Wszystkiemu winna jest Pszczółka Maja

Pszczoły są jedynymi zwierzętami, o których w języku polskim mówi się, że „umierają” czy „giną”, a nie „zdychają”. Uczłowieczamy je więc i żywimy szacunek do ich pracy

Z Agnieszką Skórską i Kamilem Bajem, twórcami inicjatywy PSZCZELARIUM działającymi w Warszawie na rzecz miejskiego pszczelarstwa rozmawia Martyna Obarska

Macie pasiekę na wsi, dlaczego chcecie zabierać ją do miasta?

Mamy w Warszawie siedem uli i zanosi się na więcej. A robimy to przede wszystkim dlatego, że pszczoły to nasza pasja. W mieście żyjemy i pracujemy. Gdybyśmy chcieli zająć się pszczelarstwem na co dzień, nie bylibyśmy w stanie tak często, jak potrzeba, odwiedzać pasieki na wsi. Jest to więc kompromis – między pasją do pszczelarstwa a miejskim stylem życia.

A jak wygląda taka przeprowadzka z perspektywy pszczoły?

To jazda porównywalna z podróżą pociągiem z Warszawy do Wiednia. Trochę uciążliwa, ale znośna. Prawdopodobnie pszczoły będą miały w mieście nie gorsze warunki do życia niż na wsi. W mieście mają szansę na odpoczynek od pestycydów i oprysków, które rolnicy stosują czasem nawet dwa razy dziennie. Tu też używa się środków ochrony roślin, ale na mniejszą skalę. Ktoś może np. opryskać ogródek, a na wsi pryska się całe hektary. W Warszawie jest poza tym dobra i zróżnicowana baza pokarmowa. Na szczęście stolica jest ciągle zielonym miastem, mamy parki, ogródki działkowe. I wyjątkowe miejsca, takie jak np. ulica Żwirki i Wigury, wspaniała aleja obsadzona lipami. Na wsiach takie miejsca już zanikają. Szkoda tylko, że trawniki są koszone niemal do zera. Gdyby robiono to rzadziej [jak w wielu miejscach na świecie, przyp. red.], lub mniej drastycznie, rosłyby jeszcze polne kwiaty.

A jak wygląda sprawa metali ciężkich w powietrzu?

Trzeba pamiętać o tym, że benzyny są już obecnie bezołowiowe. W zeszłym roku badano warszawski miód. Badanie zlecił hotel z Mokotowa, na którym stoi kilka uli. Okazuje się, że jest on bardzo dobrej jakości i spełnia wszelkie normy.

Badania warszawskiego miodu? Skąd on jest, skoro oficjalnie nie można w Warszawie stawiać uli?

Rzeczywiście, zgodnie z Regulaminem utrzymania czystości i porządku na terenie m.st. Warszawy „koniowate, bydło, jeleniowate, świnie, owce i pszczoły nie mogą być utrzymywane na terenach wyłączonych z produkcji rolniczej, jeżeli odległość od granic osiedli mieszkaniowych jest mniejsza niż 1000 m”. Tak brzmi art. 31 tego regulaminu. Tyle teorii. W praktyce od dwóch lat ule stoją m.in. na dachu wspomnianego już hotelu, a w prasie pojawiały się wywiady z pszczelarzem, który opiekuje się tą pasieką. Nie robiono z tego żadnej tajemnicy. Po prostu straż miejska niechętnie interweniuje w podobnych sprawach, poza tym w bezpośrednim sąsiedztwie tego miejsca nie ma budynków mieszkalnych, więc prawdopodobieństwo interwencji sąsiedzkich jest minimalne. W najgorszym wypadku pomysłodawcom grozi za to kara za wykroczenie, czyli mandat w wysokości 500 złotych. Sam pomysł zainicjował niemiecki właściciel hotelu, który wiedział, jak wygląda sytuacja w Berlinie. Panuje w nim taka przychylność do pszczelarzy i pszczelarstwa miejskiego, że miasto gości na stałe około trzech i pół tysiąca uli. A w Warszawie stoi obecnie około trzydziestu prywatnych. Działa też pasieka naukowa prowadzona przy Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego na Ursynowie, która składa się z sześćdzieciu uli.

Jak wygląda w tej chwili sytuacja prawna pszczelarstwa miejskiego w Polsce?

Nie ma żadnego powszechnego prawa, które regulowałoby prowadzenie uli w miastach. Istnieją tylko zapisy w Kodeksie Cywilnym mówiące o tym, że nie można naruszać stosunków dobrosąsiedzkich. Ograniczenia hodowli pszczół można znaleźć tylko w prawie miejscowym, czyli w regulaminach utrzymania czystości poszczególnych miast albo gmin. W Warszawie istnieje zapis mówiący właśnie o wymaganej odległości kilometra od terenu zamieszkałego, co w praktyce uniemożliwia hodowlę w jej obrębie. W Łodzi z kolei kilka lat temu wprowadzono zakaz stawiania uli, ale odwołano go, bo miasto jest bardzo rozległe, ma wiele terenów zielonych i posiada dość znaczne lokalne historyczne tradycje pszczelarskie, więc pszczelarze zaczęli protestować i nie zgodzili się na wywożenie pasiek za miasto.

Czyli zakaz hodowli pszczół jest warszawską specyfiką?

Tak, choć niektóre polskie miasta też mają pewne ograniczenia w miejscowym prawie. Nie do końca wiadomo, z czego ten zakaz dziś wynika. Słyszeliśmy teorię, która mówi, że podobne zapisy zostały wprowadzone ze względu na powojenne migracje do miasta i nagły napływ mieszkańców wsi, którzy zabierali ze sobą cały dobytek, przyzwyczajenia i zwierzęta hodowlane, co z kolei nie spodobało się ówczesnym włodarzom miasta. Nie weryfikowaliśmy jednak tej historii. Bardziej interesuje nas zmiana obecnie obowiązującego regulaminu.

W jaki sposób próbujecie wpłynąć na zmianę sytuacji miejskich pszczelarzy w Warszawie?

Lobbujemy na rzecz zmiany treści zapisu w regulaminie. Dzięki pomocy jednego z warszawskich radnych, który sam nie jest pszczelarzem, ale zainteresował się tematem, złożyliśmy interpelację do Biura Ochrony Środowiska. Zilustrowaliśmy naszą prośbę przykładami ze świata, ze Sztokholmu, Londynu i Paryża, opisaliśmy też regulacje prawne obowiązujące w Chicago. Po paru miesiącach, po przeprowadzeniu przez urzędników konsultacji z Powiatowym Lekarzem Weterynarii, z Pracownią Pszczelnictwa Wydziału Nauk o Zwierzętach SGGW oraz Prezydentem Polskiego Związku Pszczelarskiego i Inspekcją Sanitarną, otrzymaliśmy informację, że ten zakaz zostanie zniesiony. Obecnie poprawka jest gotowa, ale czeka na opinię Komisji Dialogu Społecznego ds. Środowiska Przyrodniczego. Minął prawie rok od złożenia interpelacji, a my cały czas czekamy. Ostatnio w działaniach na rzecz tej zmiany wspiera nas też Fundacja Greenpeace, która wystosowała do prezydent pismo z zapytaniem o stan prac nad poprawkami. Gdy zbliża się kolejna sesja rady miasta, mamy więc zawsze nadzieję, że sprawa wreszcie zostanie przegłosowana. Największe opóźnienie w tym procesie spowodowało jednak włączenie tej poprawki w znacznie obszerniejszy pakiet zmian regulaminu dotyczący zarządzania śmieciami. Wszystko utknęło więc w Wydziale Gospodarki Odpadami Komunalnymi.

Jednym słowem pszczoły zostały zrównane z odpadami.

Trochę tak to wygląda (śmiech).

Oficjalnie zatem w Warszawie pszczół nie ma.

Właściwie tak, choć oczywiście są. Tylko że nam zależy na prawnym uregulowaniu tej sytuacji. Chcemy zachęcać firmy do wsparcia miejskiego pszczelarstwa, powinniśmy więc mieć jasną sytuację prawną. W międzyczasie zaklinamy rzeczywistość i działamy, mając zapewnienie o zmianie regulaminu podpisane przez prezydent miasta.

Jakie są kryteria wyboru odpowiedniego miejsca na ul miejski?

Pszczoły potrzebują dostępu do źródła czystej wody, odpowiednio ustawionego wylotka w stosunku do słońca, zacienionego i chronionego przed wiatrem miejsca. Jeśli spełni się te warunki, można postawić ul i na dachu, i na większym tarasie lub w ogródku. Ważne jest tylko to, żeby nie stawiać komuś ula przed samym oknem. Musi istnieć strefa ochronna, która sprawi, że w odległości dwóch do trzech metrów przed ulem nie będą przebywać osoby postronne. Choć różnie to bywa. We Francji ludzie trzymają ule na balkonach, które mają zaledwie metr szerokości… Wydaje nam się, że wynika to z wyższego poziomu świadomości i przychylności sąsiadów.

Czy pszczoły miejskie są niebezpieczne?

To pytanie, na które odpowiadamy za każdym razem, gdy rozmawiamy z kimś na ich temat (śmiech). Pszczoła po użądleniu ginie, dlatego atakuje tylko w ostateczności, kiedy broni swojego ula. Lepiej więc po prostu nie stać metr przed wylotkiem, bo wcześniej czy później pszczoła się nami zainteresuje i będzie latała wokół głowy. Pszczelarz, który jest do tego przyzwyczajony, zupełnie nie zwróci na taką sytuację uwagi. Osoba nieobeznana z tymi owadami zacznie jednak machać rękami i zdenerwuje je. Użądleniem może się też skończyć zaglądanie do ula, ale nigdy nie dochodzi do takich sytuacji, że ktoś np. idzie z zakupami ze sklepu i nagle zaczyna go gonić rój. To raczej wizja z filmów animowanych albo amerykańskich horrorów. W Berlinie przeprowadzono nawet pewien eksperyment1. W jednej części miasta postawiono niezasiedlone ule na widoku mieszkańców, a w innym miejscu ule z pszczołami, ale niewidoczne z ulicy. Tam, gdzie ule było widać, ludzie zgłaszali przypadki użądlenia, a tam, gdzie naprawdę żyły pszczoły, nie odnotowano żadnych zgłoszeń.

Czyli jednak ten lęk tkwi głęboko w ludziach.

Mamy świadomość, że zapewne nie unikniemy w naszej działalności takich sytuacji i mogą się zdarzyć protesty mieszkańców. Kiedy jednak rozmawialiśmy w zeszłym roku w Sztokholmie z dziewczyną, która zajmuje się tam miejskim pszczelarstwem i ma pod swoją opieką kilkadziesiąt uli, okazało się, że nie zdarzyła się jej jeszcze sytuacja ukąszenia czy też zgłoszenia tego ukąszenia. Lęk przed pszczołami wynika zazwyczaj z niewiedzy. Ludzie często mylą osy z pszczołami. Ze smutkiem musimy przyznać, że niestety winna jest temu chyba Pszczółka Maja, bo była żółto czarna, tak jak osa. A w rzeczywistości pszczoły są ciemniejsze. Z drugiej strony pszczoły są jedynymi zwierzętami, o których w języku polskim mówi się, że „umierają” czy „giną”, a nie „zdychają”. Uczłowieczamy je więc i żywimy szacunek do ich pracy.

PSZCZELARIUM założyli miłośnicy miodu:
Agnieszka Skórska – socjolożka zajmująca się badaniami marketingowymi. Interesuje się ideą zrównoważonego rozwoju miast
Kamil Baj – od kilkunastu lat pszczelarz amator i etatowy pracownik korporacji