Sukces miasta a sukces jego mieszkańców

To może miasto kreatywne? Kluczem do długofalowego rozwoju miasta niemającego ochoty na bycie supernową, w której w ciągu kilku lat można nie odnaleźć śladów minionego blasku, jest więc koncentracja na mieszkańcach. Nie jest to oczywiście żadne odkrycie – najpopularniejsza obecnie strategia rozwoju miast opiera się…

To może miasto kreatywne?

Kluczem do długofalowego rozwoju miasta niemającego ochoty na bycie supernową, w której w ciągu kilku lat można nie odnaleźć śladów minionego blasku, jest więc koncentracja na mieszkańcach. Nie jest to oczywiście żadne odkrycie – najpopularniejsza obecnie strategia rozwoju miast opiera się właśnie na wykorzystaniu potencjału i kreatywności zamieszkujących je osób. Ma to pozwolić na uzyskanie przewagi umożliwiającej konkurowanie o pieniądze inwestorów. To podejście jest generalnie kojarzone z Richardem Floridą i jego koncepcją miast kreatywnych, choć jako idea istniało już znacznie wcześniej. Kluczem do sukcesu jest tutaj zapewnienie obecności odpowiednich, tzw. miękkich czynników, takich jak: wysoka jakość życia, kultura, atmosfera innowacyjności i wizerunek miasta perspektyw. Narzędziem do osiągnięcia celu jest przyciągnięcie „właściwych” ludzi – młodych, wykształconych i utalentowanych. Za nimi zaś automatycznie mają podążyć przedsiębiorstwa. Tyle że strategia ta przypomina kolejną magiczną formułę, którą często bezrefleksyjnie przyjmuje się metodą „kopiuj i wklej”.

W latach 70. na tej zasadzie działała koncepcja rozwoju poprzez inwestowanie w parki technologiczne i przyciąganie zaawansowanego technologicznie przemysłu. Każde miasto chciało mieć swój park badawczy i nosić miano miasta know-how. Powodzenie wymagało jednak obecności wielu innych czynników, z których najważniejsze to: dostęp do wykwalifikowanej siły roboczej, konkurencyjne koszty inwestycyjne czy istnienie dużych badawczych uniwersytetów. Podobnie jest teraz, stworzenie miasta kreatywnego nie wydaje się trudne, gdy ma się w nim kreatywnych mieszkańców. Wyzwaniem jest stworzenie warunków do tego, aby mieszkańcy stali się kreatywni (w dowolnym znaczeniu tego słowa). Co z tymi miastami, które są zamieszkane przez ludzi przeciętnych – pracowitych, posiadających w większości tylko średnie wykształcenie, kompetentnych w swoich profesjach, ale mających trudności z szybką adaptacją do zmieniających się wymogów rynku pracy? Paradoksalnie, nawet te aglomeracje, które zdecydują się na duże inwestycje w system edukacji, mogą na tym stracić – dobrze wykształceni mieszkańcy nie będą chcieli czekać, aż miasto zyska status kreatywnego, i wyjadą tam, gdzie będą mieli lepsze możliwości rozwoju.

Mieszkańcy są najważniejsi także dla firmy consultingowej PwC, która mierzy rozwój miasta na podstawie siedmiu miejskich kapitałów: ludzkiego i społecznego, kultury i wizerunku, jakości życia, technicznego i infrastrukturalnego, instytucjonalno-demokratycznego, atrakcyjności inwestycyjnej oraz źródeł finansowania. Za najważniejszy z nich PwC uznaje kapitał społeczny: „Nic nie zastąpi ludzi: ich kwalifikacji, zapału do pracy, aktywności w działalności gospodarczej i społecznej. Na dłuższą metę to właśnie ludzie – a szerzej mówiąc: Kapitał Ludzki i Społeczny, czyli zespół cech określających wartość posiadanych zasobów ludzkich – decydują o rozwoju ekonomicznym i o sukcesie miasta” [2]. To jest jednak perspektywa czysto ekonomiczna – nie ma w niej nic o współudziale mieszkańców w decydowaniu o tym, w którym kierunku miasto się rozwija, jak wygląda i w jaki sposób funkcjonuje.

Edward Glaeser, Triumph of the City

Mieszkańcy, miasto a machina

W idei dotyczącej tego, że miasto tworzone jest przez mieszkańców, kryje się jednak pewne niebezpieczeństwo. Nie chodzi tu o jej słuszność, która dla wtajemniczonych jest podkreśleniem istotnej roli, jaką w każdym mieście odgrywają jego mieszkańcy. Trzeba jednak zauważyć, że żadna władza miejska nie przyzna, iż jej działania skierowane są przeciwko interesom mieszkańców. Co z tego, że w Houston mieszkańcy mogą być na ostatnim miejscu w procesie dystrybucji zasobów? Trzeba naprawdę dobrego wyjaśnienia antymiejskości miejsca, w którym codziennie chce zamieszkać pięciuset nowych mieszkańców. W potocznej opinii z idei zostaje tylko hasło – miasto to mieszkańcy, ponieważ w rzeczywistości miasto szybko traci swój pierwotny cel. Można to porównać z sytuacją, w której obecnie znalazły się postulaty wprowadzenia procesów partycypacji w podejmowaniu decyzji politycznych. Ważne kilka lat temu pytanie: „Czy konsultować?”, nie jest już dzisiaj przedmiotem debaty. Każdy wie, że trzeba to robić. Zamiast tego coraz bardziej istotne staje się pytanie o to, jak to robić. Doświadczenie bowiem pokazuje, że nie zawsze procesy partycypacji odpowiadają stojącym za nimi ideałom. Miasta coraz częściej używają konsultacji jako elementu budowy swojego wizerunku, a nie rzeczywistego wzmocnienia udziału mieszkańców w decydowaniu o wspólnych sprawach.

Tagi: