Rewitalizacja pamięci
Rola animatora w rewitalizacji kulturowej i społecznej miast to funkcja tak wyjątkowa i tak trudna zarazem, że wielkim nieporozumieniem byłoby traktowanie tego zadania jako zbytecznego albo narzuconego poprzez nowy trend w edukacji kulturalnej i „wymysł” polityki kulturalnej miasta. Trzeba zdać sobie sprawę, że jego praca…
Rola animatora w rewitalizacji kulturowej i społecznej miast to funkcja tak wyjątkowa i tak trudna zarazem, że wielkim nieporozumieniem byłoby traktowanie tego zadania jako zbytecznego albo narzuconego poprzez nowy trend w edukacji kulturalnej i „wymysł” polityki kulturalnej miasta. Trzeba zdać sobie sprawę, że jego praca nie odbędzie się bez systemowego poparcia i wyrozumiałości.
Wspólnie z Narodowym Centrum Kultury i projektem Platforma Kultury prowadzimy dyskusję o możliwościach wykorzystania potencjału animatorów kultury w procesach rewitalizacji miast. Kontynuujemy w ten sposób prace rozpoczęte podczas NieKongresu Animatorów Kultury. W tym cyklu opublikowaliśmy już artykuły Artura Celińskiego i Bartka Lisa.
Inspiracje
Zaczęło się niewinnie – od wspominania ogrodu i kapliczki, które od początku XX wieku były częścią otoczenia kamienicy w centrum miasta. Później dyskusje o drzewie, jedynej solidnej pozostałości po tamtym czasie, dosłownie zakorzenionej w przeszłości. Ale kiedy na zabetonowanym terenie, dzisiaj już parkingu, wyrosła jakby znikąd kępka poziomek, wiedzieliśmy, że to miejsce prosi o pochylenie się nad nim i bliższe jego poznanie. Natychmiast zaprosiliśmy do współpracy media, zaczęliśmy szperać w dokumentach, rozmawiać z ludźmi, przekopywać archiwa, by dotrzeć wreszcie do perełek, które odczarowały to miejsce i przemieniły je z szarego budynku w kamienicę z duszą. W ten sposób rozpoczęła się praca nad filmem o dawnym domu rodziny Januszów z Rzeszowa, a dzisiaj moim miejscu pracy, o Estradzie Rzeszowskiej.
Pamiętanie jest próbą zmierzenia się z przeszłością, najczęściej wstydliwą i niemodną, czasem odtrącaną i kojarzoną jedynie z oficjalną formą, na siłę obecną podczas szkolnych akademii, objawiającą się w rocznicach, sztampową. Wywiady z ludźmi będącymi świadkami historii – wymagające; problemy zdrowotne nie raz uniemożliwią sprawne sięganie pamięcią do faktów, z drugiej strony – po co słuchać kogoś, kto „miał łatwiej niż my i nie rozumie współczesnych trendów”. W ślepym naśladowaniu mody afirmującej siłę młodości zaburzyło się w nas poczucie miejsca, z którego pochodzimy, i które nas ukształtowało, oraz ludzi, którzy stworzyli podwaliny pod – bądź co bądź – naszą teraźniejszość. Tylko z pozoru nie pamiętamy. Każde miejsce ma swoją historię, a miejsca tworzą ludzie. W myśl tej tezy przynajmniej część animatorów, której czuję się reprezentantem, wierzy, że rewitalizacja kultury zaczyna się od rewitalizacji pamięci. Rzecz jasna bez prób nachalnego „nawracania” do przeszłości. Zbyt często dostrzegam próby włączania na siłę, oferowania produktu, którego dana społeczność nie rozumie, a w związku z tym nie chce. Ktoś dyktuje proces zmian, ale te zmiany – zdaniem mieszkańców – nie mają sensu. Dlatego podchodzą do nich z dystansem albo pogardą. Nachalność w naszych działaniach, szczególnie inicjatywach młodych, czasem początkujących animatorów kultury, zastępujemy „pochylaniem się nad”.
Animator to nie czarodziej
Podświadomie chcielibyśmy raz podejmując problem, podnieść rzuconą rękawicę, podejść do walki, zwyciężyć i zebrać oklaski. Zupełnie naturalne jest niecierpliwie oczekiwać rezultatów. W rzeczywistości proces rewitalizacji wymaga wycofania się w cień, przyjęcia czasami wielu przykrych opinii. Cechy animatorów dzielę na te pożądane oraz te konieczne, bez których ich rola w procesie rewitalizacji sprowadzi się do figurowania, a nie wprowadzania zmian.
Życzę sobie, by cechą animatorów stała się zdolność zjednywania sobie ludzi – mniejszych i większych społeczności, które mają więcej do powiedzenia niż niejedna encyklopedia i są żywą wizytówką miejsca – nawet jeśli niedoskonałą, to szczerą i prawdziwą. Moderowanie rozmów społeczności z władzami samorządowymi wymaga już odwagi i całościowej wiedzy o mieście, niemniej wciągam tę rolę animatora pod szyld „zjednywanie”. Odwaga, czyli gotowość do rozmów z urzędnikami, prowadzonych ich językiem, i z mieszkańcami – w ich dialekcie.
Obowiązkiem animatora w procesie rewitalizacji jest uważność, która jako kolejna definiuje jego zadanie – wejść w miejsce, w którym będzie niewidoczny, ale skuteczny. Wrodzona intuicja powinna kierować go w stronę oczywistych zjawisk i rzeczy w społeczności i w terenie, na którym i na rzecz którego pracuje. Winna wyróżniać go łatwość w odnajdywaniu tej symbolicznej poziomki, za którą kryją się historie czekające na odkrycie. Zakładając, że każdego traktujemy indywidualnie, animator powinien być daleki od teoretyzowania i uogólniania, a posługując się tzw. dobrymi praktykami winien zawsze przenosić je na swoje podwórko świadomie. Nie kopiować. Pokora, bez której nie ma mowy o szczerej rozmowie i wejściu w skórę rozmówcy, próbie wyjścia, właściwego ustawienia siebie w relacji – ja słucham i próbuję pojąć, ty się dzielisz – to ta z cech, których nie może im/nam także zabraknąć.
Oryginalność w traktowaniu tematu, z którym się spotka i problemu, który dotyczy społeczności oraz pomysłowość w przekuwaniu słabości w siłę. Kameleon, ale nie nonkonformista. Aktywista, ale także lokalny lider – obowiązkowo! – pracujący poprzez pytanie: dlaczego?, jak?, z kim?, gdzie? Dociekający, dopytujący wśród ludzi, porównujący opinie i wyciągający wnioski.
Rola animatora w rewitalizacji kulturowej i społecznej miast to funkcja tak wyjątkowa i tak trudna zarazem, że wielkim nieporozumieniem byłoby traktowanie tego zadania jako zbytecznego albo narzuconego poprzez nowy trend w edukacji kulturalnej i „wymysł” polityki kulturalnej miasta. Trzeba zdać sobie sprawę – i podkreślam to, bo mam przeczucie, że niejednokrotnie nastąpi niezrozumienie roli animatora na linii on jako lider społeczności i urząd jako nadzór społeczny – że jego praca nie odbędzie się bez systemowego poparcia i wyrozumiałości.
W(łączenie). Praktyka
Stypendia dla takich osób to jedna z możliwych form wsparcia w lokalnych społecznościach, jednak pod warunkiem, że zostaną skrzętnie wyselekcjonowani i przygotowani poprzez warsztaty, seminaria, doświadczenie zrealizowanych już dobrych praktyk czy job shadowing w Polsce i za granicą. Nad regulaminem przyznawania stypendiów powinni pracować zespołowo przedstawiciele szeroko pojętego środowiska kultury. Ideałem jest dla mnie animator włączony w proces rewitalizacji, ale pochodzący z terenu, którego rewitalizacja dotyczy. Wiarygodny i rozumiejący prostotę codzienności.
Ogólnopolski program stypendialny dla animatorów, społeczników i lokalnych liderów, ze świadomie przygotowanymi założeniami, które uchronią nas przed grantozą i wyciąganiem środków dla samego faktu zrealizowania projektu, a nie wprowadzenia zmiany – jest pomysłem świetnym. Nie powinien jednak wykluczać lokalnych programów stypendialnych i nagród dla wyróżniających się do tej pory lokalnych liderów, przyjętą postawą mobilizujących swoich rówieśników i współpracowników. W takiej formule pracują m.in. organizatorzy nagrody kulturalnej „Żurawie”: każdy laureat otrzymuje nagrodę finansową z przeznaczeniem na poprowadzenie spotkań w wybranej, bliskiej sobie dzielnicy.
Widzę też konieczność zaangażowania miasta w formie dotacji dla organizacji pozarządowych, grup samopomocowych i nieformalnych, którym jednocześnie po preferencyjnych cenach zostaną oddane lokale w dzielnicach i na osiedlach, tak jak nastąpiło to np. w Lublinie na Kalinowszczyźnie (jedno z wiekowych osiedli), gdzie istnieje od niedawna Dom Kultury Narnia prowadzony przez Fundację Teatrikon i Stowarzyszenie Cytadela Syriusza.
W ramach projektu międzynarodowych rezydencji w Lublinie „Laboratorium Sztuki Społecznej” budowany jest dialog między mieszkańcami dzielnicy „Kalinowszczyzna” a artystami, mający na celu zrekonstruować obraz tej części miasta. Ten przykład na rewitalizację miasta proponuje spojrzenie kogoś z zewnątrz i stworzenie realnego, szczerego obrazu miejsca. Odczarowanie.
Wreszcie, poszukujmy tych niezrzeszonych z samorządami i instytucjami – w osobach animatorów i grup, które oczekują raczej tego tylko, by przyznano im rację poprzez zgodę na wolność twórczą (myślę tutaj głównie o projekcie Frutti di Mare oraz o grupie z dawnej Tektury, dzisiaj twórców Autonomicznego Centrum Kultury na Cichej 4). Dla nich najważniejsza w rewitalizacji (chociaż pewnie nie zastanawiają się nad znaczeniem tego słowa, robiąc swoje w dzień powszedni i od święta) jest niezależność. Stąd podjęli wyzwanie, by ich parterem stały się podmioty prywatne, m.in. właściciele nieruchomości, które odremontowali dla społeczności lokalnej: twórców, grup nieformalnych, młodzieży i sąsiadów. Przestrzenie użytkują nieodpłatnie przez kilka lat, dbają o nie, nadając im nowe funkcje.
Instytucje kultury z prężnie działającymi sektorami edukacyjnymi zatrudniły animatorów, którzy, pełniąc funkcję pracowników etatowych, spędzają czas w terenie. Doskonale sprawdza się tutaj wieloletnia inicjatywa „Pracowni Sztuki Zaangażowanej Społecznie – Rewiry” i program rewitalizacji dzielnic prowadzony przy wsparciu Wydziału Kultury UM w Lublinie przez Warsztaty Kultury, Dzielnicowy Dom Kultury Węglin i Dzielnicowy Dom Kultury Bronowice pod nazwą „Dzielnice Kultury”. Zauważalna jest potrzeba i realny odzew na taką ideę w miastach, w których osiedla mają swoją bogatą historię i do tej pory były traktowane po macoszemu.
Animatorzy jako ambasadorzy miejsca?
Mocne słowo, zaczerpnięte z biznesu, wiążące z miejscem poprzez całościowy program promujący idee włączania siebie i włączania innych w nadawanie miejscom nowych znaczeń, wyciągania ich pozytywnych cech. Ambasadorzy mogą pracować np. poprzez grywalizację osiedli. Promować. Nadawać symboliczne znaczenia. Przychodzi mi do głowy wspomnienie o zasłyszanym kiedyś pomyśle na „barwne osiedla”, które między sobą miały różnić się nie nazwą, a kolorem bloków (takiej zmiany mieli dokonać sami mieszkańcy).
Obserwując, jak mocno zakorzeniły się w nas dążenie do celu ustalonego na dany termin we wniosku i hasła zapisane językiem projektowym, konieczne jest jasne wyartykułowanie, że proces rewitalizacji może trwać latami i wyznaczanie efektów oraz rezultatów na samym początku jest drugorzędne. Niemniej podskórnie odczuwamy, kiedy to, co robimy, ma sens i jest oczekiwane. Widać to między innymi w powrotach do nas ludzi, którzy coraz bardziej i coraz głębiej chcą się dzielić z nami tym, co mają najcenniejszego – wspomnieniem.
Skutki procesu da się dostrzec w postawie członków społeczności. Jeśli powiedzą: nie chcę twoich pomysłów, mam swoje racje, pokazałeś mi, jak mogę je realizować, dzisiaj już wiemy jak, i zrobimy to sami – będzie to oznaka, że rewitalizacja zmieniła obliczę miejsca. Pozostawiła „to coś” w ludziach.
Artykuł wydany wspólnie z Narodowym Centrum Kultury w ramach projektu Platforma Kultury. W kolejnych tygodniach publikować będziemy kolejne teksty – zapraszamy naszych czytelników do udziału w niniejszej dyskusji i przesyłania swoich komentarzy i uwag.