Hebanowski: Miasta otwarte
„Stworzyliśmy dobrą politykę migracyjną, ponieważ zawsze byliśmy państwem emigrantów. Łatwo było nam więc zrozumieć imigrantów” powiedział niedawno jeden z szefów portugalskiej instytucji zarządzającej migracjami na poziomie centralnym. Dobrze by było, gdyby nasi decydenci różnego szczebla mogli z przekonaniem powtórzyć te słowa
Z Witkiem Hebanowskim, szefem Fundacji Inna Przestrzeń i koordynatorem programowym Centrum Wielokulturowego w Warszawie, rozmawia zespół Magazynu Miasta
Od czego zacząć budowanie drogi do nowej polskiej wielokulturowości?
Od zmiany struktury prawnej w Polsce. W regulacjach dotyczących wydatkowania polskich środków publicznych migranci jako grupa przez lata w ogóle nie istnieli. Obowiązywała tzw. ustawa o cudzoziemcach, ale budżety i działania integracyjne dotyczyły tylko dwóch grup: uchodźców i mniejszości narodowych. Do tej drugiej grupy nie zaliczali się jednak na przykład Wietnamczycy, bo nie wpisywali się w definicję mniejszości narodowej lub etnicznej. Kwestia polityki migracyjnej pojawiła się niedawno, a jej początkiem była praca nad dokumentem strategicznym Polska 2030. Uaktywnił się też wówczas koordynowany przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zespół międzyresortowy, który miał opracować politykę migracyjną. Polityka ta powstała, choć ma niestety wiele mankamentów. Następnie pojawiła się nowa Ustawa o cudzoziemcach, ale procesy tworzenia tych dokumentów w zasadzie nie były zintegrowane. W 2015 roku samorząd lokalny nie ma więc w gruncie rzeczy żadnych uprawnień związanych z zaspokajaniem potrzeb migrantów. Mimo braku odpowiednich regulacji niektóre samorządy próbują stawiać czoła temu wyzwaniu, ale z perspektywy samego prawa kwestia migrantów wciąż praktycznie nie istnieje. Mamy w związku z tym sytuację, w której podmioty mogące być – w idealnym scenariuszu – głównym współtwórcą i realizatorem lokalnej polityki migracyjnej mają de facto możliwość działania wyłącznie z własnej inicjatywy. Na poziomie centralnym mówi się o konieczności prowadzenia polityki integracyjnej przez samorządy lokalne, ale nie ma żadnych narzędzi i procedur, które wspierałyby je w działaniach na rzecz migrantów. Przy czym gminy mają przecież obowiązek zajmowania się wszystkimi swoimi mieszkańcami, nie tylko obywatelami.
I niektórym z nich na tym zależy. Które miejsca w Polsce są największymi skupiskami migrantów i kim są ludzie, którzy decydują się na życie w naszym kraju?
Pytanie to zawiera pewną pułapkę, ponieważ nie ma dobrze, kompleksowo przeprowadzonych badań nad migracjami w Polsce, a informacji tych brakuje szczególnie na poziomie miejskim. Wszystkie statystki na stronie urzędu do spraw cudzoziemców dotyczą województw, bo to na ich poziomie przyjmowane są wnioski od migrantów. Poza tym dane te nie przystają do rzeczywistości. Mówi się, że kilkaset tysięcy Ukraińców uzyskało czasowe prawo pobytu w Polsce, ale nie widać tego w statystykach pobytowych. Wielu ludzi nie widać w nich też ze względu na wizy i inne ukryte mechanizmy. Regularne, rzetelne badania w tym obszarze to jedno z głównych wyzwań stojących obecnie przed nami. I trzeba podkreślić, że wymaga ono nawiązania międzysektorowej współpracy – pojedyncza organizacja czy sam urząd nie są w stanie rzetelnie prowadzić tego typu analiz. To jest zadanie dla partnerstwa organizacji badawczych i urzędu miejskiego. Miastom powinno przy tym zależeć na badaniu demografii i to nie tylko pod kątem zewnętrznej migracji, ale też ruchów w mieście. Spójrzmy np. na Wiedeń, ośrodek podobny do Warszawy pod względem liczby mieszkańców, potencjału demograficznego i braku typowej dla stolic dużych krajów Europy Zachodniej przeszłości kolonialnej, choć oczywiście z inną historią ostatnich kilkudziesięciu lat. W tej chwili miasto to szczyci się faktem, że 42 proc. jego mieszkańców to migranci albo osoby o korzeniach migranckich, czyli przynajmniej z jednym z rodziców z innego kraju. Władze Wiednia doceniają to i traktują jako jeden z czynników długofalowego rozwoju. My nie wiemy nawet, ilu dokładnie migrantów jest w naszych miastach. Na szczęście część urzędników miejskich rozumie, że bez tej wiedzy miasta zmniejszają swoje szanse na dynamiczny i harmonijny rozwój.
Mimo licznych utrudnień, o których opowiadasz, niektóre miasta podejmują działania próbujące odpowiadać na potrzeby migrantów. Jako Inna Przestrzeń śledzicie je i nagradzacie w ramach akcji „Miasta Otwarte”.
Akcję „Miasta Otwarte” uruchomiliśmy w 2014 roku, widząc różne ruchy ze strony wybranych polskich miast oparte na potencjale pracy międzysektorowej, dużej otwartości urzędów, w tym na współpracę z NGO-sami, a nawet z nieformalnie funkcjonującymi diasporami migranckimi. Wyróżniamy w jej ramach działania samorządów miejskich, które robią coś na rzecz integracji migrantów przy tak bardzo utrudnionych warunkach. Przyjęliśmy trzy kryteria oceny tych przedsięwzięć: długofalowość działań, zaangażowanie urzędu miasta w dane działanie (nawet w zakresie realnego wsparcia dla inicjatyw innych podmiotów) i kompleksowość, którą rozumieliśmy jako działanie w więcej niż jednym obszarze. Gminy i przedsięwzięcia w nich prowadzone oceniane są przez jury złożone z migrantów z różnych miast. W konkursie wybieramy około 10 praktyk, które traktujemy jako pewne wzory, inspiracje dla innych ośrodków. Działania te podkreślają fakt, że mimo nieprzychylnego prawa samorządy mogą być polskimi liderami w obszarze migracji. Mogą myśleć o mieście w kontekście równania się do wielokulturowych metropolii światowych, rozwijających się w dużym stopniu dzięki migrantom ze wszystkich zakątków świata. Bardzo ważna jest w tym działaniu więc m.in. polityka migracyjna prowadzona jako metoda pozyskiwania migrantów. Gminy muszą tworzyć oferty dla osób przyjezdnych i odpowiednie warunki do mieszkania, życia oraz pracy. A polskie miasta są już na tyle niezależnymi samorządami, że mogą prowadzić swoją politykę zagraniczną.
Istnieje jakaś określona grupa, którą samorządy i urzędnicy zaczęli dostrzegać w tym kontekście?
Oczywiście, dziś głównym takim działaniem ze strony urzędników i samorządowców jest pozyskiwanie zagranicznych studentów. Dlatego też, wyróżniając tę praktykę w akcji „Miasta Otwarte”, podkreślamy: a teraz pomyślcie, co z absolwentami. Zastanówcie się, jak dać ludziom punkt zaczepienia, żeby zostali, płacili podatki i byli częścią waszego miasta, by mieli naturalną potrzebę solidarności i wspierania nowoprzybyłych… A tego typu procesy najlepiej prowadzą organizacje tworzone przez migrantów – nie organizacje działające na rzecz migrantów. Aktywność migrantów ma ogromne znaczenie w budowaniu społeczeństwa wielokulturowego. Sami muszą więc być też bardziej aktywni niż są u nas obecnie. Powinni tworzyć organizacje, dbać o swoje interesy, udowadniać, że współtworzą kulturę miasta. Miasta mają za to przede wszystkim obowiązek tworzenia przestrzeni do takich działań, dostarczania ludziom narzędzi do tworzenia w jej ramach, a nie wypełniania tej przestrzeni, jej programowania. To jest rola samorządu w tym kontekście. I ma ona ogromne znaczenie.
Czy mamy jakieś miasta – liderów w obszarze lokalnych działań na rzecz migrantów?
Im więcej polskie miasto robi w tym obszarze, tym więcej błędów popełnia i pojawia się przed nim więcej problemów oraz wyzwań, szczególnie ostatnio. Dzięki temu zdajemy sobie sprawę, że nasze samorządy nie mają odpowiednich narzędzi w obszarze miejskiej polityki migracyjnej i nie są gotowe na napływ cudzoziemców. Podkreślając to zastrzeżenie, mogę powiedzieć, że widzimy w Polsce dwóch liderów: Lublin i Warszawę. Pozostałe miasta, które ostatnio nagradzaliśmy, to między innymi Poznań – wyróżniony za specyfikę współpracy w tym kontekście z ośrodkami akademickimi. I Wrocław, który przeprowadził dwa bardzo udane projekty, ale jednocześnie ma wciąż ogromny problem z inkluzyjnym budowaniem polityki. Kwestia wrocławskiego podejścia do słynnego koczowiska romskiego[1] jest absolutnie negatywnym przykładem działania. Nie zmienia to jednak faktu, że miasto zasłużyło według nas na wyróżnienie za inne przedsięwzięcia, które prowadziło. Dla nas ta asymetria jest ważnym i pozytywnym argumentem, bo chcemy, żeby ośrodki, które zdobyły w naszym zestawieniu więcej praktyk, dążyły do ich utrzymania, a wręcz ulepszenia, a te które są zawstydzone faktem, że nie mają żadnych lub robią coś absolutnie źle, zaczęły robić coś porządnego.
Jakie przedsięwzięcia tych miast przykuły Waszą uwagę?
W Lublinie jest to m.in. kadrowa polityka zatrudniania urzędników cudzoziemskich, w tym byłych zagranicznych studentów lokalnej uczelni. Warto podkreślić przy tym, że dzięki programowi „Study in Lublin” miasto promuje się za granicą wśród młodych ludzi, próbując ich przekonać, że warto w nim uczyć się i żyć. W Warszawie natomiast pojawiły się różne fora współdziałania międzysektorowego. Zaczęło się na poziomie województwa, od forum do spraw cudzoziemców powołanego w ramach wspólnej inicjatywy wojewody i czterech organizacji pozarządowych, które na początku działania zaprosiło do współpracy m.in. urzędników, kuratorium oświaty, miasta reprezentowane przez różne biura merytoryczne i NGO-sy oraz diaspory migranckie. W spotkaniach uczestniczył też konsul m.in. Ukrainy, który mówił o problemach Ukraińców w Polsce. Potem powstała warszawska Komisja do Spraw Dialogu Cudzoziemców tworzona przez przedstawicieli kilkudziesięciu organizacji, a prezydent Warszawy powołała międzybiurowy zespół do spraw cudzoziemców. Jako efekt zabiegu wielu organizacji i urzędników miejskich pojawiła się też nowa, wielofunkcyjna przestrzeń przyjazna migrantom i współtworzona przez nich, czyli Centrum Wielokulturowe. Koncepcja tego miejsca wypracowana została w procesie konsultacji z liderami warszawskich migrantów i różnych diaspor cudzoziemskich. W 2014 roku finansowane przez miasto Centrum dostało lokal, którego funkcjonowanie zaprogramowało 19 organizacji i 5 biur miejskich w ramach warsztatów projektowych. Obecnie prowadzi je Fundacja na rzecz Centrum Wielokulturowego w Warszawie tworzona przez kilkanaście organizacji pozarządowych. Regularnie odbywają się w nim działania w obszarze kultury, aktywizacji i edukacji prowadzone przez samo Centrum i wiele innych podmiotów. Takich miejsc powinno być jednak więcej. Myślę, że kluczem do sukcesu jest decentralizacja na poziomie miasta. Każda dzielnica powinna mieć jakiś pomysł, ofertę dla migrantów. Ich celem musi być przede wszystkim dobrze zaprogramowana polityka integracji i mądre rozlokowywanie migrantów w mieście – nie tworzenie gett. Pamiętajmy, że historia chociażby integracji francuskiej pokazuje, że getta prowadzą do dramatów.
Co jeszcze powinno być podstawą dobrej miejskiej polityki migracyjnej?
Wzorcowa polityka migracyjna powinna polegać też na świadomym ściąganiu migrantów z różnych miejsc na świecie, powinna opierać się na przekonaniu, że mogą oni uzupełniać naszą wiedzę o swój kapitał ludzki. Świadomość społeczna faktu, że wśród migrantów są również wykształcone osoby uzupełniające rynek pracy, pozytywnie wpływa na umacnianie się postaw tolerancyjnych. Obcy nie jest tylko tym, który przyjdzie po zasiłek. Podstawą polityki migracyjnej musi być też odpowiednie podejście do migrantów w słabszych sytuacjach, np. Romów i nietraktowanie ich jako problemu. Grupy te uznane muszą być za partnerów, z którymi rozwiązuje się problemy. Polityka partycypacji stanowi ważny element polityki integracyjnej.
Jest nim też rzetelne wsparcie migrantów w wejściu na rynek pracy.
Co ma znaczenie również w mało oczywistych kontekstach. Warto na przykład szybko aktywizować nowoprzybyłych mieszkańców miast, pokazywać, co wnoszą dobrego, nawet w formie zajęć tymczasowych, związanych z podstawowymi kulturowymi umiejętnościami migrantów. Wiele z tych działań może się toczyć np. w obszarze gastronomii, która jest jedną z intensywnie rozwijających się form aktywności wyraźnie podkreślających wielokulturowość, otwartość i nowoczesność ośrodków miejskich. To właśnie m.in. bary i knajpy oraz spontanicznie powstające punkty – nawet z kawą, prowadzone przez ludzi z całego świata przyniosły ogromny sukces licznym miastom, w tym Londynowi. Z samymi galeriami i muzeami byłby on nudny. Nie ma przy tym wątpliwości, że w nowym miejscu zamieszkania rodziny migrantów, w których ktoś szybko zaczyna pracować legalnie w dowolnym zawodzie, niekoniecznie związanym na początku z jego wykształceniem, funkcjonują lepiej od rodzin długo czekających na odpowiednią pracę. Istnieje dużo większa szansa, że dzieciaki i młodzi z takiej rodziny pójdą na studia czy nauczą się polskiego, często lepiej niż swojego rodzinnego języka. To jest absolutnie naturalny proces, ale pod warunkiem, że od samego początku szuka się metod ułatwienia ludziom życia w nowym miejscu we współpracy z nimi lub z liderami z ich środowisk. Musimy dostrzegać fakt, że mniejszości mają nieformalnych liderów, traktować ich jak partnerów i jednocześnie wymagać od nich przestrzegania standardów i praw, które obowiązują w Polsce. Ameryka jest krajem migrantów tworzonym przez kilka podstawowych zasad, opartych głównie na pojęciu wolności. Tam nie ma wątpliwości, że jak ktoś przyjeżdża, musi przestrzegać tych reguł. Inaczej całe społeczeństwo amerykańskie by runęło. My nie mamy pewności, czy Europa ma pewne zasady i dlatego tak się boimy migrantów. Sorry, ale to nie na tym powinno polegać. Przyjmujmy migrantów, uchodźców z bardzo różnych kręgów kulturowych, próbujmy ich rozumieć i rozmawiajmy z ich nieformalnymi liderami. Nie oznacza to jednak zgody na wczesne małżeństwa, na przejawy dyskryminacji, na wszystkie praktyki naruszające godność jakiegokolwiek człowieka. Warto o tym powiedzieć, bo to powinno dać Polakom więcej pewności względem przemian, które nas czekają.
A pewności w kontekście migracji na pewno potrzebujemy, szczególnie teraz, gdy nastroje ksenofobiczne rosną m.in. w związku z kryzysem uchodźczym.
Zakładam, że ten hejt wobec migrantów, który pojawił się w ostatnich miesiącach, wynika z kompleksów i nietraktowania Polski poważnie przez jego praktyków. Jeżeli traktujemy nasz kraj na serio, powinniśmy raczej konkurować z Niemcami o to, ilu Syryjczyków przyjedzie do nas, a nie do nich. Migracja rzeczywiście leży w naszym narodowym interesie – zarówno w kontekście demograficznym, jak i w kontekście podtrzymania etosu kraju, który nigdy nie był krajem jednonarodowym. To Stalin nam załatwił jednonarodowe państwo. W Europie Zachodniej mówi się o polityce wielokulturowości i jej klęsce. Według mnie nie było żadnej polityki wielokulturowości. Na tym polega klęska. Natomiast mówienie o tym, że wielokulturowość nie zdała egzaminu, jest bzdurą. Społeczeństwa miast zachodnich są społeczeństwami wielokulturowymi. Koniec, kropka. Jak można powiedzieć pół-Afgańczykowi czy Senegalczykowi, który od urodzenia jest obywatelem Francji, że wielokulturowość nie zdała egzaminu? Możemy za to bardzo dużo nauczyć się na błędach, na zaniedbaniach krajów starej Europy, które mimo wszystko długo prowadziły działania obarczone postkolonialnym protekcjonalizmem. Tym bardziej, że mamy na to czas. Obecnie społeczności migranckie stanowią promile populacji Polski. Musimy przy tym jednak wystrzegać się błędnych założeń i wniosków. Pamiętać np., że w każdej kulturze, także w kulturach zachodnich, funkcjonują różne elementy dominacji, dyskryminacji i monopolizacji. Czy to na poziomie rasowym, ekonomicznym, na poziomie patriarchatu czy jakimś innym. Zachód się częściowo tego pozbył, ale tylko częściowo. A w kulturach arabskich na przykład opresja tego typu bywa podstawą obyczajów codziennego życia, z którymi trzeba walczyć. Jest w nich też jednak wiele przykładów zupełnie odwrotnych mechanizmów. Nie możemy więc opierać na stereotypach debat na temat wartości w różnych kulturach, bo to prowadzi do niepotrzebnych konfliktów. A migranci są nam potrzebni z różnych powodów. I powinniśmy zacząć traktować ich obecność jako szansę, a nie problem – rozumieć siłę imigracji. Robić to też jako społeczeństwo polskie, które przez prawie 1000 lat istnienia, z wyłączeniem czasów komunistycznych, było wielokulturowe. I jako państwo, które z różnych powodów generowało liczne fale migracji. W końcu Adam Mickiewicz napisał najważniejszy dla nas poemat, rozpoczynając od słów: Litwo, ojczyzno moja, a Fryderyk Chopin był synem mieszanego małżeństwa. Stwierdzenie, że polska kultura jest zagrożona przez migrantów, jest kompletną bzdurą – bez migracji w ogóle nie byłoby polskiej kultury.
Polecamy: „Miasta Otwarte”, raport podsumowujący drugą edycję akcji – Aleksandra Gulińska, Olesya Mayugina (red.), Inna Przestrzeń, Warszawa 2015 oraz www.politykimigracyjne.pl.
[1] Polecamy tekst Przemysława Witkowskiego pt. „Rom drom”, który znajdziecie Państwo w 11. numerze „Magazynu Miasta”.
Witek Hebanowski – szef fundacji Inna Przestrzeń i koordynator programowy Centrum Wielokulturowego w Warszawie, inicjator różnorodnych przedsięwzięć wielokulturowych, m.in. Międzynarodowego Maratonu Pisania Listów Amnesty International, Festiwalu Transkaukazja, portalu „Kontynent Warszawa”.
fot. Nicola, flickr 2.0.jpg