Greenfield: Smart city to martwa idea

Myślę, że idea smart city nie będzie przydatna, bo jest martwa. Jestem wręcz przekonany, że potencjał smart city skończył się zanim rozpoczęto wcielanie tego pomysłu w życie. I dodam jeszcze, że powinniśmy być z tego powodu bardzo szczęśliwi

Z Adamem Greenfieldem, autorem książki „Against the smart city” oraz założycielem i dyrektorem Urbanscale rozmawia Artur Celiński

W swoich pracach jesteś krytyczny wokół koncepcji smart city. Czy Twoim zdaniem jest ona przede wszystkim produktem czy jednak czymś znacznie więcej – ideą definiującą rozwój?

To zarazem produkt i ideologia. Każdy produkt wyraża ideologię, ale niektóre z nich robią to świadomie i otwarcie się w nią wpisują. W przypadku innych sytuacja staje się widoczna dopiero wówczas, gdy technologia jest w użyciu. Propozycja smart city wyraża bardzo głębokie i jasne przeświadczenia na temat roli obywatela i polityki wobec mieszkańców i użytkowników miast. Niewątpliwie kryje się w niej określona polityka i zestaw pożądanych wartości. Niestety nie są one jasno zadeklarowane. Nie wszyscy uczestnicy debaty o smart city mogą być świadomi tego, w jaki sposób tego typu produkty mogą zmienić nasze życie w mieście. A zmienią na pewno.

Ciekawe jest, w jaki sposób poszczególni twórcy systemów składających się na koncepcję smart city rozumieją funkcjonowanie miasta i jakiego typu wartości z nim związane chcą operacjonalizować. Dla kogo je projektują? Czy znają zwyczaje, oczekiwania, potrzeby, przyzwyczajenia i sposób postrzegania świata przez ludzi, których życie chcą ulepszyć? Nie zawsze to, co jest istotne w przypadku dwudziestopięcioletniego programisty z Północnej Kaliforni, będzie miało znaczenie dla kogoś żyjącego w Pradze, Warszawie czy Kinszasie.

Edward Glaeser w swojej książce, a także podczas otwierającego wystąpienia na konferencji reSITE 2014 nazwał miasto największym wynalazkiem gatunku ludzkiego. Wynalazki mają do siebie to, że wciąż można je ulepszać i sprawiać, aby działały bardziej efektywnie. Czy w sensie praktycznym Smart city i stojącą za nim technologia może sprawić, że nasze miejskie machiny będą funkcjonować lepiej?

Myślę, że idea smart city nie będzie przydatna, bo jest martwa. Jestem wręcz przekonany, że potencjał smart city skończył się zanim rozpoczęto wcielanie tego pomysłu w życie. I dodam jeszcze, że powinniśmy być z tego powodu bardzo szczęśliwi. Zgadzam się z Glaeserem w tym, że miasto jest najwspanialszym wytworem ludzkości, ale ja nie myślę o nim jak o maszynie. Dla mnie jest niczym ciało – miasto ma w sobie coś ludzkiego, czego maszyna nie posiada. Myślę, że smart city jest przeniesieniem deterministycznych i mechanistycznych wartości z wcześniejszej epoki rozumienia technologii i jej możliwości w żyjący, samoregulujący się miejski organizm. Jeśli miasto jest już dobrze funkcjonującym środowiskiem, stoimy przed ryzykiem zniszczenia wszystkich procesów, które w zasadzie umożliwiają temu organicznemu ciału gojenie się. Często odnoszę się do prac Jane Jacobs – gdy urbaniści jej czasów patrzyli na slumsowate okolice miast, widzieli bałagan, który trzeba było naprawić. Robili to oczywiście, myśląc liniowo, proceduralnie i mechanistycznie. Problem tkwi w tym, że nie rozumieli złożoności procesów, które budowały spójność wspólnoty i pozwalały jej tworzyć dobre miejsca do życia. Realizacja ich koncepcji sprawiała, że te samoregulujące się wspólnoty złożone z ludzi często po prostu obumierały. Ideologowie i architekci idei smart city robią w istocie to samo, co ci urbaniści 50 lat temu. Co gorsza, niczego nie nauczyli się na ich błędach. A to dlatego, że nie rozumieją, czym jest miasto. Dziś możemy stanąć naprzeciw IBM, CISCO, Hitachi czy Siemensa i powiedzieć „przepraszam, że przeszkadzam, ale ryzykujecie destrukcję tych samych procesów, które rzekomo staracie się podtrzymywać”.

Przed miastami stoją jednak konkretne wyzwania, jak choćby zmiany klimatu – chcemy stawać się miastami niskoemisyjnymi kontrolującymi efektywność wykorzystania zasobów. Musimy się do tego przygotować – np. przez technologię – a sprzedawcy produktów smart city deklarują: „nasze produkty są najlepszymi narzędziami do kontroli tego typu spraw”.

Nie ma tymczasem żadnych empirycznych dowodów, które to potwierdzają. Wręcz przeciwnie – są dane, które podają to stwierdzenie w wątpliwość. Spójrzmy np. na jedną liczbę – 10%. 10% rocznego budżetu energetycznego naszej planety jest przeznaczane na przetwarzanie danych i obliczenia. Jeśli naprawdę chcemy obniżyć nasz ślad węglowy i równoważyć rozwój w miastach, to nierozsądne wydaje jest proponowanie rozwiązań, które podwajają ilość energii zużywanej właśnie na różne obliczenia. Istnieją sposoby redukowania naszej konsumpcji energii niemające z tym nic wspólnego. Inny przykład – inżynierowie smart city zbudowali sześć testowych budynków w Amsterdamie. Wszystko było w nich monitorowane, każda interakcja została zmierzona i skalowana w nurcie przekształcania miast w ekologicznie zrównoważone. Sądzę, że te sześć budynków zużyło tyle energii, ile 15-20 tysięcy mieszkańców. Być może w przyszłości będziemy mogli mierzyć i przetwarzać dane bez zwiększania zasobów energetycznych, ale przy obecnym stanie technologii i nastawienia zużywa się energię na ulepszenie jej oszczędzania. Chciałbym, żeby te kwestie były bezlitośnie weryfikowane – skoro ktoś twierdzi, że może wszystko zmierzyć i jednocześnie uczynić miasto bardziej efektywnym i zrównoważonym, chciałbym dostać jakiś tego dowód. Na razie inwestycje, które musielibyśmy podjąć, będą generować wpływ same w sobie i to się nie zwróci. Jeśli wiec nawet potrzebujemy konceptu smart city jako produktu sprzedawanego przez firmy, to jednak wciąż potrzebujemy tez pewnego rodzaju „mądrego miasta” – przede wszystkim takiego, które rozumie, czego potrzebują mieszkańcy i co trzeba w mieście zrobić.

Czy sądzisz, że moglibyśmy użyć technologii także po to, by polepszyć relacje między mieszkańcami i lokalnymi władzami?

Tak, chociaż moje zainteresowania idą właściwie jeszcze dalej. Myślę, że natura rządzenia – nie tyle władzy – w obliczu technologii może się zmieniać w kierunkach, których jeszcze nie przewidywaliśmy, lub nie rozumieliśmy w pełni. Interesuje mnie odpowiedź na pytanie, jak używać wyłaniających się technologii, by katalizować zmiany. Tutaj mogą kryć się wyjątkowe możliwości dla partycypacyjnego rządzenia i prawdziwej demokracji.

Kiedy Jane Jacobs pisała swoją książkę, jedyną przestrzenią, o której mówiła, była ta fizyczna – ludzie spotykali się na ulicach, rozmawiali i tworzyli miasto. Dziś mamy także przestrzeń wirtualną, w której – także jako mieszkańcy – spotykamy się, dzielimy przemyśleniami i opiniami. Myślisz, że ta nowa przestrzeń zmieni nasze miasto?

Nieuchronnie tak, ale nie we wszystkich wymiarach, w których by mogła. Gdybyśmy się zgodzili, że sfera publiczna ma swój cyfrowy, wirtualny aspekt taki sam jak fizyczny, mielibyśmy inną politykę i podjęlibyśmy kroki prawne chroniące wolność wypowiedzi w internecie, neutralność sieci czy wolny dostęp. Zamiast tego widzimy – przede wszystkim w Stanach, ale także coraz częściej gdzie indziej – brak intencji ochrony internetu jako przestrzeni publicznej we wszystkich wymiarach, w których powinna być chroniona. Choć niewątpliwie istnieje potencjalna perspektywa silnej, żywej, ale cyfrowej sfery publicznej. Po sprawie Snowdena po raz pierwszy widać poruszenie zbiorowej świadomości w kwestii ulegania korporacyjnym przywilejom, które przy ustalaniu regulacji internetu doprowadziły do nieprzewidzianych rzeczy.

Gdy jednak myślimy o miastach przyszłości, to wiele z nich, jak np. Masdar, są właściwie żywym laboratorium technologii miejskich niezwykle silnie powiązanych z ideą smart city. Czy Twoim zdaniem powinniśmy unikać takiej przyszłości?

Istnieje szereg pozytywnych rozwiązań, których możemy się uczyć od miast przyszłości. Tyle tylko, że potrzebujemy na to czasu. Powoli uczymy się, w jaki sposób używać platform sieciowego wspierania decyzji, by rozszerzać możliwości fizycznych wspólnot i miejsc. W sytuacji wyjątkowych zagrożeń, gdy osłabiają się tradycyjne możliwości zapewnienia bytu mieszkańcom, ludzie są najbardziej skłonni testować nowe technologie. W Christchurch w Nowej Zelandii po trzęsieniu ziemi obserwowaliśmy rozwój mobilnych wspólnot wspierania decyzji. W Nowym Jorku pojawiło się Occupy Sandy, które bardzo zależało od sieciowej technologii, ale w inny sposób niż można było przypuszczać. Ludzie nie chodzili dookoła z tabletami, a powstała specyficzna lista życzeń na Amazonie, której ludzie użyli, by komunikować się i przesyłać dary, czy ogromny edytowalny arkusz Google Doc, który przez jakiś czas koordynował akcję pomocową. Ta oczywista sieciowa technologia informacyjna, ale nie ta glamour, niewiele miała wspólnego z czujnikami, nośnikami, dotykowymi interfejsami czy tabletami – tym wszystkim, co przedsiębiorstwa smart city chcą nam sprzedać. To nie ma nic wspólnego z „miastami przyszłości”. Sposób, w jaki te dwie społeczności przystosowały poszczególne technologie do ich bezpośrednich potrzeb, to wartościowa lekcja. Tu i teraz mamy zestaw konkretnych warunków i wyzwań, a oto narzędzia, które są dla nas dostępne. Możemy znaleźć nowe konfiguracje, sposoby łączenia wspólnot, wyrażania siebie jako jednostek i kolektywnie tworzyć polityki na rzecz zarządzania naszymi wspólnotami.

To wprawdzie pytanie z tezą, ale czy nie sądzisz, że jeśli lokalna władza chce się przygotować na nową technologię w mieście, to powinna raczej inwestować w edukację, by usprawnić ludzi w używaniu technologii, a nie kupować produkty smart city?

Absolutnie w to wierzę. Jest mnóstwo cyfrowych podziałów, które nas dotykają i pewnie nigdy w całości nie znikną. Przede wszystkim pełnym arogancji jest proponowanie, że rządzenie powinno być skupione na smartfonach, podczas gdy tylko 30-70% dorosłych obywateli ma do nich dostęp. Jest też problem z nierównością kompetencji  – większość użytkowników smartfonów nawet nie wie, gdzie zmienić ustawienia. Większości z nich wystarczy przeglądanie internetu, smsy, maile, muzyka i gry. Mogą nigdy nie nabrać poczucia, że ten telefon jest platformą komunikacji z całym miastem i kluczem do zwiększenia jakości polityk publicznych. Demokratyzacja technologii nigdy nie miała miejsca. Mamy do czynienia z głębokim deficytem wiedzy, którego nie można pominąć. Dla żyjących w internecie non-stop te sprawy mogą być oczywistością, ale wielu ludzi potrzebuje wytłumaczenia tego, czym jest przeglądarka www. Jeśli uda się nam zniwelować tego typu różnice, będziemy mogli zacząć rozmawiać o użyciu technologii do wzmacniania procesów rządzenia w otwarty i demokratyczny sposób.

A co sądzisz o radzeniu sobie z ciemnymi stronami nowych technologii? Przestrzeń wirtualna daje także możliwość ukrycia swojej tożsamości i nieponoszenia żadnej odpowiedzialność za swoje działania i słowa. W takiej sytuacji łatwo zapomnieć, że prawom obywatelskim towarzyszą również obowiązki.

Masz rację, ale sytuacja jest jeszcze poważniejsza. Nasze poleganie na pewnych typach technologii informacyjnej produkuje poznawcze bańki. Zaczynamy otaczać się ludźmi, którzy myślą w taki sam sposób, jak my i zapominamy, jak się różnić z szacunkiem i być w pobliżu ludzi, z którymi się nie zgadzamy. Tracimy etykietę, konwencje i umiejętności, które przez pokolenia rządziły społeczną interakcją. Dlatego w internecie widzimy trolling, nadużycia i przemoc. Bycie obywatelem publicznym w takim sensie, o którym rozmawiamy – formułującym poglądy, argumentującym na ich rzecz na forum – jest trudne i wycieńczające. Trzeba być zdolnym do powstania i z całą wrażliwością otworzenia się przed innymi.

W jaki sposób technologia może zmienić nasz sposób korzystania z miasta? Czy Twoim zdaniem istnieje szansa, że przestrzeń wirtualna stanie się bardziej istotna od tej fizycznej?

Ja głęboko wierzę w fizyczny świat, w moc bezpośredniej, emocjonalnej i cielesnej ludzkiej obecności. Oczywiście są wyjątki dla tych, którzy nie mogą fizycznie uczestniczyć, dla nich potrzebujemy zapośredniczonych technologii, to oczywiste. Mamy narzędzia, by to poprawić, ale to znowu kwestia designu. Czy projektujemy z empatią, mądrością, z historycznym doświadczeniem i wiedzą? A może kształtujemy nasze deliberacyjne środowiska jedynie wokół technicznego potencjału narzędzi bez oglądania się na nasze ciała i historię ludzkiego stowarzyszania się? Wszystko będzie dobrze, jeśli rozwój technologii będzie przede wszystkim wspomagać naszą fizyczną interakcję w realnej przestrzeni, a nie ją zastępować czy w przedmiotowy sposób traktować tylko jako zbiór danych do analizy.

reSITE 2014. Interview: Adam Greenfield from reSITE Festival on Vimeo.

Wywiad przetłumaczyła Marta Sienkiewicz. Rozmowa została przeprowadzony dzięki możliwościom stworzonym przez organizatorów konferencji reSite 2014