Dziury w całym. Wstęp do miejskich rewolucji
Miasto, czyli co? Szukanie „Dziur w całym”. Krzysztof Nawratek wydał nową książkę. O mieście. Te dwa zdania dla wielu przedstawicieli polskich ruchów miejskich wystarczyłyby za całą recenzję. Nawratek jest ceniony za swoją wiedzę i dotychczasowe zaangażowanie w walce o bardziej sprawiedliwe miasta. Jego kolejna książka…
Miasto, czyli co? Szukanie „Dziur w całym”.
Krzysztof Nawratek wydał nową książkę. O mieście. Te dwa zdania dla wielu przedstawicieli polskich ruchów miejskich wystarczyłyby za całą recenzję. Nawratek jest ceniony za swoją wiedzę i dotychczasowe zaangażowanie w walce o bardziej sprawiedliwe miasta. Jego kolejna książka poświęcona miejskim rewolucjom wydaje się zaś idealnie wpisywać w obecną debatę o strategiach miejskiego obywatelskiego zaangażowania.
Ten potencjał już przynosi efekty – w ciągu niespełna dwóch tygodni od premiery książka „Dziury w całym. Wstęp do miejskich rewolucji” zajęła pierwsze miejsce na liście bestsellerów sklepu Krytyki Politycznej. Skazana na sukces? Z pewnością. Ale czy rzeczywiście można dzięki niej odnaleźć owe dziury w całym, otaczającym nas coraz mocniej, miejskim fenomenie? Czy może stanowić klucz do zrozumienia tego, czym jest miasto i w jaki sposób przeprowadzić miejską rewolucję?
Odpowiem od razu. Nie, nie może. I jednocześnie – tak, może. Nawratek napisał bowiem książkę, która czytana pragmatycznie nie daje prostych odpowiedzi na pytania nurtujące najbardziej aktywnych przedstawicieli ruchów miejskich czy też niezwiązanych z nimi osób zainteresowanych naprawą polskich miast. Pomimo że wnikliwą analizę miejskości wieńczy instrukcja obsługi miejskich rewolucji, szukanie za jej pomocą „dziury w całym” nie przyniesie sukcesu. A jednak można znaleźć w niej treści, które pomogą wielu czytelnikom uporządkować swoje myślenie o mieście. Miejski fenomen wygenerował bowiem sporo idei, które często funkcjonują dzisiaj tylko jako hasła, a ich interpretacja jest dowolna. Dodatkowo miejski słownik już dawno został przejęty przez tych polityków, po których trudno byłoby się spodziewać partnerskich relacji z mieszkańcami i zrozumienia dla alternatywnych wizji rozwoju. „Prawo do miasta”, „równoważony rozwój” – te frazy u Nawratka nie występują. „Partycypacja” pojawia się bodajże trzy razy. Zamiast tego czytelnik znajdzie w tej książce coś znacznie ciekawszego.
Otóż Nawratek proponuje nowy miejski ład społeczny. Pokazuje, w jaki sposób projektować relacje pomiędzy mieszkańcami a miejską przestrzenią i jak tworzyć instytucje, które będą dbały o zachowanie tożsamości i intymności jednostek. Interesuje go łączność pomiędzy mieszkańcami, a w szczególności sposób jej konstruowania. Zwraca uwagę, że „miasto nie jest jedynie sceną, na której rozgrywa się spektakl życia, lecz aktywnym uczestnikiem procesów społecznych. Miasto, czyli co? Czyli przestrzeń miejska, rozumiana (…) jako splot tego, co materialne, z tym, co niematerialne, tego, co społeczne, z tym, co nieożywione. Miasto jest więc czymś czynnym, aktywnym, maszyną zmieniającą ludzi, przekształcającą ich w «nowych ludzi»”. Jego zdaniem klucz do miejskich rewolucji to takie przeprojektowanie tego, co istnieje pomiędzy mieszkańcami, budynkami, infrastrukturą, narracjami i tożsamościami, aby w samym wnętrzu miasta powstało to, co zadecyduje o jego powodzeniu. Autor sam podpowiada swoim czytelnikom to, co dla niego ważne: „Jakaś dziwna łączność pomiędzy mieszkańcami miasta istnieje, miasto funkcjonuje. W jaki sposób owa łączność jest konstruowana i czym w istocie jest – oto są pytania, które warto zadać”.
Miasto: zasób i narracja
Nawratek do swoich rozważań wychodzi z dobrze już znanej pozycji – „Wciąż na nowo wołam o odbudowanie podmiotowości miasta. O wymyślenie nowego, jeszcze lepszego kłamstwa”. Krytykuje obecne miasta za ich uległość wobec globalnych wpływów finansowych i podporządkowanie rynkowej logice zysku. Przyczyn problemów upatruje w tym, że miasto stało się zasobem – ludzi, wiedzy, kapitału, z którego bez przeszkód czerpią ci, którzy nic w zamian nie wnoszą. Mówi również o szkodliwości związku pomiędzy człowiekiem a światem, który oparty jest na własności i zawłaszczeniu. Nadziei upatruje w procesie, w którym relacje mieszkaniec – miasto oparte będą na konstruowaniu opowieści. Narracja ta miałaby uwzględniać to, co fizyczne i to, co wyobrażone. To istotne, gdyż przestrzeń miejska zdaniem Nawratka, posiada niebagatelne znacznie dla konstrukcji nowej miejskiej opowieści. Przekonuje, że „to budynki i miejsca wyznaczają skąd i dokąd ludzie zmierzają, budynki przyciągają i odpychają, w końcu mogą też zablokować przemieszczanie się ludzi w przestrzeni”. Dla autora ludzie przepływający przez przestrzeń stają się medium, nośnikami informacji, bytem komunikującym się. Relacja wobec przestrzeni i stosunek własności wpływa więc na możliwości programowania informacji, jakie przepływają przez miasto. W efekcie zaś na narrację, która czyni ze związku ludzi zamieszkujących dane terytorium miasto.
Ta książka ma też istotne słabości, z których najważniejszą jest całkowita nieobecność kwestii ekonomicznych. Choć wynika to prawdopodobnie z prostego faktu, że autor nie jest ekonomistą, to podejmowanie walki z monopolem neoliberalnego paradygmatu rynku i dążenia do zysku bez odnoszenia się do niego w sposób bardziej merytoryczny może osłabić siłę pozostałych argumentów. Miałem niedawno okazję rozmawiać z prezydentem jednego z miast na południu Polski, który traktując priorytetowo gospodarkę, nie zapomina również, a przynajmniej tak zapewnia, o innych obszarach życia miasta. Jako jeden z nielicznych w Polsce w czasach kryzysu nie zamyka szkół, buduje przedszkola i poważnie myśli o kulturze. Prawdopodobnie po lekturze książki Nawratka wzruszyłby tylko ramionami i uznał, że nie ma w niej nic istotnego z jego punktu widzenia.
Zwracam na to uwagę, gdyż jednym z postulatów Nawratka jest również potrzeba stworzenia nowego języka, który zbliżyłby do siebie istotnych aktorów dyskusji i pozwoliłby na tworzenie alternatywy wobec neoliberalizmu. Neil Smith zwraca uwagę, że „neoliberalizm jest martwy jako ideologia, ale wciąż praktykowany. Alternatywne koncepcje, włącznie z tymi neomarksistowskimi, są perspektywiczne i rozwojowe jako ideologia, ale w praktyce nie stosowane”. Chociaż Nawratek opisując to, co istnieje „pomiędzy” mieszkańcami a przestrzenią, tożsamościami czy indywidualnymi narracjami, z pewnością myśli również o relacjach ekonomicznych, to może być to „rozwojowe”, ale nie praktyczne. Niewątpliwie jako generalna ocena jest ona niesprawiedliwa i niepełna. Wskazuje jednak, że takie zagrożenie jest potencjalnie możliwe.
Własność jako zakorzenienie
Mojej lekturze tej książki towarzyszyły dwa pytania. Pierwsze dotyczy tego, do kogo należy miasto. Sprowokowane zostało tymi miejskimi akcjami, w których centralnym hasłem było „odzyskiwanie miasta”. Wciąż zastanawiam się, od kogo to miasto odzyskać? Kto miałby to zrobić? W czyim imieniu? No i czy miasto kiedykolwiek było nasze? W moich poszukiwaniach dziury w całym lektura Nawratka stanowi istotną pomoc. Nawratek z jednej strony sugeruje bowiem, że „miasto jest (…) przestrzenią w istocie «posiadaną» – nawet jeśli mówimy o przestrzeniach publicznych, to są to przestrzenie będące we władaniu Miasta, czyli – będąc precyzyjnym – tych, którzy w mieście sprawują władzę”. Z drugiej zaś zwraca wielokrotnie uwagę, że miasto jest „nasze”, że to „my” możemy programować sposób, w jaki przebiega komunikacja, nawiązują się relacje i definiowane jest to, co pomiędzy relacjami. Kluczem do zrozumienia tej kwestii jest przede wszystkim definiowanie własności, czy też może raczej posiadania. Jeżeli własność jest równoznaczna z zawłaszczeniem i nieuwzględnieniem potrzeb innych, to może zablokować proces naturalnej wymiany informacji. Chodzi więc o własność, która opiera się raczej na zakorzenieniu – oswojeniu danej przestrzeni jako miejsca (place), z którego czerpiemy naszą tożsamość i które stanowi podstawę do rozwoju relacji wspólnotowej. Taka własność jest inkluzywna, a przez to programowalna. W tym kontekście odzyskiwanie miasta ma wymiar symboliczny. Wciąż wiąże się jednak z możliwością kontroli.
To prowadzi zaś do mojego drugiego pytania – programowalna, ale przez kogo? Kto i w jaki sposób miałby kontrolować miasto, które funkcjonuje jako place? Można tu od razu dodać kwestię odpowiedzialności za miasto, która musi zawierać w sobie postulat samoograniczenia. Nawratek pisał o artykule opublikowanym w ostatniej „Res Publice Nowej”- „(…) dla mieszkańców miast ważne jest stworzenie nowej narracji, a przez nią określonej wspólnoty, która będzie zdolna do zbudowania realnej i dobrze funkcjonującej alternatywy. Tu leży sedno miejskości, która w moim przekonaniu wymaga przede wszystkim wyjścia poza partykularne interesy indywidualnych mieszkańców. To oznacza porzucenie myślenia o jednostkowej samowystarczalności (o własnym, indywidualnym szczęściu, bez liczenia się ze szczęściem czy interesami innych) i otwarcie się na potrzeby innych, a także wyjście z lokalnych konfliktów interesów na poziom ogólnomiejski”.
Jakim sposobem można sprawić, aby własność, rozumiana w pozytywnym, proponowanym przez autora sensie, nie została zniweczona? Autor w swojej książce odnosi się do roli architektów, urbanistów (zwłaszcza tych, którzy „wiedzą lepiej”) czy niektórych ruchów miejskich, krytykując ich za propagowanie narracji cząstkowej, która bywa totalitarna. Jednocześnie jednak wskazuje pozytywny przykład stowarzyszenia „My Poznaniacy”. Stowarzyszeniu udało się stworzyć „sieć, która potrafiła przezwyciężyć ograniczone myślenie tylko o własnej dzielnicy i skoordynować sposób działania między interesem dzielnicy a interesem innych dzielnic”.
Nawratek pokazuje, że rewolucja miejska nie musi być aż tak bardzo rewolucyjna. Przekonuje, że „z powodu rozmycia pojęcia wspólnoty – nie da się dziś uciec od zewnętrznych instytucji i opierać się jedynie na wewnętrznych relacjach budowanych organicznie przez grupy ludzkie. We współczesnym mieście «organicznie» organizowane społeczeństwo prędzej czy później wymaga twardych, autorytarnych struktur kontrolnych”. Może więc nie przez przypadek Nawratek tak rzadko mówi o partycypacji? Może jednak znalazłby wspólny język ze wspomnianym powyżej prezydentem, który jasno mówi, że to on jest odpowiedzialny za miasto i choć słucha mieszkańców, sam podejmuje decyzje? Dla osób, które będą czytały „Dziury w całym” szukając w niej recepty na obecne miejskiej problemy, ten wątek może być dziurą nie do przeskoczenia. I dobrze. Być może dzięki temu książka Nawratka doczeka się o wiele głębszej refleksji i dyskusji. A na to to bez wątpienia zasługuje.