W jawności siła!
Nie chciałbym, abyśmy efekty polityki ratusza poznawali tylko poprzez jakieś zakulisowe rozmowy i kolejne „taśmy”. Skoro nie możemy dziś liczyć na zmianę prawa i ucywilizowanie systemu planowania przestrzennego w Polsce, to zróbmy coś, do czego potrzebujemy dziś tylko dobrej woli.
Wuzetki. Przez wiele osób uważane są za symbol zła systemu planowania przestrzennego w Polsce. Ich rola jest prosta – wydawane w trybie administracyjnym przez władze gminy mają umożliwić realizację prywatnego interesu właściciela działki. W założeniu mają działać tam, gdzie nie ma planu miejscowego. Ten zaś – uchwalony przez radę gminy ze współudziałem mieszkańców – teoretycznie chroni szerszy interes publiczny, ład przestrzenny i umożliwia koncentrację rozwoju miasta na wybranych obszarach. Ale to wszystko jest „w założeniu” i tylko „teoretycznie”. Bo jak wszyscy doskonale wiemy, polski system planowania przestrzennego jest systemem tylko z nazwy. Zamiast niego mamy do czynienia z grą o przestrzeń, w której wuzetki są najbardziej nieprzewidywalnym zagraniem. Dziś najgłośniejszy jest oczywiście deweloper Kaczyński, który narzeka, że nie dostał tzw. wuzetki z powodów „politycznych”. Ale nie jest sam – deweloperzy z lewa i prawa skarżą się, że z tymi pozwoleniami na budowę to nigdy nic nie wiadomo. Raz się dostaje, raz się czeka. Jeśli zaś nie można liczyć na równe traktowanie, to trzeba kombinować. Urzędy miast są tego świadome, więc również zaczynają swoją grę. Świetnie ilustruje to „Anty-Bezradnik przestrzenny: prawo do miasta w działaniu”, który razem z Maciejem Wudarskim, Kacprem Pobłockim i Lechem Merglerem wydaliśmy w 2013 roku.
Konsekwencje gry o przestrzeń
Wciąż gramy w tę grę. Taśmy Kaczyńskiego świetnie pokazały zarówno jej przyczyny, jak i skutki. Przyczyny są jasne – politycy, którzy są odpowiedzialni za planowanie przestrzenne w Polsce sami korzystają z generowanego przez prawo chaosu. Zamiast zmieniać ustawy i wprowadzać jasne reguły gry dla wszystkich, Kaczyński woli zmieniać polityków i urzędników. Wie co mówi – nawet dziennikarze Wyborczej Wojciech Czuchnowski i Iwona Szpala w kolejnym artykule wokół „K-Tower” piszą, że pogląd władz Warszawy na zagospodarowanie tego terenu zmienił się wraz z przyjściem do ratusza nowych urzędników: „Nowi [urzędnicy] już nie chcą budować 200-metrowych gigantów przy ul. Srebrnej. Uważają, że trzeba równać do stojących tam PRL-owskich bloków, wysokich maksimum na dziesięć pięter.” Niestety nie znalazłem tam żadnego komentarza, który by wskazywał, że uzależnienie rozbudowy naszych miast od światopoglądu urzędników jest tak samo kontrowersyjne jak liczenie na polityczne koneksje.
Przy taśmach Kaczyńskiego świetnie widzimy też kulisy gry o przestrzeń naszych miast. Prezes PiS i jego spółki muszą kombinować, np. w jego przypadku oznacza to zawieszenie projektu do czasu zmiany władzy w mieście. Trudno się jednak dziwić jego frustracji (tak samo jak naszej frustracji spowodowanej ewidentnie partykularnym podejściem PiSu do tworzenia prawa w Polsce), bo jak zwraca uwagę Miasto jest Nasze „w ścisłej okolicy ul. Srebrnej powstało aż 5 innych wieżowców zbudowanych na „wuzetkach”! Tak się kończy miasto bez planów miejscowych: budują, przyblokujemy.” Inwestycja spółek pozostających w zasięgu wpływu Kaczyńskiego została przyblokowana. Być może właśnie z powodów politycznych.
Być może jednak za polityką „wuzetkową” warszawskiego ratusza stoi jakaś większa idea? Może to wynik pewnej refleksji na temat rozwoju miasta? Może to efekt jakiegoś systemu koordynacji uruchamiania budów na kolejnych działkach. To „może” się powtarza, bo nic na ten temat – jako opinia publiczna nie wiemy. Ale to akurat można zmienić. Wystarczy, że warszawski ratusz ujawni swoje oczekiwania wobec inwestorów oraz pokaże wartości i oparte na nich zasady, których wymaga od nowych inwestycji.
Więcej jawności przy „wuzetkach”
Rok temu w artykule „Cisza przed burzą” pisałem, że na temat działania władz Warszawy i ich polityki wobec inwestorów stawiających biurowce nie toczy się praktycznie żadna publiczna debata. Wszystko dzieje się w zaciszu gabinetów. Odbywają się spotkania, toczą się negocjacje. Jedni wychodzą zadowoleni, inni – jak Srebrna – są blokowani. Nie wiemy nawet, czy wszyscy mogą się spotkać, by porozmawiać o swoich inwestycjach. Nie wiemy też, co jest tak naprawdę przedmiotem tych rozmów i jaki wpływ na ostateczny kształt inwestycji mają władze miasta. Domyślam się, że często najważniejszą kwestią jest koordynacja i interpretacja regulacji w konkretnej przestrzeni, miejscu i czasie. Jako obywatel miasta chciałbym jednak wiedzieć, z jakimi wyzwaniami zmagają się obie strony.
Większa jawność może być też okazją do chwalenia się. Warszawski ratusz został bowiem niedawno nagrodzony tytułem „Most Investor-Friendly City 2018” na prestiżowej branżowej imprezie Eurobuild Awards 2018. Być może standardy wypracowane przez warszawski ratusz mogłyby spowodować realną zmianę w sposobie rozwoju wszystkich polskich miast. I spowodować, że tacy inwestorzy jak Kaczyński mogliby zrozumieć, dlaczego nie mogą tak po prostu wybudować dwóch 190 metrowych wież (i to nie tylko dlatego, że ustawa o partiach politycznych mu tego zabrania) W tym konkretnym przypadku mogłoby to nawet zaowocować większą wrażliwością społeczną przy tworzeniu nowego prawa przestrzennego w Polsce.
Warto dotrzymywać słowa!
Chciałem pomóc ratuszowi w przełamaniu oporów przed ujawnieniem kalendarza spotkań i tematów rozmów z przedstawicielami deweloperów. W marcu 2018 roku złożyłem więc wniosek o dostęp do informacji publicznej w tej sprawie. Niestety nieskuteczny – Dyrektor Marlena Happach z Biura Architektury i Planowania Przestrzennego zwróciła uwagę, że ze względu na to, „że nie jest jasne co Pan rozumie pod pojęciem <inwestycje komercyjne>oraz i na brak precyzyjnego wskazania <osób, które miałyby uczestniczyć w interesujących Pana spotkaniach> informacja nie może zostać udzielona”. Jednocześnie jednak Dyrektor Happach zrozumiała stojącą za wnioskiem ideę. Dlatego podczas debaty nad książką Joanny Kusiak „Chaos Warszawa” warszawska Architekt Miasta złożyła publiczną obietnicę wprowadzenia większej jawności w tym obszarze w ciągu najbliższych 3 miesięcy. Ze względu na ewidentną złożoność tematu ustaliliśmy wspólne spotkanie, by doprecyzować pojęcia i dokonać precyzyjnego wskazania właściwych osób.
Problem w tym, że te 3 miesiące minęły 6 miesięcy temu. Do spotkania nigdy nie doszło. I nie wiem, czy kiedykolwiek dojdzie, bo Dyrektor Happach przestała się w tej sprawie komunikować. Dalej więc wszystkie spotkania z inwestorami odbywają się za zamkniętymi drzwiami. Nie chciałbym, abyśmy efekty polityki ratusza poznawali tylko poprzez jakieś zakulisowe rozmowy i kolejne „taśmy”. Skoro nie możemy dziś liczyć na zmianę prawa i ucywilizowanie systemu planowania przestrzennego w Polsce, to zróbmy coś, do czego potrzebujemy dziś tylko dobrej woli. Apeluję do Dyrektor Happach jako przedstawicielki ratusza – ujawnijmy kulisy tej polskiej „gry o przestrzeń”, pokażmy kalendarz i tematy spotkań najważniejszych osób w mieście z przedstawicielami inwestorów, upublicznijmy efekty negocjacji. Niech nikt już nie będzie miał wątpliwości, że brak udzielonego pozwolenia na budowę wynika z poglądów politycznych czy osobistych sympatii urzędnika.
Zdjęcie: Thor Alvis / Unsplash