Ja jestem odpowiedzialny za miasto
Moja odpowiedzialność sięga wszystkich obszarów miasta.(…) Niedawno wróciłem z urlopu i ze zdziwieniem zauważyłem, że jeden z właścicieli kawiarni wystawił na rynku jakiś podest zbity ze starych desek. Ostro zareagowałem. Nawet mój komendant straży miejskiej o mało nie dostał nagany za niedopilnowanie tej sprawy. Często takie interwencje mają swój finał w sądzie, ale tak trzeba. Co prawda jest to czyjaś własność, ale jako prezydent angażuję się również w to, aby nikt przez swoje zaniedbanie nie wpływał negatywnie na to, jak Rzeszów się prezentuje.
28.08.2022, po długotrwałej chorobie, zmarł wieloletni prezydent Rzeszowa Tadeusz Ferenc. Styl jego prezydentury był jasno zdefiniowany, konsekwentny i bezkompromisowy. Często zwracano mu uwagę, że w swoich działaniach nie bierze pod uwagę innego zdania i nie jest najlepszym przykładem ilustrującym siłę współpracy. Mimo towarzyszących jego działaniom kontrowersji, trzeba przyznać, że za jego kadencji Rzeszów niezaprzeczalnie wrócił na mapę Polski jako jedno z najciekawszych i najszybciej rozwijających się miast. Przypominamy naszym czytelnikom wywiad, który z Prezydentem Ferencem przeprowadził Artur Celiński w 2012 r. Uważamy bowiem, że świetnie ilustruje on sposób, w jaki Ferenc definiował rolę i odpowiedzialność prezydenta miasta. Wywiad ukazał się po raz pierwszy w nr 209 „Res Publiki Nowej”.
Artur Celiński: Czy Pan rządzi, czy zarządza miastem?
Tadeusz Ferenc: Nie da się kierować miastem bez zaproponowania konkretnej wizji polityki miasta. Dla mnie to przede wszystkim polityka gospodarcza. Przez nią rozumiem również szkoły, uczelnie, służbę zdrowia, sport, kulturę, transport czy mieszkania. Wszystko musi ze sobą współgrać. Powiem panu szczerze, że jeśli uda się nam ściągnąć jakichś biznesmenów, to za wszelką cenę będę próbował ich tutaj zatrzymać. Ich inwestycje w Rzeszowie oznaczają dla nas kolejne miejsca pracy i więcej pieniędzy na rozwój miasta. Za wszelką cenę chcę także dorównać innym ośrodkom. Rzeszów był kiedyś najmniejszym miastem wojewódzkim – zarówno pod względem zajmowanego obszaru, jak i liczby ludności. Teraz mam satysfakcję, że w ciągu moich rządów przegoniliśmy Białystok, Kielce, Opole, Olsztyn czy Zieloną Górę.
Czy sądzi Pan zatem, że miasto powinno służyć biznesowi?
Nie tylko miasto powinno służyć biznesowi, ale i biznes powinien służyć miastu. Jedno i drugie jest ważne. Trzeba pamiętać, że w mieście chodzi również o pieniądze. Proszę zauważyć, że w wielu polskich miastach mówi się dzisiaj o potrzebie oszczędności. Zamyka się szkoły, twierdząc, że jest za mało dzieci, a za dużo drogich w utrzymaniu placówek. W Rzeszowie nie ma tego problemu. Kiedy obejmowałem urząd, nasz budżet wynosił ok. 370 mln złotych. Dzisiaj to ponad miliard. Powiększa się liczba mieszkańców, przyłączamy do miasta nowe tereny. Nie zamykamy szkół – wręcz przeciwnie – budujemy nowe i ściągamy dzieci z okolicznych gmin.
Skąd Pan wie, że wizja rozwoju jest słuszna?
Moje przekonanie o słuszności tej wizji znajduje potwierdzenie w działaniach samych firm, które chcą u nas inwestować. Z ich wewnętrznych badań wynika, że Rzeszów to dobre miejsce do robienia biznesu, bo znajdują tu odpowiednich partnerów i pracowników o wysokich kwalifikacjach. To świadczy o naszym rozwoju. Proszę pamiętać, że kiedy pojawiają się tu firmy, to wiadomo, że musimy ich pracownikom zapewnić odpowiedni poziom jakości usług publicznych – transportu, kultury, sportu itd. Poza tym ta polityka wynika też z tego, co powiedzą mi ludzie. W ciągu moich rządów odbyłem pewnie ponad 500 spotkań z mieszkańcami, podczas nich dowiadywałem się, czego im najbardziej potrzeba. Gdybym wymyślał to wszystko samodzielnie, to pewnie popełniałbym sporo błędów.
Jak daleko jest Pan w stanie się posunąć, aby przyciągnąć inwestora. Czy jest granica, po której przekroczeniu inwestycja staje się dla miasta nieopłacalna?
A dlaczego nieopłacalna? Niedawno zamówiliśmy badania dotyczące efektywności zainwestowania pieniędzy w miejską infrastrukturę. Okazało się, że każda dodana złotówka daje podwójną korzyść dla miasta. Ubiegamy się o fundusze z Unii i mamy jeden z najlepszych wskaźników sumy dotacji na jednego mieszkańca w Polsce. Proszę tylko nie myśleć, że to jest jakaś gonitwa za rankingami. Gdybym sam tak myślał, to bym nie powiększał miasta o nowe tereny. Prawda jest taka, że inwestujemy w przyłączone sołectwa znacznie więcej niż wynoszą wpływy z PIT-u i CIT-u z tych miejsc. Wiem jednak, że dzisiejsze inwestycje jutro zaczną przynosić efekty.
Nie boi się Pan jednak, że to wcale nie musi wyglądać tak dobrze? Wiele miast narzeka, że zachęcone do masowego wykorzystywania środków unijnych przeinwestowały i dzisiaj muszą ciąć wydatki. To zaś najmocniej dotyka właśnie sfery usług publicznych. Co się stanie, gdy nagle okaże się, że kilka dużych firm wycofa się z prowadzenia działalności w Rzeszowie?
Jest taka obawa, oczywiście. Zależy nam, żeby te firmy funkcjonowały, i dlatego stosunek miasta do nowych inwestycji jest taki pozytywny. Staramy się także, żeby to nie była tylko jedna dziedzina gospodarki. Kluczowy jest dla nas przemysł lotniczy, ale dbam o to, aby powstawały także inne firmy. Na razie w Rzeszowie nie mamy żadnego kryzysu.
Dlaczego udaje się to w Rzeszowie, a już np. w Krakowie czy w Poznaniu nie?
Trudno mi oceniać działania innych samorządów. Wiem jedno – to nie zawsze pieniądze są decydujące. Moja filozofia jest prosta – ważny jest biznes i walka o mądrych ludzi w mieście. Inwestujemy bardzo dużo w uczelnie i szkoły, bo w przyszłości to ich absolwenci będą tworzyć wartość dodaną. Jedni założą swoje biznesy, a inni będą doskonałymi pracownikami.
Jaka jest Pańska rola w tym procesie? Co to znaczy być dzisiaj prezydentem miasta?
Jestem odpowiedzialny za miasto. Zostałem wybrany w bezpośrednich wyborach i mieszkańcy dali mi prawo do decydowania o tym, w jakim kierunku Rzeszów będzie się rozwijał.
Mieszkańcy wybrali też radę miasta. Czy ona również ma swój udział w decydowaniu o mieście?
W dzisiejszym ustroju samorządowym rada jest potrzebna do wypełniania kompetencji zgodnie z obowiązującym prawem. Można ewentualnie myśleć o zwiększeniu tych kompetencji, tylko trzeba by przy tym zadbać o to, aby radni mieli odpowiedni poziom wiedzy. Nie mówię np. nauczycielowi muzyki, jak ma uczyć swoich podopiecznych. Proszę więc, aby on nie uczył mnie, jak mam realizować inwestycje. Od tego mam swoich urzędników, żeby mi w tym pomagali. Oczywiście rada ma prawo wnosić uwagi. Rozważam je, jeśli są to kwestie poruszane przez mieszkańców, których radni reprezentują. Problem polega na tym, że często są to sprawy odnoszące się do konkretnych działań. Jeżeli ktoś to rozumie, to nie ma żadnych problemów. Z biznesmenami współpracuje mi się idealnie. Z innymi niestety gorzej.
Co z mieszkańcami? Mówił Pan, że spotyka się z obywatelami Rzeszowa po to, aby wysłuchać ich potrzeb i propozycji. Czy zgodziłby się Pan, żeby udział mieszkańców w procesie decydowania był większy?
Mieszkańcy są w ten proces włączeni. Robimy przecież konsultacje i pytamy o to, co i jak robić. Niedawno skończyliśmy budować skatepark, który jest taki, jak chcieli jego użytkownicy. To z nimi prowadziliśmy konsultacje i to oni decydowali o jego kształcie. Niebawem rozpoczynam kolejną serię spotkań – będzie ich 30–35 we wszystkich dzielnicach miasta. W przeszłości nierzadko w takich spotkaniach uczestniczyło po 600 osób. Będę rozmawiał i słuchał rad na temat tego, co jeszcze powinienem zrobić.
Myślę tu jednak o czymś znacznie szerszym. Fenomen miejskości, który obserwujemy w Polsce od kilku dobrych lat, przyniósł wiele propozycji – od nowych metod partycypacji obywatelskiej aż do budżetu partycypacyjnego. Niedawno został również przygotowany przez prezydenta Komorowskiego projekt ustawy o wzmocnieniu udziału mieszkańców w samorządzie lokalnym. Zgodziłby się Pan na tego typu włączenie mieszkańców w proces współdecydowania?
Oczywiście, mieszkańcy powinni decydować o tym, co dzieje się w mieście. Musi to się jednak odbywać poprzez zlecenie odpowiednich działań danemu urzędowi – czy to prezydentowi, burmistrzowi, czy też wójtowi poprzez wybory. Trzeba pamiętać, że zbyt wielu rządzących może doprowadzić do chaosu. Ktoś musi wziąć odpowiedzialność za to, co się robi. Czasem w społeczeństwie działają jakieś tam małe grupki – dosłownie kilka osób, które aktywizują innych, ale potem nikt za nic nie chce odpowiadać. Sytuacja taka powtarza się przy praktycznie każdej decyzji czy inwestycji. Podam panu dwa przykłady. Pierwszy to przebudowa domu kultury w jednej z dzielnic Rzeszowa. Stary budynek tej instytucji nie nadawał się do użytku – był zagrzybiony i brzydki. Postanowiłem wybudować nowy, ale pojawiła się grupa protestujących osób, która zaczęła zbierać przeciwko mnie podpisy. Udało się ich zebrać ok. 3000. Ja jednak musiałem podjąć tę decyzję, a dzięki niej mamy dzisiaj nowy, piękny budynek. Drugi przykład to dosyć duża inwestycja w przebudowę ulic o wartości ok. 415 mln euro. Projekt został przygotowany przez najlepszych fachowców z Anglii i Hiszpanii. Punktem spornym okazały się buspasy. Przyjechał tu nawet Korwin-Mikke i zorganizował protesty pod ratuszem, żeby tych buspasów nie budować. Możliwości były dwie – albo posłucham tej garstki mieszkańców i zrezygnuję z unijnej dotacji, albo ją wykorzystam. Chyba nie muszę mówić, co zrobiłem. Przyznaję, że niektórych postulatów ruchów miejskich nie do końca rozumiem. Prawdopodobnie również dlatego, że nie pojawiają się w Rzeszowie. Chciałbym jednak jasno podkreślić – każdy, kto ma inny pomysł na rozwój tego miasta, powinien stanąć do wyborów. Jeżeli wygra, będzie miał prawo do jego realizacji. I co istotne – na nim spocznie odpowiedzialność za jego powodzenie.
Mówił Pan, że jest osobiście odpowiedzialny za Rzeszów. Jak daleko sięga ta odpowiedzialność? Czy mógłby Pan ją bardziej szczegółowo określić?
Moja odpowiedzialność sięga wszystkich obszarów miasta. Dotyczy nie tylko tego, jak się ono rozwija, ale również tego, jak funkcjonuje i wygląda. Często odpowiadam również za tereny, które należą do innych jednostek publicznych czy nawet prywatnych właścicieli. Zależy mi na tym, żeby to miasto było sprawne i przyjazne mieszkańcom. Musi też odpowiednio wyglądać, więc często, na granicy prawa, przekonuję np. prywatnych właścicieli do koniecznych remontów. To działania, które prowadzę praktycznie codziennie. Niedawno wróciłem z urlopu i ze zdziwieniem zauważyłem, że jeden z właścicieli kawiarni wystawił na rynku jakiś podest zbity ze starych desek. Ostro zareagowałem. Nawet mój komendant straży miejskiej o mało nie dostał nagany za niedopilnowanie tej sprawy. Często takie interwencje mają swój finał w sądzie, ale tak trzeba. Co prawda jest to czyjaś własność, ale jako prezydent angażuję się również w to, aby nikt przez swoje zaniedbanie nie wpływał negatywnie na to, jak Rzeszów się prezentuje.
Czy te ingerencje dotyczą też reklam umieszczanych w przestrzeni publicznej? Idąc do urzędu, miałem wrażenie, że panuje tu jeden wielki chaos.
W każdy poniedziałek moi urzędnicy dostają za to cięgi. To powinny być reklamy z prawdziwego zdarzenia. Kilka dni temu jedno z miejskich stowarzyszeń wywiesiło nad główną ulicą miasta baner zachęcający do swoich akcji. Był straszny – źle wykonany, brzydki, w nieodpowiednim do tego miejscu. Kazałem go ściągnąć. Jeżeli reklama jest gustowna i nie przytłacza – proszę bardzo.
Pozostając przy temacie przestrzeni publicznej, chciałbym zapytać o ład przestrzenny. To również jedna z kwestii polityki miejskiej, która stała się wielkim problemem w Polsce. Prof. Tadeusz Markowski wskazuje, że to właśnie brak odpowiednich regulacji w tej dziedzinie uniemożliwia dzisiaj miastom kontrolę nad własnym rozwojem. Czy zgodziłby się Pan z tym, że prawo o zagospodarowaniu przestrzennym wymaga zmian? A jeśli tak, to jakich?
Wszystko zależy tutaj od sytuacji. W wielu obszarach zmiany są konieczne, wręcz niezbędne, tak jak np. przy budowaniu dróg. Zależy mi, żeby w Rzeszowie powstawały ulice szerokie na 60 metrów – tak, aby zmieścić dwie jezdnie, chodniki, ścieżki rowerowe i pas zieleni. W wielu przypadkach realizacja tej koncepcji jest niemożliwa z powodu chaotycznej zabudowy. Czasem jednak zależy mi na większej elastyczności. Widać to szczególnie przy planowaniu inwestycji. Kluczem do sukcesu jest szybka realizacja zaplanowanych działań. Funkcjonujące dzisiaj prawo budowlane i wymogi zawarte w procesie planowania przestrzennego potrafią skutecznie to utrudnić. Dlatego często piszę do posłów z prośbą o uproszczenie prawa budowlanego i zwiększenie elastyczności miast w tej dziedzinie.
Nad zagospodarowaniem przestrzennym pracuje też rząd. Ministerstwo Rozwoju Regionalnego opublikowało niedawno założenia dla krajowej polityki miejskiej. Czy Pana zdaniem proponowane zmiany idą w dobrym kierunku?
Z pewnością będzie o czym dyskutować, ale chyba jeszcze za wcześnie na konkrety. Nasze dotychczasowe doświadczenia ze współpracy z rządem pokazują jednak, że z pewnością da się wypracować dobre prawo. Rząd rozumie problemy miast i pomaga w ich rozwiązaniu, również finansowo. Mam wrażenie, że chętnie daje pieniądze, o ile miasto pokaże, że umie je sensownie wydawać.
Na koniec chciałbym Panu zadać najważniejsze pytanie – czy miasto ma wystarczające kompetencje i dysponuje odpowiednimi narzędziami do tego, aby kontrolować swój rozwój?
Myślę, że tak. Oczywiście niektóre rzeczy warto byłoby poprawić, ale generalnie nie narzekam. Trzeba jednak przede wszystkim być zawziętym. Mówiłem już o tym, ale warto to powtórzyć – czasami za bardzo wszyscy koncentrują się na pieniądzach, a szczególnie na tym, że ich brakuje. Ale to nie one są najważniejsze. Można je zdobyć, pożyczyć, wypracować. Ja po prostu myślę o dużym mieście. Chciałbym, aby mieszkało tu ponad 350 tys. osób. Sprawa oczywiście nie jest prosta, ale walczymy. Od tego jestem.