Życie poza obwodnicą Moskwy
Leżące u podnóża Uralu miasto Perm jest najbardziej na wschód wysuniętym miastem Europy. Niektóre przewodniki turystyczne twierdzą, że jest to miejsce, którego nie żal pominąć. Jednak kilka lat temu Perm zasłynął jako rosyjskie laboratorium odnowy miasta. O robieniu kultury poza obwodnicą Moskwy opowiadają założyciele księgarni „Piotrowski” Michaił…
Leżące u podnóża Uralu miasto Perm jest najbardziej na wschód wysuniętym miastem Europy. Niektóre przewodniki turystyczne twierdzą, że jest to miejsce, którego nie żal pominąć. Jednak kilka lat temu Perm zasłynął jako rosyjskie laboratorium odnowy miasta. O robieniu kultury poza obwodnicą Moskwy opowiadają założyciele księgarni „Piotrowski” Michaił Małtsew i Denis Kornejewski.
W Permie nie ma malowniczej starówki, budynków gwiazd architektury lub znanych restauracji. Nie istnieje nawet wyznaczone centrum: ludzie zazwyczaj spotkają się pod McDonaldem.
Perm uzyskał prawa miejskie w 1781 roku, ale za datę założenia oficjalnie przyjmuje się 4 maja 1723. Wtedy otwarto pierwszą hutę wytapiana miedzi, co rozpoczęło proces wydobywania bogatych zasobów naturalnych Uralu. Perm pełnił strategicznie ważną rolę również za czasów ZSRR, jako częściowo zamknięte miasto-zakład dostarczające głowice atomowe i sprzęt dla radzieckiego programu kosmicznego. Kres komunizmu wymusił restrukturyzację i masowe zwolnienia. W pierwszej dekadzie XXI wieku liczba mieszkańców spadła poniżej symbolicznego miliona.
Jednak kilka lat temu Perm zasłynął jako rosyjskie laboratorium odnowy miasta. W 2008 roku ówczesny gubernator Oleg Czyrkunow obwieścił rewolucję kulturalną i zgłosił kandydaturę Permu do konkursu Europejskiej Stolicy Kultury. Fakt, że ten tytuł przyznawany jest tylko miastom UE i państw kandydujących, nie powstrzymał ambicji samozwańczego „Bilbao Wschodu”.
Do opracowania planu zagospodarowania przestrzennego miasta zaproszono holenderskie biuro architektoniczne KCAP. Powołano centrum rozwoju wzornictwa oraz PERMM, jedyne rosyjskie muzeum sztuki współczesnej poza Moskwą i Petersburgiem. Po wizycie studyjnej w Edynburgu zorganizowano letni festiwal sztuki „Białe Noce”. Za sterem większości instytucji stanął moskiewski galerysta i były konsultant Kremla, Marat Guelman. Jednak w 2012 roku Putin wyznaczył nowego gubernatora, a w czerwcu 2013 roku Guelman został zwolniony i wrócił do Moskwy. Przyszłość planów rozwoju miasta pozostaje niepewna.
Żeby lepiej zrozumieć permski eksperyment, spotkałam się z założycielami niezależnej księgarni „Piotrowski”, nazwanej po polskim powstańcu styczniowym, który zesłany do Permu otworzył tam pierwszą księgarnię promującą idee demokratyczne.
Aleksandra Eriksson: Mieszkańcy Permu nazywają Was „molodcami” a nawet bohaterami. Pisze o Was rosyjska prasa. Obydwoje jesteście członkami jury Festiwalu Sztuk Współczesnych „Tekstura”. Szybko wypracowaliście sobie renomę.
Michaił Małtsew: O wiele bardziej podobałaby nam się sytuacja, w której ludzie nie nazywaliby nas bohaterami, ale kupowali nasze książki. Co dotyczy naszego udziału w „Teksturze”, wynika on z sympatii łączącej nas z szefem festiwalu Edwardem Bojakowem. To, że założyliśmy księgarnię, nie uzasadnia naszej pozycji. Zaprosili nas z braku lepszego wyboru. Nie mają sprzymierzeńców pośród instytucji publicznych.
Dlaczego postanowiliście założyć księgarnię?
Michaił Małtsew: Chodziło na pewno o zaspokojenie własnych ambicji. Urodziliśmy się w Permie, po kilku latach w rozjazdach chcieliśmy tu wrócić. Poza tym młodzi i starszy permiacy łakną interesujących pomysłów. Ostatnio obserwujemy falę niestandardowych przedsięwzięć: pojawił się barman-golibroda, klubokawiarnia w stylu baru z okresu prohibicji, pierwsze sklepy dla wegetarian. W Permie to mała rewolucja.
Jednak mimo, że działamy już od czterech lat, wiele osób wciąż patrzy na nas jak na dziwaków. Jesteśmy tradycyjną księgarnią sprzedającą książki. Nie ma u nas innych produktów, żadnych kubków, kalendarzy, bibelotów. Zapewniliśmy dostęp do książek z wyższej półki, których w wyniku rynkowego kryzysu nie można było znaleźć poza Moskwą i Petersburgiem. Można je oczywiście kupić w internecie, ale efekt jest inny. Kiedy pójdziesz do sklepu, często wrócisz z książką, o istnieniu której jeszcze chwilę temu nie miałeś pojęcia.
Co chcielibyście osiągnąć prowadząc „Piotrowskiego”?
Michaił Małtsew: Chciałbym, żeby każdy mieszkaniec Permu miał jedną naszą książkę. Nasza działalność nie jest porównywalna ze sprzedażą kabrioletów czy wódki. Czytanie jest wysiłkiem. Utrudniamy ludziom życie. Facet kupi samochód, ruszy w drogę z wolną głową … A my chcemy mu sprzedać Dostojewskiego. Przecież będzie miał z tego same problemy! Jeszcze zacznie pić, straci przyjaciół…
Jakie widzicie zagrożenia dla Waszej działalności?
Michaił Małtsew: Głównym zabójcą księgarni jest wysoka dzierżawa. Tak jest na całym świecie, w Paryżu, w Warszawie, również w Permie. Księgarnie nie są w stanie konkurować o lokale ze sklepami nocnymi. Ale są potrzebne społeczeństwu.
Denis Kornejewski: Marzy nam się też łatwiejsza współpraca z lokalnymi władzami. Zaoferowaliśmy pomoc w uporządkowaniu bibliotek miejskich, w których książki ułożone są bez ładu i składu, dobór literatury jest bardzo nierówny. W rezultacie nikt tych książek nie czyta a wielkie gmachy publicznych bibliotek świecą pustkami. Jednak wszystkie rozmowy z przedstawicielami magistratu zbaczają na boczne tory.
Jak oceniacie działania poprzedniej władzy w dziedzinie polityki kulturalnej?
Michaił Małtsew: Festiwal „Białe Noce” pokazał krótkowzroczność myślenia o kulturze przez miejskich urzędników. Infrastruktura Permu wywodzi się z epoki radzieckiej i nie była od tej pory modernizowana. Parki, biblioteki, muzea są w opłakanym stanie. Wszystko się wali. W mieście organizuje się wystawy i festiwale, choć nie ma dla nich odpowiednich lokali. Na dwudziestosześciodniową imprezę wydano 250 mln rubli (23 miliony złotych – AE). Mieszkańcy przyszli, wypili piwo, rzucili podkową, wrócili do domu. Zagranicznych turystów nie było, bo nie mamy porządnego lotniska ani hoteli. Po całej imprezie została zdeptana trawa. Takie festiwale przynoszą korzyść miastom o odpowiedniej infrastrukturze. Pomalowanie kilku płotów jaskrawą farbą to miły szczegół, ale nie można tego nazwać rewolucją.
Budynek muzeum PERMM to zagrzybiała ruina, która nie nadaje się do użytku. A władze chcą tam przenieść kolekcję sztuk pięknych, największy skarb Kraju Permskiego, jedną z najlepszych kolekcji prowincjonalnych w Rosji.
(Chodzi o kolekcję unikalnych rzeźb uralskich, ikon i malarstwa, która obecnie zajmuje pomieszczenie permskiej cerkwi. Za rządów Czyrkunowa miasto ogłosiło konkurs architektoniczny pod przewodnictwem Petera Zumthora na budowę galerii. Kiedy nie udało się zrealizować zwycięskiego pomysłu, Zumthor przedstawił własny projekt. Ten jednak również nie spodobał się obecnemu gubernatorowi. Cerkiew chce pozbyć się kolekcji ze swoich budynków do 2015 roku. Władze miejskiej zasugerowały, żeby kolekcja zajęła budynek PERMMu, a sztuka współczesna została przeniesiona do zajezdni tramwajowej. Rozgoryczeni opiekunowie kolekcji zorganizowali kontrowersyjną wystawę w pomieszczeniu cerwki. Był to jedyny w ostatnim czasie przypadek, gdy takiej wystawie nie sprzeciwili się wierzący. – AE)
Denis Kornejewski: Byłaś na nabrzeżu? Raczej nie, bo tam wstęp jest wzbroniony. W każdym mieście nabrzeże stanowi ważne miejsce wypoczynku, podczas gdy w Permie to zakazany rewir. Podobnie jak większość parków.
Dlaczego społeczeństwo nie protestuje?
Michaił Małtsew: Słabych mamy dziennikarzy. Nie są w stanie poprowadzić merytorycznej rozmowy. Interesuje ich tylko, ile na co wydano pieniędzy.
Jakie widzicie rozwiązania dla obecnej sytuacji?
Michaił Małtsew: Potrzebujemy gubernatora z programem rozwoju infrastruktury w perspektywie 10-15 lat. Potem już łatwo będzie doprowadzić kulturę do poziomu krajów Unii Europejskiej. Mamy wiele utalentowanych ludzi, ale nie mogą działać w próżni. Widziała pani film Papierowy Żołnierz? To historia o tym, jak wysyłali Gagarina w kosmos z kazańskiego pola, na którym się pasą się świnie. Problem leży w infrastrukturze. Niedawno w Permie gościł amerykański reżyser teatralny Peter Sellers, który chciał tu wystawić operę Indiańska królowa Henry’ego Purcella. Wypowiadał się bardzo ostrożnie, ale widać było, że Perm wydał mu się bardzo zaniedbanym miastem, i że więcej tu nie przyjedzie.
Może zamiast kolejnego weekendu w Barcelonie Europejczycy przyjechaliby za Ural, zwiedziliby muzeum gułagu Perm-36, popływali na kajakach wzdłuż rzek dzielących Europę i Azję…
Michaił Małtsew: To zabawa dla turystów-intelektualistów. Byli w Pjongjang, przyjechali do Permu. Ale nie zostawią tu wielkich pieniędzy. Nie mają na co wydawać. Nie pojadą w góry, bo nie ma tu ani dróg, ani hoteli.
Podobno mieszkańcy Moskwy czasem ironicznie pytają „Czy istnieje życie za moskiewską obwodnicą”? Jak na to odpowiecie?
Michaił Małtsew: Za czasów Stalina ustanowiła się pewna hierarchia, na szczycie której stała Moskwa, za nią miasta milionowe, mniejsze miasta i wreszcie wioski.
(Każdemu szczeblowi przypisywano określone przywileje i dystrybuowano środki według przepisów Gosplanu. Miasta milionowe były np. upoważnione do posiadania metra. Perm jako jedyne miasto milionowe nie ma metra, co oficjalnie tłumaczy się tym, że miasto leży na złożach ropy. – AE)
Mowiło się, że geniusze mieszkali w Moskwie, średnio zdolni w Permie, a niezbyt zdolni w Kungurze. Ta hierarchia stała się nieaktualna. Moskwa to odpychający kocioł. Nie ma po co tam uciekać.
Kiedyś starano się niwelować lokalne różnice. Oddaleni od siebie o tysiące kilometrów ludzie czytali te same książki, oglądali te same filmy. Dziś Perm może budować własną historię. Wiodący pisarz Aleksiej Iwanow w ramach protestu przeciw Guelmanowi na jakiś czas przeprowadził się do Jekaterynburgu, ale już wrócił. Stroni od Moskwy i zajmuje się zbieraniem legend Kraju Perskiego. Wierze, że możemy stworzyć własną kulturę, opartą o lokalną historię. Ta praca już trwa.