Sukces miasta a sukces jego mieszkańców
Miasto a jego mieszkańcy Warto przytoczyć kolejną uwagę Glaesera, który swoją książkę poświęcił analizie tego, który z powyższych elementów jest dla rozwoju miasta najważniejszy. Autor, jak większość dzisiejszych badaczy, podziela opinię, że w mieście najistotniejsi są jego mieszkańcy. Jednak zauważa, że: „Miasto jako idea zwyciężyło….
Miasto a jego mieszkańcy
Warto przytoczyć kolejną uwagę Glaesera, który swoją książkę poświęcił analizie tego, który z powyższych elementów jest dla rozwoju miasta najważniejszy. Autor, jak większość dzisiejszych badaczy, podziela opinię, że w mieście najistotniejsi są jego mieszkańcy. Jednak zauważa, że: „Miasto jako idea zwyciężyło. Ale wielu z nas, na podstawie swojego osobistego doświadczenia, wie, że czasami miejskie drogi prowadzą do piekła. Miasto może odnieść sukces, ale zbyt często jego mieszkańcy wydają się być przegranymi”[1]. Niezwykle ciekawe jest tu samo rozdzielnie miasta od jego mieszkańców. Dzieje się tak, gdy mieszkańcy przestają być podmiotem podejmowanych decyzji. Zamieniają się w klientów miasta: skuszeni szeroką ofertą rynku pracy, tanimi mieszkaniami i dobrym systemem edukacji tłumnie przybywają w jego granice. Chcą korzystać z jego dobrodziejstw, jednak nie mają zbyt dużo do powiedzenia na temat tego, skąd one pochodzą i jak są dystrybuowane. Te przypadki stały się źródłem sformułowanej w latach 60. i 70. przez Henri Lefebvre’a, Manuela Castellsa, Davida Harveya, a rozwijanej dzisiaj m.in. przez Neila Brennera, Petera Marcusa i Margit Mayer koncepcji „miasta dla ludzi, nie dla zysku” oraz realizacji idei „prawa do miasta”. Krytykują one tego typu miasta za koncentrację na procesie akumulacji i przepływu kapitału, który w sposób destrukcyjny wpływa na mieszkańców: uprzedmiotawia ich, przyczynia się do pogłębiania patologii społecznych i rujnuje demokratyczną przestrzeń publiczną.
Doskonałym tego przykładem jest Houston – miasto, które pozornie wydaje się dzisiaj wielkim wygranym. W ciągu ostatnich 10 lat przyciągnęło bowiem do siebie ponad milion nowych mieszkańców (licząc cały obszar metropolitalny). Dało mu to trzecią pozycję w rankingu najszybciej powiększających swoją populację miast w USA. Wypracowana w mieście i otaczającym go regionie wartość dóbr i usług przekroczyła w 2010 roku 385 miliardów dolarów. To wynik lepszy od PKB całych krajów, np. Austrii czy Portugalii. Sytuacja w tym mieście jest na tyle dobra, że aż 80,5% absolwentów miejscowych uczelni zostaje w Houston i przyczynia się do dalszego pomnażania jego bogactwa. Swoją siedzibę mają tutaj 24 przedsiębiorstwa z publikowanej w USA listy największych firm Fortune 500. Daje mu to 2. pozycję za Nowym Jorkiem (42 firmy). Sukces widać również w rankingach – w 2008 roku Houston zostało ogłoszone przez magazyn „Forbes” najlepszym miastem, w którym warto kupić dom, oraz najlepszym miastem, które mogą wybrać absolwenci wyższych uczelni.
Miejska supernowa
Za tym sukcesem kryje się jednak model miasta skrajnie kapitalistycznego, a więc takiego, w którym władze koncentrują swoje działania na procesie akumulacji i przepływu kapitału. Procesy miastotwórcze oddane są we władanie rynku. Najlepiej świadczy o tym fakt, że Huston całkowicie zarzuciło jakiekolwiek planowanie przestrzenne. O tym, co i gdzie będzie budowane, decyduje wartość ziemi. Teoretycznie jest to gwarancją, że obok osiedla domów jednorodzinnych nie powstanie wielki kompleks fabryczny czy wysypisko śmieci. W praktyce jednak takie rzeczy, choć w większości dotyczące mniej drastycznych przypadków niż hałaśliwe i śmierdzące fabryki, zdarzają się cały czas. Kryzys ekonomiczny pokazał zaś, że brak regulacji może prowadzić do katastrofy. Brak planowania przyczynił się także do ogromnego rozlania się obszarów metropolitarnych. Co więcej, dynamika wzrostu jest niezwykle gwałtowna – według szacunkowych danych z portalu www.bizjournals.com każdego dnia w regionie Houston osiedla się 500 nowych mieszkańców. Warto zauważyć, że ponad 70% z nich będzie dojeżdżało do pracy samochodem, co nie tylko przyczyni się do zwiększenia korków i dla każdego mieszkańca regionu oznacza dodatkowe 57 godzin rocznie spędzonych w aucie, ale również przyniesie niebagatelne szkody dla środowiska naturalnego.
Zatrważający w Houston jest również brak przemyślanej i długofalowej strategii rozwoju – polityki miejskiej. Już w 1989 roku w artykule opublikowanym w „Urban Studies” Robert Fischer pisał: „Polityka miejska w Houston? To brzmi jak oksymoron, a przynajmniej wewnętrzna sprzeczność, zdecydowanie brzmi mocniej niż paradoks. Polityka zakłada przewidywanie, planowanie i przemyślane obranie konkretnych kierunków. W Houston jest zaś zupełnie odwrotnie – spontaniczne, nieplanowane miasto, w którym polityka miejska jest zupełnie niewidoczna. Jej miejsce zajął zaś rodzaj miejskiej anarchii”.
Pozorny sukces Houston polega również na tym, że w zależności od zmiany czynników zewnętrznych może się on rozpłynąć tak szybko jak powodzenie Detroit. W tym przypadku strata 61% populacji samego miasta w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, ogromna liczba opuszczonych nieruchomości i błędy w zarządzaniu miastem były serią szybkich ciosów, po których Detroit nie podniosło się do dzisiaj. Podobne trudności przeżywały w Wielkiej Brytanii: Manchester, Liverpool, Glasgow czy Newcastle, a polskimi przykładami są m.in. Łódź i Wałbrzych. Analiza przypadków wzrostu i upadku miast pokazuje, że żadne miasto nie może polegać tylko na aktualnej koniunkturze, bez podejmowania działań zabezpieczających. W innym przypadku utrata kilku najważniejszych inwestorów może skończyć się tragicznie.
Klucz do sukcesu Houston był i pozostaje poza rękoma zarówno mieszkańców, jak i władz miejskich. Te ostatnie zdecydowały się przyciągnąć potencjalnych inwestorów za pomocą polityki jak najmniejszej ingerencji i dały im bardzo szeroką swobodę działania. Zarówno dzięki takiemu podejściu, jak i brakowi restrykcji dotyczących planów zagospodarowania oraz niskim podatkom Houston udało się nawiązać współpracę z finansowymi gigantami. Za nimi podążyły tysiące mniejszych firm. Wspólnie skusiły olbrzymią rzeszę osób poszukujących przede wszystkim pracy, a dopiero później dobrego miejsca do życia. Jeżeli trend ekonomiczny się odwróci, to pierwszymi, którzy opuszczą miasto, ponownie będą duże firmy. Mieszkańcy reagują na zmiany najwolniej i ponoszą tych zmian największe koszty. Bez polityki miejskiej z prawdziwego zdarzenia miasto nie będzie jednak w stanie załagodzić konsekwencji ewentualnego kryzysu. Rozbudowane do granic możliwości, z drogimi w utrzymaniu sieciami autostrad i dróg, z niskim zagęszczeniem ludności, które uniemożliwi zbudowanie efektywnej sieci komunikacji publicznej, może szybko zbankrutować i nie mieć już sił na żadne plany ratunkowe.