Wielkiej Brytanii za czasów Thatcher. Walka o Prawo do Miasta była walką o azyl od neoliberalnego państwowego porządku tamtych czasów; formą exodusu, który wówczas stanowił konieczność. Pomyślmy również o późniejszych postulatach PdM jako o pacyfikacji: „ruch ‘nowego urbanizmu’ zachwala wyprzedaż wspólnoty i butikowy styl życia jako spełnienie wielkomiejskiego snu” (cyt. za David Harvey, 2009, s. 323). W obydwu wypadkach PdM obiecywało politykę, która będzie w zasięgu ręki mieszkańców, dającą możliwość kształtowania najbliższego otoczenia, form działania i sposobów życia. Prawdopodobnie najbardziej fałszywym przekonaniem – jak się wydaje z perspektywy czasu – było to, że wierzyliśmy, iż polityka miejska mogłaby istnieć niezależnie, wyłącznie w miejskim eterze. Nagłe, agresywne wkroczenie skrajnej prawicy na arenę miejską i jej interpretacja PdM są zaskakujące dla wielu z nas, choć w rzeczywistości takie być nie powinny.
Ani jako krytyczni geografowie, ani jako część szerszych ruchów społecznych (niezależnie od tego, po której stronie tych ruchów stoimy) nie mamy monopolu na to odkrycie, że budowanie oddolnej obecności w mieście może osiągnąć taką skalę, że sięgnie do centrum politycznej władzy. Co w takim wypadku zrobić – obalić tę władzę (w przypadku ruchów anty-autorytarnych), czy ją przejąć (w przypadku ruchów autorytarnych) – to inna kwestia; w obu przypadkach droga do osiągnięcia tego punktu jest identyczna.
Spójrzmy prawdzie w oczy: i (neo)naziści i ultra-konserwatyści, i rządy autorytarne i neoliberalne podążające za dyktatem Unii Europejskiej, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Europejskiego Banku Centralnego w Grecji wybrały skalę interwencji, która do niedawna była niemalże zmonopolizowana przez ruchy sprzeciwu wobec nierówności społecznych oraz krytycznej lewicy: skalę miejską. Musimy zadać sobie pytanie: co dalej? Cytując Michaela Wattsa (2010): „w jakim świetle gwałtownie rosnąca popularność skrajnej prawicy może stawiać inne radykalne ruchy?”
Jedną z opcji byłoby wstrzymanie naszych kolektywnych sił na arenie ruchów miejskich i wycofanie się w działania na mniejszą skalę, podobnie jak w przypadku ożywienia dyskusji akademickiej na temat PdM w obliczu neoliberalnej dominacji. Ciężko przewidzieć jak wielką katastrofę mogłoby spowodować takie wycofanie się. Drugą opcją – i jedyną, którą możemy brać pod uwagę – byłoby wykorzystanie tego bezprecedensowego ataku jako okazji do rzetelnego zdefiniowania, co w tej konkretnej skali miejskiej interwencji jest atrakcyjnym politycznie i żyznym gruntem dla szerszego ruchu społecznej emancypacji. W obecnej sytuacji konieczne jest również zatrzymanie nagłego szturmu prawicy poprzez odpowiednio nagłą i szczegółowo zaplanowaną interwencję w miejskiej skali.
Sprawa jest pilna, a cel nie jest nieosiągalny. Nawet teraz nie powinniśmy zapominać, że działamy na własnym terenie i – dosłownie – na własnych zasadach: użycie retoryki PdM przez prawicę i skrajną prawicę jest całkowitym oszustwem; totalitarne, faszystowskie i neonazistowskie działania są u swych podstaw anty-miejskie. Anty-miejskie, jeśli przez miasto rozumiemy zbiór różnych kultur, idei oraz ludzi, którzy sprawiają, że miasto żyje. Miasto, jako miejsce spotkań będących narzędziem budowania życia bogatego społecznie i politycznie. Właśnie w ten sposób – i tylko w ten sposób – miejska przestrzeń nas uwalnia. W przeciwnym wypadku życie w sterylnym mieście pełnym podziałów jest jedynie złudzeniem wolności. Dlatego archetypowy krok w stronę zabójstwa miast (urbicide) zawsze był posunięciem nagłym oraz brutalnym wykorzenieniem wszystkiego, co odmienne. Wszystko inne – fizyczne niszczenie miejskiej infrastruktury, wykorzenianie ludzi – jest poprzedzone utworzeniem krytycznego dystansu pomiędzy sprawcami i ich ofiarami.
Tworzenie fałszywego dystansu pomiędzy “miejscowymi” i “obcymi” oraz próba narzucenia pewnego rasowego „porządku” pomiędzy nimi jest z gruntu anty-miejskie, bowiem przeciwstawia się nieporządkowi, który Richard Sennett uważa za kluczowy element miejskiego życia. W tym właśnie sensie – mimo początkowej próby negacji – geografowie krytyczni mają okazję ponownie przyjrzeć się i radykalnie przedefiniować znaczenie PdM. Nasze prawo do miasta nie jest atakiem na to, co inne, słabsze, czy represjonowane. Nie jest też (lub nie powinno być) całkowitą akceptacją wszelkich działań w przestrzeni miejskiej. Prawdziwie emancypacyjne PdM powinno, z definicji, wyłączyć tych, którzy atakują miejskiego ducha. Takie PdM nie powinno być ani pozbawionym znaczenia sloganem zastępującym polityczną treść, ani fragmentarycznym (partykularystycznym) apelem do władzy. Nie wiadomo, jak to wszystko się skończy. Z pewnością jednak najpierw trzeba sobie uświadomić, że walka w przestrzeni miejskiej jest kontynuacją działań emancypacyjnych – społecznych, jak i politycznych.
Mówiąc o pierwotnym znaczeniu PdM Lefebvre ostrzegał, że „nie zmniejsza ono starć i konfrontacji, wręcz przeciwnie!” Pozostało niewiele czasu na rozmyślanie, nie możemy się teraz wycofać: musimy stworzyć nasz własny sojusz, odpowiedzieć sobie na pytanie – co czyni przestrzeń miejską żyznym gruntem dla myśli emancypacyjnej i tego się trzymać, o to walczyć. Nie jest to już pytanie retoryczne, ani ucieczka w mniejszą skalę. Walka o prawo do miasta, a nie jedynie dyskusja na ten temat, w większym niż do tej pory stopniu obejmie i zadecyduje o losie społecznych i politycznych działań, które są przed nami.
Tłum. Anna Krawczyk
Tekst w wersji angielskiej pierwotnie ukazał się na stronie Antipode Foundation.
Tam też można znaleźć pełną bibliografię.