Miasto pod kontrolą

Elektronika przejmie władzę nad naszym miastem i życiem – niebezpieczeństwa kryjące się za ideą smart city obnaża Adam Greenfield, jeden z gości Res Publica Festival

Przedzierałem się przez interaktywne wystawy, cichaczem czaiłem się na debaty konferencyjne, wysyłałem e-maile do przedstawicieli handlowych i prosiłem o dokumenty z technicznymi specyfikacjami. Moim zamiarem było stworzenie bardziej wyrafinowanej opowieści o smart city niż ta, która jest obecnie rozpowszechniona. Zależało mi na otwarciu różnych możliwości, lepszym zrozumieniu podstawowych założeń oraz ścieżek interpretacji rozwoju tej idei, aby móc objaśnić, jaki model miasta oraz wpisany w niego sposób funkcjonowania zakłada koncepcja smart city.

Tekst ukazał się w 8 numerze Magazynu Miasta  dostępnym na stronie www.magazynmiasta.pl

Od około trzech do czterech miliardów z nas, w zależności od tego, w jaki sposób zdecydujemy się dokonać pomiaru i zakreślić to zagadnienie, mieszka dziś w gęsto zaludnionych koloniach, które uważamy za miasta. Liczba ta stanowi nie tylko największy w historii odsetek ogółu ludzkiej populacji – ze względu na wielki światowy przyrost liczby ludzi, Ziemia gości dziś więcej mieszkańców miast niż kiedykolwiek wcześniej również w liczbach bezwzględnych.

Oczywiście, miasta te istotnie różnią się od swoich poprzedników. Rozciągają się na rozleglejszym terenie, mają większą kubaturę, wciągają do sfery swoich wpływów odleglejsze zakątki kraju. Wiemy też, że w większej mierze niż wszystkie funkcjonujące wcześniej ośrodki miejskie są one dziś powiązane z przyległymi do nich terenami i ze sobą nawzajem, splecione w jeden planetarny węzeł ruchu i wymiany. Wynika to jednak z ewolucyjnych przemian struktury i wyglądu miast, a różnice te przeważnie najlepiej mierzyć w stopniach. Ich efekt blednie w porównaniu z wpływem, jaki na kształtowanie codziennego doświadczenia wywiera szereg zmian sposobu, w który jako mieszkańcy miast powszechnie pojmujemy, traktujemy otaczające nas środowisko i go używamy.

Te przemiany doświadczenia zaczęły zachodzić bardzo niedawno i jeszcze słabo je rozumiemy. Jeśli wierzyć jednak dostępnym przykładom, mają one olbrzymią, niemal całkowitą zdolność do przeobrażania naszego doświadczenia. Wynika ono ze splotu ważkich idei z wprowadzeniem w środowisko miejskie (na przestrzeni ostatniej dekady z kawałkiem) rozwiązań technicznych takich jak połączone ze sobą przenośne urządzenia czy wszechobecne sieci bezprzewodowe, które przestają już być dla nas „technologią”. Połączone ze sobą czujniki, siłowniki i wyświetlacze coraz bardziej wplatają się w tkankę naszych miast. W ich tle pracują potężne maszyny obliczeniowe, które wydobywają sens z potopu danych produkowanych przez wszystkie te urządzenia, choć trudno jest nam je zauważyć i zrozumieć. Zderzenie z rozbudowanym technologicznym pancerzem zaczęło zmieniać zasady według których, nierzadko od stuleci, organizowaliśmy życie miejskie. Już z obecnej, wczesnej przecież perspektywy, w połowie drugiej dekady dwudziestego pierwszego wieku dostrzegamy konsekwencje tego sieciowego zwrotu: przetoczy się on przez gospodarkę miast, przekształci lokalną politykę, przeobrazi materialny układ najbliższego nam otoczenia i odciśnie piętno na strukturze oraz zawartości naszych umysłów.

Screen Shot 2015-06-16 at 6.02.48 PM

Konfrontując się z równie złożonymi okolicznościami o dalekosiężnych skutkach, warto (a może nawet trzeba) przedstawić narrację, która pomoże nadać kształt i sens temu spotkaniu. Jednym z najlepszych sposobów na budowanie powiązań między ideami oraz na wprowadzanie ich w życie jest wplatanie nowych idei w opowiadane historie. Obecnie przedstawia się nam jednak tylko jedną, rozpoznawalną opowieść o wprowadzaniu w miejskie środowisko usieciowionych technologii przetwarzania informacji. Chociaż jest ona wszechobecna, pokazuje zaledwie najmniejszy wycinek stojących przed nami możliwości. To wizja smart city.

Opowieść o smart city, przynajmniej w wydaniu, które obecnie się promuje i nam narzuca, wydaje się być jedną z najmniej ciekawych i najbardziej problematycznych z całego potencjału dostępnych rozwiązań oraz sposobów użycia usieciowionych technologii informacyjnych w miastach. W poniższej krytyce badam, co dokładnie pociąga za sobą takie postawienie sprawy i kto za nimi stoi.

Moim zamiarem jest zwrócenie uwagi na konkretne, dające powody do obaw, elementy programu smart city, wytłumaczenie, dlaczego sprzeniewierzają się one wszystkiemu, co, jak wiemy, dotychczas pozwalało miastom wytwarzać znaczenie i wartości, a docelowo wskazanie pewnych bardziej udanych rozwiązań.

Dla rozjaśnienia sprawy należy koniecznie oddzielić dwie uzupełniające się, ale odrębne i samoistne linie myślenia i rozwoju, które zbyt łatwo miesza się ze sobą w każdej dyskusji o smart city. Początkowo to sformułowanie odnosiło się jedynie do kilku unikalnych projektów deweloperskich, których budowę rozpoczęto w ciągu ostatniej dekady – miast postawionych na surowym korzeniu, takich jak koreańskie Songdo, Masdar w Zjednoczonych Emiratach Arabskich czy przedziwne portugalskie osiedle zwane PlanIT Valley. Ośrodki, które przypuszczalnie mają osiągnąć skalę miast, od poziomu gruntu najeżone są przetwarzającymi informacje procesorami, wbudowanymi w przedmioty, powierzchnie i przestrzenie, w których zachodzą interakcje składające się na codzienne życie miast. Przedstawia się je nam jako przyczółki środowiska miejskiego,, w którym, być może, zamieszkamy w nieokreślonej, lecz niedalekiej przyszłości, gdy miasta na Ziemi zostaną już całkiem podbite przez usieciowione systemy informatyczne.

Realnie istniejącym miejscem tego typu, które do tej pory najchętniej przywołuje się w literaturze, jest zajmujące 53,4 kilometry kwadratowe New Songdo City, oficjalnie znane jako the Songdo International Business District (SIBD). Songdo to półmilionowe miasto, wznoszone od zera na ziemi odebranej Morzu Żółtemu przez nowojorską spółkę Gale International we współpracy z koreańskim POSCO Engineering and Construction według planu przestrzennego Kohn Pedersen Fox. Koszt jego budowy szacuje się na 20, 35 a nawet 40 miliardów dolarów.

Życie w New Songdo jest reklamowane dokładnie tak jak luksusowy samochód, za pomocą zwrotów („krańcowe [ultimate] doświadczenie stylu życia i pracy”) na tyle zbliżonych do dobrze znanego sloganu BMW, że aż dziw, iż prawnicy tej ostatniej firmy jeszcze się tym nie zainteresowali. Na różnych etapach „krańcowy styl życia” obejmował wszystko – od kontroli biometrycznej do całkowicie zautomatyzowanej dostawy przesyłek. Z wszechobecnych ścian ekranów przekonują o tym filmy reklamowe przygotowane przez głównego dostawcę technologii, firmę Cisco Systems. Na wyświetlaczach migają „inteligentne opłaty przewozowe”, a treść komunikatów dostosowuje się w czasie rzeczywistym do zmian w demograficznej strukturze grupy odbiorców.

To tak, jak gdyby wziąć Raport mniejszości nie za dystopijną wizję, ale za folder reklamowy lub listę zadań do wykonania, a efekt rozrzucić na kilku tysiącach akrów leżącego tuż przy morskim brzegu odzyskanego terenu zalewowego.

Po piętach Songdo depcze warte 22 miliardy dolarów Masdar City w Abu Dhabi. Za jego plan przestrzenny i projekt architektoniczny odpowiada londyńska pracownia Foster + Partners. Miasto zawdzięcza nazwę państwowemu koncernowi energetycznemu, którego ma być wizytówką. Na zaledwie sześciu kilometrach kwadratowych Masdar ma pomieścić około 40 000 stałych mieszkańców, do których codziennie dołącza do 50 000 robotników dojeżdżających z innych części Emiratów. Masdar to kwadrat niskich budynków przepołowiony pasmem zieleni. Chociaż wnętrza domów są wyposażone we wszystkie oczekiwane gadżety usieciowionej kontroli dostępu i zarządzania energią, większą uwagę przykłada się tam do przestrzeni pomiędzy nimi. W wyobraźni sponsorów Masdar to technologiczna oaza w nieskończonych połaciach Pustej Ćwiartki [Ar-Rab al-Chali – przyp.red.], miejsce, w którym, aby wyszarpać odrobinę komfortu bezlitosnemu pustynnemu powietrzu, najczulsza infrastruktura reguluje natężenie słońca i wilgotności, a szybki elektryczny pas ruchu, podobny do tych, które znamy z lotnisk, eliminuje jakąkolwiek potrzebę transportu samochodowego.

miasta_strona_672_1

Ostatnim z najczęściej wymienianych inteligentnych placów budowy jest PlanIT Valley, ośrodek miejski budowany za 10 miliardów euro pod Parades w Portugalii przez zarejestrowaną w Szwajcarii, mającą siedzibę w New Hampshire firmę Living PlanIT, we współpracy z Microsoftem, oddziałem Smart+Connected Cities spółki Cisco Systems oraz brytyjską firmą doradztwa inżynieryjnego Buro Happold. Działka o powierzchni 6,7 kilometrów kwadratowych, czyli „o wielkości śródmieścia Bostonu”, jak obrazowo opisał ją deweloper, sprawia, że PlanIT Valley jest tylko nieznacznie większa od Masdaru. Jednak przy planowanych 225 000 mieszkańcach – liczbie kilkunastokrotnie wyższej od masdarskiej, mniej więcej połowie planowanej populacji znacznie większego Songdo – wskazuje, że urbaniści zakładają o wiele większość gęstość zaludnienia miasta niż w pozostałych przypadkach (rzeczywiście, jeśli wierzyć im na słowo, na zielonych wzgórzach sielskiej Portugalii chcą zgromadzić populację dużo bardziej zagęszczoną niż w Bombaju, Kalkucie, Karaczi czy Lagosie).

W PlanIT Valley, nawet w porównaniu do Songdo i Masdaru, zaplanowane zintegrowane systemy informatyczne wkraczają w agresywny sposób: strumień doświadczenia ma być zarządzany przez ni mniej ni więcej tylko zintegrowany Miejski System Operacyjny, który, przynajmniej w teorii, zarządza interakcjami każdej podłączonej do sieci miejskiej przestrzeni, pojazdu, urządzenia i ubrania. Jedna cyfrowa sieć, przez którą przepływają informacje dotyczące zużycia energii, przemieszczania się, kontroli dostępu, pracy, wypoczynku i rozrywki sprawia, że PlanIT Valley przoduje w dziedzinie zarządzania miejskim otoczeniem przy użyciu technik obliczeniowych.

Tak wygląda kanon smart cities. W połowie ostatniego dziesięciolecia doczekały się one licznych omówień: ich nazwy powtarzano w kółko na studenckich wyprawach terenowych, rozmowa za rozmową, artykuł za artykułem, a także w publikacjach, począwszy od przychylnych blogów o projektowaniu po czcigodne magazyny takie jak „Economist”. Chociaż te miasta zostały ukończone w różnym stopniu (zwłaszcza PlanIT Valley nie wychodzi ponad zestaw planów i obietnic, których realizacja jest wciąż odkładana), są nam prezentowane razem jako prototyp, gwiazda przewodnia czy też modelowe zastosowanie systemów, które mają być fundamentem życia w dwudziestopierwszowiecznych miastach.

Sformułowanie smart city odnosi się jednak również do szerszego i bardziej brzemiennego w skutki dążenia do wyposażania już istniejących przestrzeni miejskich w usieciowione technologie informatyczne. Chociaż należy odróżnić je od przedsięwzięć takich jak wznoszenie miejsc pokroju Masdaru czy Songdo, i w tym dziele kulturowej oraz intelektualnej produkcji bierze udział wiele tych samych technologii, technik i praktyk. Ponownie mamy tu do czynienia z przekonaniem, że synteza danych, zbieranych przez czytniki rozmieszczone w wybudowanym przez nas otoczeniu, ma nam dać lepszą świadomość zachodzących w mieście procesów. Kolejny raz spotykamy się z pomysłami spiętrzania czujników w śmietnikach, instalowania kamer na lampach ulicznych, czytników RFID w metrze i przetworników w chodnikach, choć w tym wypadku urządzenia, o których mowa, to raczej części zewnętrzne niż urządzenia zaprojektowane od początku z myślą o tkance miejskiej (dokładnie rzecz biorąc chodzi o umożliwienie istniejącej infrastrukturze zbierania danych). Kolejny też raz zbieranie i analiza danych zajmuje zaszczytne miejsce w sercu czyjejś koncepcji zarządzania miastem.

Z kilkuletniego doświadczenia wynika, że koncepcja smart city w tym wydaniu będzie jeszcze bardziej ingerować w nasze życie, wykorzystując do tego podłączone do sieci telefony i tablety, które coraz chętniej nosimy przy sobie.

Te urządzenia nie tylko zapewniają łączność, lecz także są źródłem najbardziej szczegółowych danych o naszym położeniu, aktywności i zamiarach. Ale nie chodzi tylko o zwykłe dodanie szczegółów. Główne zamierzenie się nie zmienia: chodzi o zebranie w jednym miejscu pomiarów, które dostarczają nam wszystkie podłączone miejskie urządzenia, a następnie zastosowanie do tych olbrzymich ilości otrzymanych danych zaawansowanych technologii analitycznych.

Mówi się nam, że stawką całej tej obliczeniowej kontroli jest ujawnienie każdego rozwijającego się w mieście procesu osobom odpowiedzialnym za jego administrowanie; że chodzi o to, żeby móc nie tylko poznać, lecz także wpływać na to, co wcześniej było nieprzezroczyste czy nieokreślone; wreszcie, że pozwoli to „zoptymalizować” wszystkie strumienie materii, energii i informacji, z których składa się cała przestrzeń miejska. Uosobieniem takiego podejścia jest Intelligent Operations Center, zakład zaprojektowany przez IBM dla miasta Rio de Janeiro za 14 milionów dolarów. Łączy on dane ze stacji meteorologicznych, kamer kontrolujących ruch drogowy, patroli policyjnych, czytników zamontowanych w kanalizacji i publikacji w mediach społecznościowych, aby przedstawić synoptyczny ogląd sytuacji, niczym w centrum dowodzenia. Najważniejszą innowacją tego Centrum jest zebranie w jednym pomieszczeniu wyników całego obliczeniowego aparatu. Ma to umożliwić zarządcom na dostrajanie dynamicznego spektaklu miasta w czasie rzeczywistym (idealnie, nawet z wyprzedzeniem). Z drugiej strony, jest to reprezentatywne dla najnowocześniejszych rozwiązań w miejskiej administracji, a przynajmniej dla tych opracowywanych przez przedsiębiorstwa zajmujące się dostarczaniem technologii.

W większości przypadków podobne zabiegi polegają na dodawaniu do istniejącej infrastruktury zyskownych dla dostawców ulepszeń – taśmowych produktów, które kupuje się za pomocą dotychczasowych kanałów zaopatrzenia, serwisuje w ramach tradycyjnych umów, dokleja do już istniejących rozwiązań przestrzennych i instytucjonalnych. Ambicje dostarczycieli tych usług nijak się mają do budowanych od zera miejsc, od ziemi uzbrojonych w cyfrowe czujniki. Jednak w końcu to one będą wpływać na życie o wielu, wielu więcej z nas: w ciągu kilku ostatnich lat na naszej planecie tysiące gmin przyjęło pewnego rodzaju strategię czy inicjatywę smart city, a ich liczba rośnie z każdym miesiącem. W grubych dziesiątkach milionów można już liczyć liczbę ludności, której będą dotyczyć te zabiegi. W ciągu następnych dziesięciu lat setki miliardów dolarów, czyli znaczna część ogółu dostępnych środków budżetowych oraz, co jest być może najważniejsze, olbrzymia część ludzkiej uwagi i energii, skupią się na włączaniu do zarządzania naszymi miastami technologii informacyjnych. I dosłownie wszystkie te działania będą się odbywać pod hasłem smart city.

Może się wydawać, że tylko interwencje tego drugiego typu będą miały znaczenie, skoro ledwie garstka z nas kiedykolwiek zamieszka w Songdo, Masdarze czy PlanIT Valley, o ile zostaną one kiedyś ukończone. Prawdą jest też, że już dziś, przyglądając się inicjatywom zaprojektowanym dla istniejących przestrzeni miejskich, takim jak Intelligent Operations Center IBM-u, możemy z łatwością wskazać najważniejsze właściwości, cechy i zalety smart city oraz przewidzieć, jaki wpływ będzie ono miało na nasze życie i wybory w przyszłości. Jednak moja krytyczna analiza koncentruje się na miejscach, w których idea smart city realizuje się w swojej najczystszej postaci. Niezależnie od tego, czy te domniemane miasta odegrają jakąś rolę, rozwiązania, które dla nich opracowano, na pewno wypłyną i będą miały wpływ na zastosowanie tych samych technologii na innych terenach i w innych kontekstach. W istocie, aby uczyć się z tego, co uważamy w tej dziedzinie za najbardziej nowatorskie, aby zapoznać się z wynikającymi z takiej optyki założeniami, przekonaniami, obowiązkami czy ocenami, a być może nawet dowiedzieć się, co przed naszymi miastami skrywa przyszłość, najlepiej zacząć od starannego zbadania idei smart city w jej klasycznej, zwartej i nierozcieńczonej formie.

Gdy mówimy o smart city, niezależnie od tego, czy będzie to Masdar, czy Minneapolis, w obu wersjach opowieści w grę wchodzą zarówno te same rozwiązania technologiczne, jak i te same instytucje, jako że w obu przypadkach zaangażowani są producenci, dostawcy i „integratorzy” systemów.

Do najważniejszych z nich zaliczają się IBM Corporation z Armonk w stanie Nowy Jork, Cisco Systems z San Jose i Siemens AG z siedzibą w Monachium. Te globalne koncerny funkcjonują jako „systemy” czy „integratorzy rozwiązań”, przemieniając sprzęt komputerowy i oprogramowanie w propozycje biznesowe wyższego szczebla, takie jak City Cockpit Siemensa, pakiet programów Intelligent Operations Center, czy różne projekty „inteligentnych infrastruktur cyfrowych”, które Cisco sprzedaje pod marką Smart+Connected Communities (włączam do tej grupy o wiele mniejsze Living PlanIT, ponieważ ich Urban Operating System można porównać z powyższymi propozycjami oraz dlatego, że są jednymi z najbardziej wytrwałych, czy raczej najwytrwalej promujących się zwolenników koncepcji smart city).

6819117093_8705528ff3_bfot. Paul Keller/Flickr/CC

Poniżej, na drugim szczeblu, plasują się koncerny takie jak Samsung, Intel, Philips i Hitachi. Ze stosunkowo nielicznymi do tej pory wyjątkami, ci aktorzy na ogół nie oferowali specjalnie pomysłowych wizji wpisania swojej działalności w ideę smart city, a na pewno nie przedstawili propozycji ciekawszych niż ogólnikowe konceptualne filmy wideo czy skomplikowane interaktywne instalacje, proponowane przez ich bardziej zaangażowanych konkurentów. Jednak i oni postanowili włączyć swoje propozycje w zastały dyskurs smart city, wykorzystując identyczne metafory do opisu swoich zalet i zaprzęgając ten sam język do wyjaśniania rzekomych korzyści ze swoich produktów i usług.

Choć bez trudu można wyróżnić bezpośrednich ideowych poprzedników koncepcji smart city, jej współczesna postać odsyła raczej do działalności przedsiębiorców niż do jakiegoś zespołu, grupy czy jednostki o uznanych dokonaniach na polu teorii lub praktyki urbanistycznej. Oznacza to, że wymienione przedsiębiorstwa są w zaskakująco dużej mierze odpowiedzialne za wytwarzanie zarówno systemów technologicznych, na których smart city jest ufundowane, jak i języka, który łączy je w ideową całość. Może się to wydawać mało istotne, jeśli weźmie się pod uwagę dominujące w tej branży standardy, jednak głębokie zaangażowanie działających na wielką skalę, komercyjnych aktorów w pączkowanie idei dotyczących projektowania i wyposażania miast jest dość niespotykane w historii urbanistyki.

To tak jakby United States Steel, General Motors, Otis Elevator Company czy Bell Telephone, a nie Le Corbusier lub Jane Jacobs, razem wznieśli fundamenty dwudziestowiecznej myśli urbanistycznej.

Zakładając, że język smart city jest brany na poważnie przez różnych wystawionych na niego decydentów, którzy w jakikolwiek sposób kierują się nim przy rozdzielaniu niewielkich zasobów budżetu i uwagi – a wiele obecnie wskazuje, że tak właśnie jest – niezwykle ważna staje się sprawa określenia, co właściwie jest za jego pomocą przekazywane. W jaki sposób przedsiębiorstwa definiują smart city? I właściwie jaką wartość dodaną chcą nam zaoferować?

Ze wszystkich zaangażowanych na tym polu firm koncern IBM komunikuje szerokiej publiczności swoją wizję smart city w najbardziej bezpośredni sposób (i najchętniej w nią inwestuje). W połowie 2009 roku w najlepszych światowych lokalizacjach pojawiła się seria atrakcyjnych reklam, przekonujących między innymi, że systemy IBM mogą „zmniejszyć korki o 20%”, „zapobiec przestępstwom, zanim się zdarzą” i obiecujących „inteligentniejsze bezpieczeństwo publiczne dla inteligentniejszej planety”.

Jeśli tym reklamom udało się rozbudzić twoją ciekawość, zachęcano cię do dowiedzenia się więcej na stronie IBM Smarter Cities. Tam z kolei przedstawiano ofertę IBM jako miejscowe zastosowanie technologii, która „synchronizuje i analizuje starania sektorów i organizacji w momencie, w którym zachodzą, udostępniając osobom decyzyjnym zebrane informacje pomagające im przewidywać problemy, zarządzać wzrostem i rozwojem w zrównoważony sposób, który minimalizuje kryzysy i pomaga zwiększać powszechny dobrobyt”.

Dawniej Siemens zajmował się produkcją i zastosowaniem ciężkich systemów infrastrukturalnych na miejską skalę – elektrowni, ulicznego oświetlenia, wagonów metra, oczyszczalni wody i innych produktów skierowanych do stosunkowo niewielkiej grupy potencjalnych klientów. Nic więc zatem dziwnego, że w przypadku tej firmy wysiłek wytłumaczenia idei smart city jest w mniejszym stopniu nakierowany na szeroką grupę odbiorców. W porównaniu do użytecznie pragmatycznej definicji IBM, aspiracje Siemensa są jednak o wiele większe. Firma wyróżnia się spośród konkurentów skalą swoich ambicji odnośnie smart city, przekonując, że „za kilkanaście dekad miasta będą wyposażone w niezliczone, samodzielne, inteligentne systemy informatyczne, mające doskonałą wiedzę o zwyczajach użytkowników, zużyciu energii, a także pozwalające na dostarczenie optymalnych usług”. (Czego następstwem jest oczywiście fakt, że większość tych systemów będzie wymyślana i budowana w Monachium.)

Jako producent większości routerów, przez które przepływa światowy Internet, Cisco Systems oczywiście bardzo zyskałoby na masowym zwiększeniu globalnego przepływu bitów, które zakłada wizja planety złożonej ze smart cities. Dlatego, choć ta firma nie ma doświadczenia i nie operuje na odpowiednią skalę, widzi żelazną logikę w instytucjonalnym wspieraniu idei smart city. Bowiem im bardziej nasze codzienne życie w miastach będzie zapośredniczone przez połączone w sieci urządzania i usługi, tym lepiej będzie wyglądał bilans finansowy tej firmy. Cisco proponuje zatem opisać zagadnienie w sposób ekumeniczny i całościowy. Wydział Smart+Connected Communities opisuje smart city jako „płynne połączenie publicznych i prywatnych usług, które są dostarczane jednostkom, rządom i przedsiębiorcom za pomocą wspólnej sieci infrastrukturalnej”.

Spośród napotkanych przeze mnie definicji tylko ta zaproponowana przez Cisco bezpośrednio mówi o otwartej i współdzielonej infrastrukturze. Co więcej, trafnie opisuje większość istotnych rozgrywających i to dodatkowo we właściwym, według mnie, porządku starszeństwa. To prawda, że pomija jakąkolwiek formę zbiorowego działania, która nie będzie ani komercyjna, ani rządowa; bardziej niepokojące jest jednak zamazywanie bardzo istotnego rozróżnienia na publiczną i prywatną dostawę usług. Jednak obszar, który projektuje ta definicja, jest bliższy polifonicznym, zróżnicowanym miastom, do których jestem przyzwyczajony, niż te z wizji pozostałych przedsiębiorców.

Takie postawienie sprawy przez Cisco i tak nasuwa bardziej pociągającą wizję, zwłaszcza życia miejskiego, niż ta proponowana przez najmniejszą i najmłodszą z rozważanych przeze mnie inicjatyw: Living PlanIT z siedzibą w New Hempshire, powołaną, aby „ukuć brakujące ogniwo między branżą nieruchomości i technologii”. (Nawet jeśli ten język jest mniej ekscytujący od utopijnego, który proponuje konkurencja, jego zaletą jest przynajmniej szczerość). W opowieści Living PlanIT smart city to miejsce, w którym „pełen obraz stanu, użycia i operacji w budynku jest nieustannie aktualizowany, co pozwala na ciągłą optymalizację wykorzystania energii, zasobów, środowiska oraz pomoc mieszkańcom i zapewnienie im udogodnień”. Język ten jest interesujący ze względu na stosunkowe skupienie się na poziomie budowania systemów; główną innowacją wydaje się być połączenie każdego budynku z ogólnomiejską siecią kontrolowanych strumieni. Jednak wciąż nie określono sposobu, w który Living PlanIT zamierza zrealizować ten plan na dużą skalę, czy nawet połączyć tę dość konserwatywną wizję z ambicjami wizytówki firmy, PlanIT Valley.

Około dwunastu lat po rozpoczęciu budowy New Songdo wyjątkowa wizja, którą przynosiło, nieuchronnie pozostaje osią każdej dyskusji o technologicznej miejskości. Język smart city, mimo dobrze udokumentowanego ciągu potknięć, zająknięć i realizacyjnych niedostatków, w zaskakujący sposób zachowuje wysoką wiarygodność. Nawet dziś temat ten przykuwa godną pozazdroszczenia ilość uwagi wysokonakładowej prasy, zajmuje ważne miejsce w obradach urzędników miejskich i na spotkaniach urbanistów na całym świecie, a także, najwyraźniej, prezentuje sobą na tyle atrakcyjne możliwości biznesowe, żeby przyciągnąć tak silnego nowego gracza jak Microsoft. (Behemot z Redmond ogłosił z fanfarami start CityNex, swojej inicjatywy w tej dziedzinie, w lipcu 2013 roku.)

Mimo gorączki tych działań, leżąca u ich podstawy idea w niepokojący sposób opiera się uszczegółowieniu. Jeśli chcemy zrozumieć, co zwiastuje nam smart city – czy to ze względu na czystą ciekawość, czy ze względu na troskę o jej wpływ na nasze najbliższe otoczenie – mamy do dyspozycji bardzo mało źródeł: autoreferencyjne informacje prasowe, pochlebne wpisy na blogach i lekkie reportaże, które podchodzą do tematu ten sam sposób.

Dlatego na jesieni 2011 roku zacząłem dokładną lekturę wszystkich dostępnych mi materiałów, przy pomocy których główni zwolennicy idei smart city przekonywali do swoich produktów potencjalnych klientów, szerszą publiczność i innych zainteresowanych. Materiał ten obejmuje reklamy, strony internetowe, filmy promocyjne i katalogi ze stanowisk wystawienniczych, pliki PDF i broszury skierowane głównie do partnerów instytucjonalnych, dokumentację deweloperską i ten szczególny typ dodatkowego materiału promocyjnego, który zawsze równie chętnie zabiera się ze sobą w ciągu każdej wizyty na targach czy innych tego typu wydarzeniach.

Przeczesałem się przez wywiady i inne opinie wygłaszane publicznie przez kadrę zarządzającą badanych firm, przetrawiłem raporty wydawane przez konsultantów analizujących smart city z biznesowego punktu widzenia, dokonywałem również rozbiorów technicznych wymogów, które ogłaszają branżowe konsorcja.

Przedzierałem się przez interaktywne wystawy, cichaczem czaiłem się na debaty konferencyjne, wysyłałem e-maile do przedstawicieli handlowych i prosiłem o dokumenty z technicznymi specyfikacjami. Moim zamiarem było stworzenie bardziej wyrafinowanej opowieści o smart city niż ta, która jest obecnie powszechnie dostępna. Zależało mi na otworzeniu różnych możliwości, lepszym zrozumieniu podstawowych złożeń oraz ścieżek interpretacji rozwoju tej idei, aby móc objaśnić, jaki model miasta oraz wpisany w niego sposób funkcjonowania zakłada koncepcja smart city.

Ostatecznie nabrałem przynajmniej trochę rozeznania w sposobie, jak dwudziestopierwszowieczne miasto wyobrażają sobie przedsiębiorstwa, które zdecydowały się podjąć tę ciekawą próbę: jak myślą o funkcjonowaniu smart city, które jego aspekty uznają za istotne, a także – wchodząc na nieco bardziej subtelny poziom analizy – że myślą o smart city jako o „tym”, czyli raczej w kategorii jednostkowości, nie zaś wielości. Po zakończeniu tego przedziwnego przedsięwzięcia pragnę podzielić się z wami swoimi odczuciami w nadziei, że rozjaśnią nieco to zagadnienie.

Możecie protestować, że na siłę staram się brać wszystko dosłownie, albo że po prostu moje dalsze poczynania są głupie. Możecie odnieść wrażenie, że poddawanie tego rodzaju drobiazgowej analizie czegoś, co jest zaledwie materiałem reklamowym, ma niewielki sens; albo, że zakładanie, że przedsiębiorstwa mają na myśli dokładnie to, co przekazują w wypuszczanym w świat materiale, jest w jakiś sposób nie w porządku. Na pewno możecie też sądzić, że moja lektura tych wypowiedzi była tendencyjna i czyniona z pozycji przeciwnika.

Jestem jednak przekonany, że musimy wziąć odpowiedzialność za język, którym decydujemy się opisywać i prowadzić dyskusję o podejmowanych przez nas działaniach i że ten język zbyt często maskuje zestaw ukrytych założeń, które wpływają później na dane zagadnienie.

Ci, którzy zajmują się rozwijaniem technologii w miastach, są obowiązani przez ten imperatyw w tym samym stopniu co reszta. Geograf Yi-Fu Tuan pięknie zdefiniował miejsce jako „pole troski”, a jeśli ta definicja w jakimkolwiek stopniu koresponduje z rzeczywistością, to język, za pomocą którego konstruujemy nasze miejsca, bez wątpienia ma znaczenie. Dlatego nie widzę powodu, dla którego nie mielibyśmy brać poważnie słów architektów i zwolenników smart city, a takie właśnie słowa nam oferują.

Niezależnie od tego, w jakim stopniu jest to dla nas dzisiaj ważne, wydaje się prawdopodobne, że nasze miasta będą dalej całościowo wyposażane w technologie usieciowionej świadomości i responsywności. Coraz częściej będziemy świadkami przemieniania naszego miejskiego otoczenia w to, co geografowie Rob Kitchin i Martin Dodge nazywają code/space. W miejsca, których potencjał jest włączany za pomocą ukrytych mechanizmów systemów obliczeniowych – aż do stopnia, w którym nie będą już one mogły należycie funkcjonować, gdy te systemy zawiodą. Jeśli ten przewrót ma w najmniejszym chociaż stopniu być ubarwiany za pomocą języka smart city, powinniśmy lepiej zaznajomić się ze wszystkimi jego konsekwencjami.

Tylko jakiego rodzaju miejscem jest smart city?

Przełożyła Anna Wójcik