Anatomia klęski wrocławskiej ESK
Artur Celiński pisze, że niebawem będzie za późno na to, aby z procesu przygotowań Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu zrobić coś ciekawszego niż festiwal.Wbrew niemu uważam, że od dawna jest już za późno. Za późno jest nie tylko na realizację projektu wrocławskiej ESK, którego jestem autorem. Za…
Artur Celiński pisze, że niebawem będzie za późno na to, aby z procesu przygotowań Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu zrobić coś ciekawszego niż festiwal.Wbrew niemu uważam, że od dawna jest już za późno. Za późno jest nie tylko na realizację projektu wrocławskiej ESK, którego jestem autorem. Za późno jest również na przygotowanie czegoś innego i czegoś więcej, niż festiwal ostentacji lokalnej władzy.
Adam Chmielewski
Polemika z tekstem Artura Celińskiego
ESK 2016 – „Obce ciało” dla Wrocławia?
Sukces niemożliwy
Najpierw przypomnę podstawowe fakty. Wrocław przystąpił o rywalizacji o tytuł ESK z wielkim opóźnieniem. Władze miasta podchodziły do niej z wahaniem, ponieważ były przekonane, że po spektakularnych, kosztownych i, nie ma co ukrywać, kompromitujących porażkach w ich staraniach o EXPO i inne międzynarodowe imprezy, nie mają szans na zwycięstwo w tym bardzo wymagającym konkursie. Zarazem jednak, gdyby Wrocław do niego nie przystąpił, byłoby rzeczą trudną do wyjaśnienia, dlaczego miasto o tak znaczących tradycjach kulturalnych nie bierze udziału w tej rywalizacji. To jeden z powodów przedłużającego się niezdecydowania.
Sukces niewiarygodny
Drugi wiązał się z brakiem pomysłu na ESK. Początkowe próby zdefiniowania podstawowych idei, które miałby organizować myślenie o kulturze w mieście – sformułowane na prośbę władz miejskich przez osoby zaprzyjaźnione z władzami miejskimi – miały pokazywać Wrocław jako wiodące centrum polskiego oporu przeciwko komunizmowi. W tej wstępnej perspektywie Wrocław miał stanowić centrum „Solidarności” wręcz ważniejsze niż Gdańsk. Z zagranicznego punktu widzenia jednak taka próba wyglądałaby karkołomnie, tym bardziej, że wiadomo było, iż Gdańsk również postawi na „Solidarność”. Jakkolwiek go oceniać, to ten pomysł jest całkowicie zrozumiały, ponieważ polskim elitom politycznym, którym powiodło się dzięki „Solidarności”, nie jest w stanie przyjść do głowy żaden inny sposób narracji na jakikolwiek temat, jak tylko ten, który stanowi integralną część opowieści legitymizującej sprawowaną przez nich władzę. Jednak konfrontacja tego pomysłu z ideami, które ukazały się zwycięskie w innych miastach europejskich, uświadomiła urzędnikom wrocławskim, że nie jest to właściwy kierunek: zazwyczaj bowiem wygrywały idee o charakterze lewicowym, ku którym wrocławscy urzędnicy nie mają szczególnych skłonności.
Powód trzeci to ten, że zapraszani doradcy zagraniczni uświadamiali im, że aby móc się liczyć w tym konkursie, miasto musi mieć unikatowy atut (tzw. „selling point”), odróżniający je od innych miast, albo przynajmniej przekonująco go wymyślić. Zagraniczni doradcy jednak nie zaoferowali takiego atutu, bo taki wysiłek dużo kosztuje, zaś urzędnikom, poza własną bohaterską walką z komunizmem, nic nie umiało przyjść do głowy. Choć w innych miastach społeczny proces kształtowania kandydatur do ESK trwał od kilku już lat, Wrocław nadal tkwił w letargicznym oczekiwaniu.
Przypadek sprawił, iż pod koniec 2009 roku w obecności Dutkiewicza wyraziłem przekonanie, że to, co dzieje się w polskiej przestrzeni publicznej jest zbrodnią przeciwko ludzkości. Dutkiewicz wówczas zapytał, czy chciałbym dla niego pracować. Funkcję dyrektora skromniutkiej instytucji „Wrocław 2016”, z zadaniem napisania aplikacji i kierowania procesem aplikacyjnym, objąłem w lutym 2010, tj. zaledwie na siedem miesięcy przed datą złożenia wstępnej aplikacji. To było o wiele za mało, aby móc zbudować jakiekolwiek oddolne poparcie społeczne dla wrocławskiej kandydatury.
Sukces niechciany
Z perspektywy władz miejskich moim zadaniem nie było wygranie tytułu ESK dla Wrocławia. Moim zadaniem było tylko napisanie aplikacji tak, żeby „nie było wstydu”. Na ówczesnym etapie przejście do drugiej tury konkursu było dla nich wielkim sukcesem. Kompromitacja władz miejskich w poprzednich rywalizacjach zostawiła bowiem głębokie rany na ich znakomitym samopoczuciu i nie chciały ich odnawiać za pomocą – nieuchronnej w ich przekonaniu – kompromitacji w kolejnym konkursie. Zaletą mojej kandydatury jako autora aplikacji, oprócz lewicowości, było niewątpliwie to, że gdy już owa kolejna kompromitacja nieuchronnie nastąpi, to będzie można winę za nią złożyć na kogoś spoza elity władającej miastem od dwóch dekad. Porażka poniesiona przez kogoś spoza owej elity miałaby również tę zaletę, iż retroaktywnie pozwoliłaby pomniejszyć rozmiary porażek w konkursach poprzednich. Można byłoby wówczas m.in. powiedzieć: „widać nad Wrocławiem wisi jakieś fatum, które nie pozwala mu wygrać w żadnym liczącym się konkursie”.
Sukces był niechciany z różnych powodów i przez różne środowiska. Po pierwsze dlatego, że – istotnie – władze Wrocławia wierzyły, iż miasto tytułu nie potrzebuje, ponieważ pod względem kulturalnym ma się znacznie lepiej niż inne polskie miasta. Po drugie, nie chciano ESK w mieście, ponieważ oznaczałaby ona wstrząs dla struktury instytucji kulturalnych. Niechęć do samych starań zwiększyła się, gdy, po trzecie, funkcję kierownika powierzono mnie, „obcemu ciału” zarówno w relacji do władz miejskich, jak i do lokalnego środowiska kulturalnego. Wielokrotnie odbierałem wrażenie, jak gdyby większość działaczy w mieście sądziła, że byliby w stanie napisać taką aplikację znacznie lepiej ode mnie. Niechęć ta przyjęła postać odmowy pomocy ze strony samych instytucji miejskich, niechęci do współpracy ze strony kierowników instytucji kulturalnych i negatywnego stosunku lokalnej prasy. W tym przeświadczeniu nie ma nic zaskakującego, ponieważ, jak wiadomo, w Polsce wszyscy sądzą, iż najlepiej się znają na medycynie, polityce i promocji. Opór, rezerwa i jawna niechęć wobec moich działań sprawił, że koncepcję ESK formułowałem niemal wyłącznie we współpracy z moimi doktorantami z Instytutu Filozofii Uniwersytetu Wrocławskiego, zwłaszcza i nade wszystko z Rolandem Zarzyckim.
Sukces indywidualny
Postrzeganie kandydatury Wrocławia uległo poprawie po przejściu do II tury konkursu. Ale nieznacznej. Sposób lokalnej interpretacji naszej aplikacji został podyktowany przez Magdalenę Piekarską, która na życzenie ówczesnego redaktora naczelnego wrocławskiej „Gazety Wyborczej” napisała coś, co miało być druzgocącą krytyką naszych idei. Nawet jeżeli red. Piekarska zdołała się w tym tekście skompromitować (od tamtego czasu jednak stała się wielką zwolenniczką aplikacyjnych idei), to negatywny stosunek do naszej aplikacji, kanonizowany przez autorytet „Gazety Wyborczej”, zostawił w świadomości publicznej głęboki ślad.
Przejście do II tury dawało jednak cień nadziei na sukces i sprawiło, że dyskusja nad wrocławską kandydaturą ze środowiskiem wrocławskim kulturalnym nabrała nieco rumieńców, nawet jeżeli pozostała bezproduktywna, zaś dla mnie, który miał przygotować nową wersję aplikacji, wyjątkowo mało pomocna. Sensowna dyskusja nad dalszym kształtem kandydatury nadal toczyła się wyłącznie między mną i moimi najbliższymi współpracownikami.
Uznaliśmy, że pewnym sposobem na pozyskanie społecznego wkładu do aplikacji będzie umieszczenie wielkoformatowych ogłoszeń o treści: „Wrocław Europejską Stolicą Kultury? To zależy. Od ciebie!”. Pomysł zadziałał: odzewem społecznym było ponad 700 pomysłów na wydarzenia kulturalne, zgłoszone głównie przez lokalne organizacje pozarządowe. Po przepracowaniu ponad stu spośród nich, znalazły się w finalnej aplikacji. Ponadto aplikacja została zbudowana tak, iż miała być w istocie generatorem kolejnych pomysłów.
Sukces załatwiony
Od samego początku formułowano plotki, że tytuł Europejskiej Stolicy Kultury został załatwiony Dutkiewiczowi przez Zdrojewskiego. Tak pisał Kamil Durczok, który chciał tego tytułu dla Katowic, tak niedawno pisał również Jerzy Halbersztadt.
Zdrojewski nie załatwił Dutkiewiczowi tytułu ESK. Po pierwsze dlatego, że nie był w stanie tego uczynić. Po drugie dlatego, że nawet gdyby mógł, to by tego nie zrobił, ponieważ miał innego faworyta. Po trzecie, doskonale wiedział, że faworyzowanie Wrocławia natychmiast spotkałoby się z takimi właśnie oskarżeniami. Po czwarte, Zdrojewski nie „załatwiłby” tego wyróżnienia dla Wrocławia, ponieważ nie miał żadnego interesu w wzmacnianiu pozycji swojego dziedzica na wrocławskim fotelu prezydenckim, a już wówczas rywala. Sprawy miały się raczej tak, że Zdrojewski był wówczas – jak obecnie – na etapie „szorstkiej przyjaźni” z Dutkiewiczem. Po piąte, Zdrojewski był przekonany, że Dutkiewicz nie będzie w stanie doprowadzić do powstania aplikacji Wrocławia o tytuł ESK. A jeżeli już taka w ogóle powstanie, to będzie przedmiotem… ogólnopolskiego wstydu.
Sukces czyjś inny
Okazało się, że nasz pomysł nie przyniósł wstydu. Został uznany za najlepszy. Napisana przeze mnie aplikacja była już przedmiotem kilku rozpraw naukowych za granicą. Jeden z członków Panelu Selekcyjnego, decydującego o przyznawaniu tytułu ESK, był pod takim jej wrażeniem, iż ponad rok po wrocławskim zwycięstwie napisał do mnie list, w którym stwierdził, iż „pierwotna aplikacja Wrocławia była najbardziej interesującym i najlepiej sprofilowanym dokumentem spośród wszystkich, jakie napotkałem podczas całego okresu mojej pracy w jury”. Międzynarodowe uznanie dla mojej pracy na rzecz Wrocławia przyniosło zamówienia na konsultacje zagraniczne. W ich rezultacie zostałem współautorem jeszcze jednej zwycięskiej aplikacji ESK (Leeuwarden 2018).
Polska i wrocławska recepcja nagrodzonej tytułem aplikacji była zgoła odmienna. Zainteresowanie dokumentem, który zwyciężył w pierwszym w historii konkursie o ESK, w którym nasz kraj wziął udział, jest znikome. We Wrocławiu wypychanie mnie z przedsięwzięcia ESK zaczęło się w istocie już w chwilę po ogłoszeniu wrocławskiej wygranej. Potem było już tylko gorzej. Prezydent przez pół roku odmawiał jakiegokolwiek kontaktu ze mną. Potem w jednej z gazet przeczytałem jego wewnętrznie sprzeczną wypowiedź, że to nie ja byłem autorem aplikacji, lecz ówczesny wiceprezydent miasta, obecnie senator Jarosław Obremski.
Po całkowitym odsunięciu mnie od przedsięwzięcia nad wdrożeniem sformułowanego przeze mnie projektu miał pracować Krzysztof Maj, oraz Krzysztof Czyżewski, który po roku zrezygnował, ponieważ niczego nie potrafił skleić. Po tym Dutkiewicz ogłosił, że to on osobiście kieruje całym przedsięwzięciem. Rychło okazało się, że aplikacja, która przez organy Unii Europejskiej została uznana za wiążącą obietnicę ze strony miasta, została całkowicie zlekceważona. Komisja monitorująca kilkakrotnie wystawiała alarmistycznie negatywne opinie przygotowaniem Wrocławia do realizacji projektu. W mieście obeszło to bardzo niewiele osób. W tym także nie ma nic zaskakującego, ponieważ projekt, bez względu na zawartość aplikacji, był w istocie postrzegany tylko jako jeszcze jedno ćwiczenie w ostentacji ze strony prezydenta miasta, do czego mieszkańcy już przywykli. Można więc powiedzieć, że wraz z uzyskaniem przez Wrocław tytułu Europejskiej Stolicy Kultury wszystko, co najlepsze, już się dokonało.
Podstawowe pytania
Na zakończenie Artur Celiński stawia kilka pytań o różnej wadze. W świetle powyższego odpowiedź na niektóre z nich będzie łatwiejsza. Odpowiadam tylko na kilka, ponieważ pozostałe są adresowane do innych osób.
Pytanie: „proces czy projekt?”, należy do podręcznikowych, a więc banalnych. Naturalnie, że powinien to być proces, proces społeczny. Okres aplikacyjny jednak był zbyt krótki na uruchomienie procesu, potem zaś, gdy zakiełkował, całkowicie go stłumiono.
Na pytanie o ambicje władz miejskich i ministerstwa kultury znam odpowiedź, ale to nie ja powinienem na nie odpowiadać. Niektóre z tych ambicji już się ujawniły. Na ujawnianie innych za późno, tym bardziej, że ambicje już ujawnione wykluczają jakiekolwiek inne.
Podręcznikowe i nie mniej banalne jest również pytanie o ewaluację. Ona powinna się toczyć od pierwszych chwil po nominacji. Nie istnieje jednak ciało formalnie zajmujące się tym zadaniem. Uruchamianie go teraz jest drastycznie spóźnione, choć absolutnie nieodzowne.
Pytanie o inwestycje w infrastrukturę kulturalną jest podręcznikowe, ale tym razem nie jest banalne, lecz podyktowane ignorancją Celińskiego w kwestii tego, co się we Wrocławiu wybudowało i buduje. Problem nie polega na tym, aby budować więcej, lecz na tym, aby to, co się wybudowało, przebudowało i buduje nie przerodziło się w tzw. „białe słonie”. Niewiele wskazuje na to, iżby miało być inaczej. Realizacja programu zawartego w aplikacji miała do tego nie dopuścić. Ale, jak wiadomo, została zarzucona. W tym kontekście sam chciałbym usłyszeć odpowiedź na pytanie o „pogłębienie obywatelskości Wrocławian i Polaków, ich gotowości do uczestnictwa w życiu miasta i państwa oraz poczucia odpowiedzialności za przyszłość i młode pokolenie”, które miałoby się dokonać dzięki ESK.
O tym, jakie cele Wrocław deklarował, iż chce osiągnąć dzięki ESK, jest szczegółowo napisane w aplikacji. Na obecnym etapie jednak jedynym możliwym celem władz Wrocławia i Ministerstwa Kultury może być już tylko zrobienie takiego projektu, „żeby wstydu nie było”.
Na cokolwiek innego jest już za późno.
Zapraszamy do księgarni
Magazyn Miasta | Wspólna odpowiedzialność. Biznes w mieście
Res Publica Nowa | Przymus kreatywności
Visegrad Insight | New Europe 100