Skąd wiesz, że jest kryzys?
Kryzys to nie tylko moment bezsilności. Stan zawieszenia sprzyja oddzieleniu konkretów od bzdur, a stan zagrożenia wzmaga wspólnotową potrzebę trzymania się razem mimo podziałów
Ten artykuł pochodzi z 20. numeru Magazynu Miasta, który od 9 września kupicie w księgarni Muzeum Warszawy.
Tysiąc ośmiuset trzydziestu pięciu Holendrów, którzy ułożyli się do spokojnego snu 31 stycznia 1953 roku, nie obudziło się następnego dnia. Około 100 tysięcy osób straciło swój dach nad głową. Nocy nie przetrwały też ponad 34 tysiące sztuk bydła. Wszystkiemu winna była katastroficzna powódź, która wczesnym rankiem 1 lutego 1953 roku wdarła się na 75 kilometrów w głąb holenderskiego wybrzeża. Zbieg niecodziennych okoliczności – od wyjątkowo silnego sztormu na Morzu Północnym z północno-zachodnim wiatrem, poprzez wysoki poziom wód na rzekach, po nakładający się na niego superprzypływ, dodatkowo podnoszący wysokość morza – sprawił, że fala powodziowa przekroczyła lokalny średni poziom wód aż o 4,55 metra. Mówi się, że to jedno z tych wydarzeń, które zachodzi raz na dziesiątki tysięcy lat.
Holendrzy – mimo olbrzymiego doświadczenia życia na terenach zalewowych – przerazili się skalą tej katastrofy tak mocno, że uruchomili szereg kosztownych inwestycji, które raz na zawsze miały wyeliminować ryzyko jej powtórzenia. Przedstawiono je jako Plan Delta i realizowano przez kolejnych 30 lat kosztem około 15 miliardów dolarów. Zniszczone powodzią tereny bardzo szybko stały się miejscem dodatkowych inwestycji rządowych, dzięki czemu udało się sprawnie odbudować infrastrukturę i gospodarkę.
Holenderska powódź z 1953 roku jest jednym z klasycznych przykładów radzenia sobie z niespodziewanymi wydarzeniami i związanymi z nimi kryzysami. Niezależnie od tego, czy chodzi o powódź tysiąclecia w Polsce, tsunami i katastrofę elektrowni jądrowej Fukushima, czy uderzenie huraganu Sandy w Nowy Jork – schemat działań jest w istocie bardzo podobny. Katastrofa. Kryzys. Akcja ratunkowa. Systemowa reakcja państwa. Wykorzystanie tragicznego momentu jako szansy na stworzenie lepszej rzeczywistości. I nauka na przyszłość zbudowana poprzez doświadczenie kryzysu. Przyzwyczailiśmy się, że niezależnie od skali zagrożenia pomoc w końcu nadejdzie. Nowy dzień przyniesie zaś nowy początek i lepsze jutro.
Czy to już kryzys?
Znienacka przyszła też pandemia. W ciągu kilku pierwszych tygodni 2020 roku nasz świat wywrócił się do góry nogami. Wszyscy pamiętamy, jak to było. Rosnące liczniki zachorowań na COVID-19 wzmacniały paniczne reakcje. Jedynym sensownym wówczas wyjściem było zamknięcie się w domach i nadzieja, że zaraza szybko minie. Po pierwszej fali zachorowań przychodziły jednak kolejne. Jedni ludzie umierali, drudzy wracali do normalności. Wypatrywaliśmy kolejnych przełomów w pracach nad szczepionkami, a w międzyczasie radziliśmy sobie tak, jak umieliśmy. Odkrywaliśmy na nowo nasze miasta. Dostrzegaliśmy sąsiadów. Docenialiśmy poświęcenie tych, którzy mimo zagrożenia pracowali, ratując nasze zdrowie, dowożąc nasze jedzenie i opróżniając nasze śmietniki. Pocieszaliśmy się, że pandemia będzie szansą na lepszy świat. Tęskniliśmy za normalnością.
Dziś nie wiemy, gdzie jesteśmy. Czy to już moment odbudowy? Możemy zacząć układać na nowo rozsypane przez pandemię elementy naszych gospodarek, relacji społecznych i praktyk kulturowych? Czy wiemy, jak powinien wyglądać nasz Plan Delta? Gdy wszystko było pozamykane i część życia toczyła się online, a każdy kolejny dzień witaliśmy, wyczekując liczby nowych zachorowań i zgonów, wiedzieliśmy, że jest kryzys. Czy wciąż współdzielimy to doświadczenie? Skąd wiemy, czy jeszcze żyjemy w czasie kryzysu COVID-19?
Powódź, trzęsienie ziemi, pożar, kwarantanna, wojna, bezdomność, tornado – wszystkie te słowa przywołują w naszych umysłach konkretne, sugestywne obrazy. Fizyczne zniszczenia, cierpienie, panika, strach. Nikomu nie trzeba tłumaczyć, czym w takim kontekście jest kryzys. Ale co, jeśli zapytamy o kryzys zdrowia psychicznego? Albo kryzys demograficzny? Jak wygląda kryzys w edukacji? Po czym rozpoznać kryzys klimatyczny? Skąd wiemy, że mamy problem z miejską mobilnością? Z jakim doświadczeniem wiąże się kryzys małych i średnich miast? Czy kryzys mieszkalnictwa jest realną kwestią?
Tak. Żyjemy w czasach wszystkich powyższych kryzysów. Organizatorzy Marszu Żółtej Wstążki – wyrazu solidarności z osobami doświadczającymi kryzysu psychicznego i ich bliskimi – alarmują, że aż trzy czwarte mieszkańców Polski nie ma dostępu do szpitalnego leczenia zdrowia psychicznego i tylko 5% osób z diagnozą schizofrenii ma wsparcie w postaci psychoterapii.
O kryzysie małych i średnich miast mówimy na poważnie od 2017 roku, gdy prof. Przemysław Śleszyński opublikował wyniki badań Delimitacja miast średnich tracących funkcje społeczno-gospodarcze. Wynikało z nich wówczas, że w powodu spadku liczby ludności, utraty funkcji ekonomicznych wielu miast, problemów społecznych czy niezadawalającej dostępności transportowej aż 122 mniejszych ośrodków miejskich w Polsce weszło z stan kryzysowy.
Demografia? Od dawna wiadomo, że jako społeczeństwo się starzejmy, a ponadto liczba urodzeń w 2021 roku spadła najbardziej od drugiej wojny światowej. Analitycy Głównego Urzędu Statystycznego wskazują na nierozpoznany jeszcze do końca, ale zauważalny w badaniach wpływ pandemii COVID-19 na te wskaźniki. Być może boimy się zakładać rodziny? Być może decydują inne względy albo po prostu alienacja spowodowana pandemicznym zamknięciem w domach spowodowała, że straciliśmy szansę na zbudowanie odpowiedniej relacji?
Doświadczenie kryzysu otwiera jednak oczy na jego skutki. Nagle przypominamy sobie, że ryzyko powodzi istniało i warto się było przygotować. Zaczynamy żałować, że nie zainwestowaliśmy więcej w szkolenie i pracę psychiatrów. Przyglądamy się krytycznie standardom budowania miast, dostrzegając w nich przyczynę katastrofalnego nieprzygotowania polskich ośrodków miejskich na wyzwania klimatyczne. Kryzys staje się okazją do refleksji. Zaczynamy myśleć i – jeśli okoliczności na to pozwolą – również działać.
Kryzys, czyli lepsze jutro?
Wszystko jest proste, gdy wiemy, co zrobić w sytuacji kryzysowej. Gorzej, gdy kryzysu nie umiemy rozpoznać albo jego doświadczenie jest nam obce. Czy wiecie, że po wpisaniu zapytania w wyszukiwarkę o objawy kryzysu, najwięcej wyników dotyczy związków? Specjaliści przekonują, że kryzys w związku jest czymś normalnym. Trzeba tylko umieć rozpoznać jego symptomy i, w zależności od skomplikowania problemu, przedsięwziąć odpowiednie środki. Można nawet powiedzieć, że wszystko już na ten temat wiemy. Póki nie pojawi się obojętność i nie nastanie moment, w którym przestaje nam zależeć na drugiej osobie, wszystko można uratować. A jeśli nawet do tego dojdzie – no cóż, na taką sytuację też mamy dużo dobrych rad.
Tylko że kryzysy w naszych związkach i globalne wyzwania, z którymi przyszło się nam mierzyć, to zupełnie różne sprawy. W książce Wychylone w przyszłość Joanna Erbel zwraca uwagę, że w kontekście myślenia o przyszłości „popkultura karmi nas obrazami nadchodzącej katastrofy; kiedy zaś mowa o relacjach intymnych – wizją sielankowego życia związkowego. Powoduje to poznawczą schizofrenię i sprawia, że jesteśmy nadmiernie optymistyczni odnośnie do relacji miłosnych i zbyt pesymistyczni, jeśli chodzi o rozwój ludzkości”.
Tymczasem mamy jednak spore doświadczenie w radzeniu sobie ze społecznymi sytuacjami kryzysowymi. Pandemia COVID-19 nie jest pierwszym wydarzeniem, które wywróciło nam wszystkim życie do góry nogami. Nawet wojna w Ukrainie, która w początkowych dniach swojego trwania nie pozwalała nam myśleć o niczym innym, nie jest pierwszą wojną na świecie. Problem w tym, że dla wielu osób – w tym również dla mnie – jest to jednak pierwszy raz. W czerwcu bieżącego roku, podczas wrocławskiej konferencji Goście na dłużej. Tymczasowość miasta, mówiła o tym bardzo dosłownie Dominika Kawalerowicz, dyrektorka Wrocławskiego Instytutu Kultury. Dla niej kryzys pandemiczny przechodzący w kryzys wojenny jest kluczowym czynnikiem zmieniającym sposób patrzenia na życie. „To, co było dobre, jest już za nami” – stwierdziła Kawalerowicz. Inny panelista tej konferencji – starszy o ponad dekadę architekt Hubert Trammer – zwracał uwagę na fakt, że w jego życiu takich definiujących momentów było jednak znacznie więcej. Wymieniał upadek komunizmu czy terapię szokową Balcerowicza polskiej gospodarki i związany z nią kryzys bezrobocia.
Tylko realne doświadczenie kryzysu pozwala zbudować odporność na skutki kolejnych takich sytuacji. Na tym opiera się koncepcja miejskiej odporności, która zakłada wytworzenie odpowiedniej zdolności całej naszej społeczności do przetrwania, przystosowania się i rozwoju, pomimo pojawienia się niekorzystnego wpływu szeregu czynników lub wydarzeń. Uczymy się, wyciągamy wnioski, wdrażamy je i tym samym zwiększamy nasze szanse na lepsze jutro. W takiej perspektywie kryzys może być nawet wyjątkową okazją do dokonania zmian, które w sytuacji niekryzysowej nie byłyby możliwe. Czytelnicy „Magazynu Miasta” z pewnością pamiętają słowa Jaimego Lernera, byłego burmistrza brazylijskiej Kurytyby, który przekonywał, że „kreatywność budzi się, gdy obcinamy jedno zero z budżetu”(1). W okresie pandemii Lerner sugerował zaś, że miastom wypadnięcie z dotychczasowej rutyny może przynieść dużo dobrego. Zmiana okoliczności może sprawić, że ludzie zaczną myśleć inaczej.
Inaczej, czyli gorzej?
W grudniu 2021 roku prestiżowe, medyczne pismo „The Lancet” opublikowało (2) wyniki badań sondażowych przeprowadzonych na grupie 10 tysięcy młodych osób pomiędzy 16. a 25. rokiem życia z 10 krajów świata (m.in. ze Stanów Zjednoczonych, Indii, Filipin, Francji czy Brazylii), które jasno wskazują na rosnące zaniepokojenie skutkami kryzysu klimatycznego i brakiem efektywnych działań światowych rządów w tej sprawie. Blisko połowa (45%) respondentów dodatkowo zwróciła uwagę, że troska o klimat ma duży i negatywny wpływ na ich codzienne życie. Według 75% ankietowanych młodych ludzi przyszłość jest przerażająca.
Dla środowiska psychiatrów jasne już jest, że strach i niepewność związana ze zmianami klimatycznymi może stać się powodem paraliżującej niemocy. Kryzys nie jest tu ani trochę źródłem kreatywności. Jest początkiem poważnej choroby. Dla wielu Amerykanów – zwłaszcza tych mieszkających na terenach najbardziej narażonych na skutki kryzysu klimatycznego – każde wyjście z domu wiąże się ze strachem, czy będzie do czego wrócić. Gigantyczne pożary lasów potrafią się niezwykle szybko rozprzestrzeniać, a przybierające na sile gwałtowne zjawiska pogodowe w ciągu kilku sekund mogą zamienić całe miasteczka w zgliszcza. Psychiatrzy i psychologowie w Stanach zmagają się z tym tematem co najmniej od 10 lat i w związku z nim zaczynają definiować oddzielną chorobę. „Możemy już mówić o występowaniu depresji klimatycznej w Polsce: chronicznego lęku przed zagładą będącą skutkiem globalnego ocieplenia” – stwierdziła w lipcu 2019 roku dr Magdalena Budziszewska w rozmowie opublikowanej na portalu OKO.press. Jej zdaniem konsekwencje społeczne i polityczne katastrofy klimatycznej dla wielu osób oznaczają załamanie się umowy społecznej i koniec cywilizacji w znanym nam kształcie.
W poszukiwaniu przełomów
Słowa dr Budziszewskiej potencjalnie mogłyby zamknąć dyskusję. Dla wielu ludzi nie ma już ratunku przed klimatycznym armagedonem. Wyzwaniem staje się więc życie w jego cieniu. Każdy kolejny kryzys tylko dodatkowo nas przytłacza. Odciąga uwagę, zmusza do wyrzeczeń, oddala od upragnionego przełomu wyznaczającego koniec stanu zawieszenia normalności i nowy początek – okres ulgi dla ciała i umysłu.
Cierpimy zatem na tymczasowość. Utknęliśmy w międzymieściu, które jest tu stanem pomiędzy tym, co nam się marzy, a tym, w czym przyszło nam żyć. Tymczasowość to utrata kontroli. Dryf, który zaczyna nami miotać jak statkiem na sztormowych falach. Wszystko dlatego, że dynamika dzisiejszych zmian, w dużej mierze miejskich, jest zbyt szybka. Nie wszyscy wytrzymują ich tempo. Nie wszyscy nawet jadą w tym samym kierunku. Nagle orientujemy się, że dystanse pomiędzy nami – w naszym doświadczeniu kryzysów, sytuacji ekonomicznej i społecznej, sieci relacji czy motywacji do działania – niebezpiecznie rosną. Czujemy również, że kryzys pandemiczny wcale się nie skończył, a nawet jeśli za chwilę skończy się ta wojna, trzeba będzie radzić sobie ze stanem powojennej niepewności, odbudowy i zagrożeniem remisji działań zbrojnych. Kryzys klimatyczny też tam gdzieś ciągle jest. Wizja globalnego głodu jest coraz realniejsza. W takiej atmosferze nowy początek może nigdy nie nastąpić.
Dopasowanie się do życia w takich okolicznościach jest dla mnie w istocie szukaniem przełomów – osobistych bądź wspólnotowych momentów, w których choć na chwilę możemy odzyskać kontrolę nad otaczającą nas rzeczywistością. Możemy ją zdobyć dzięki znalezieniu rozwiązań i zażegnaniu ryzyka – tak jak Holendrzy po wdrożeniu Planu Delta – albo jeśli zgodzimy się na związane z nim wyrzeczenia, w imię wyższych wartości i solidarnie określonego celu. Ten zaś o wiele łatwiej wypracować można w trakcie kryzysów niż w momencie, którego byśmy tak nie określili. Stan zawieszenia sprzyja bowiem oddzieleniu konkretów od bzdur, a stan zagrożenia wzmaga wspólnotową potrzebę trzymania się razem mimo podziałów.
Kryzys to w końcu nie tylko moment bezsilności. Przeciwnie – o ile wiemy, na czym polega dotykający nas stan zagrożenia albo z czym wiążę się doświadczenie kryzysu, jesteśmy w stanie pokonać wieloletni marazm i niedasizm. Setki miast na całym świecie w ciągu kilku tygodni od rozpoczęcia pandemii wdrożyło tymczasowe rozwiązania, które nie tylko pomagały w zachowaniu odpowiedzialnych zasad bezpieczeństwa, lecz także służyły lokalnym biznesom w prowadzeniu działalności. W Polsce – w cieniu toczącej się w Ukrainie wojny – mogliśmy zauważyć szybką, efektywną i niezwykle zwinną pomoc milionom uchodźców. Miejskie społeczności zorganizowały sprawne kanały redystrybucji napływających darów i pomogły w rozlokowaniu w prywatnych mieszkaniach setek tysięcy osób. Administracja, która w czasie pandemii przeszła przyśpieszoną cyfryzację, w obliczu kryzysu uchodźczego była w stanie w ciągu niespełna 100 dni zaprojektować, wdrożyć i dokonać niezbędnych zmian w prawie. I wydać blisko 1,2 miliona numerów PESEL. Były to dobre przełomy.
Kryzys to jeszcze nie kraksa.
—
(1) Polecamy numer 10 „Magazynu Miasta”: Radykaliści miejscy.
(2) Patrz: Climate anxiety in children and young people and their beliefs about government responses to climate change: a global survey, „The Lancet”, grudzień 2021