DZIELNICE PRACY #1: City of London
W Westminster jest korona, w City – pieniądze
W londyńskim City pracuje ponad 450 tys. osób. Do tutejszych pięciu uczelni wyższych dojeżdżają studenci, a zabytki, takie jak Katedra Św. Pawła, Leadenhall Market czy zamieniony w ekskluzywne centrum handlowe budynek historycznej giełdy Royal Exchange, przyciągają licznych turystów.
Mieszka tu zaledwie 7 tys. ludzi, a tutejszej władzy bliżej jest do królewskiego dworu niż do burmistrza Londynu. Sprawujący ją Lord Mayor, który rezyduje w neoklasycystycznej posiadłości Mansion House, na publiczne imprezy przyjeżdża karetą. Wybierają go na roczną kadencję nie tylko mieszkańcy City, ale również honorowi obywatele, w tym m.in. Bill Gates, Morgan Freeman czy J.K. Rowling, gildie kupieckie oraz firmy działające na terenie City. Im więcej osób zatrudnia przedsiębiorstwo, tym więcej ma głosów, ale szeregowi pracownicy często nie mają pojęcia, że ich firma bierze udział w wyborach. Lord Mayor i podległe mu organy – takie jak np. policja niezależna od Scotland Yardu – tworzą instytucję o wiele mówiącej nazwie Corporation. Z zewnątrz podobne do innych światowych dzielnic pracy, pod powierzchnią londyńskie City jest wyjątkowe – administracyjnie nie jest dzielnicą, to miasto w mieście.
Ten wyjątkowy status okolicy zapoczątkował Wilhelm Zdobywca, który tocząc wojny o kolejne tereny Anglii, w 1075 roku zatrzymał się nad Tamizą. W miejscu dzisiejszej dzielnicy biznesowej, za murami pamiętającymi Rzymian, leżała bogata osada, której Wilhelm zaproponował układ – jeśli uznają go za króla, on zagwarantuje im prawa miejskie i autonomię. Od tego momentu każdy kolejny władca Anglii oficjalnie uznaje niezależność City.
Giełda, Big Bang i yuppies
Kolejne ważne dla funkcjonowania Londynu instytucje powstały w XII wieku – w 1123 roku założono St Bartholomew’s Hospital, najstarszy funkcjonujący szpital w Anglii i jedyny w City. Placówka odgrywała kluczową rolę w czasach szalejących epidemii, które często nawiedzały Londyn. W połowie XIV wieku dżuma zabiła połowę ludności miasta.
City było też miejscem prowadzenia interesów. Początkowo do zawierania umów dochodziło na targach i w kawiarniach. W jednej z nich, U Jonathana, John Castaing stworzył w 1698 roku prototyp giełdy papierów wartościowych. Od XVIII wieku zaczęły pojawiać się kolejne imponujące siedziby instytucji handlowych i finansowych, m.in. Banku Anglii, Lloyd’s Coffee House czy Royal Exchange. Wiek później City było już stricte okolicą handlowo-finansową i zaledwie małą częścią ciągle rosnącej metropolii.
Jej losy zmieniły jednak niemieckie naloty na Londyn, które w trakcie drugiej wojny światowej szczególnie dotkliwie zniszczyły tę część miasta. Poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa nie wróciło do niej przez kolejne trzy dekady. Na pozycję światowego lidera City wyniosły dopiero rządy Margaret Thatcher oraz Big Bang – rozregulowanie rynków finansowych. Pojawili się też yuppies – młodzi, ambitni ludzie, prezentujący nowy typ pracownika pnącego się za wszelką cenę po szczeblach kariery i harującego po godzinach, żeby móc pozwolić sobie na luksusowe dobra. Typ, który – zdaniem autora książki London: Biography Petera Ackroyda – ukształtowało tak naprawdę wydarzenie dużo wcześniejsze niż boom lat 80. – wynalezienie elektryczności w XIX wieku. Dzięki niej mógł on przy sztucznym świetle zaczynać dzień przed świtem, a kończyć dawno po zachodzie słońca. To właśnie yuppies zaczęli zaludniać tłumnie ulice City.
Wymarłe miasto po godzinach
Podczas gdy na ulicach tej słynnej dzielnicy biznesowej pojawiali się ludzie spieszący do pracy, mieszkańcy zaczęli z niej odpływać. Proces ten pojawił się jednak już w czasie rewolucji przemysłowej – w 1900 roku mieszkało tu jeszcze 26 tys. osób, ale wojna i suburbanizacja lat 50. doprowadziły do wyludnienia śródmiejskich dzielnic. Część opuszczonych budynków mieszkalnych zaczęto burzyć, robiąc miejsce pod biurowce. Barbican – brutalistyczny wielofunkcyjny kompleks budynków wybudowany na terenach zniszczonych w trakcie drugiej wojny światowej, był częścią odwrotnej strategii – miał przyciągnąć mieszkańców z powrotem do centrum. Aby ich do tego zachęcić, w wyprodukowanym pod koniec lat 60. filmie Barbican przedstawiano małżeństwo w średnim wieku podziwiające nowoczesne rozwiązania w kuchni – młynek do odpadów w zlewie i wyciąg nad kuchenką. „W budynku są również mieszkania odpowiednie dla singli” – opowiadał lektor, a na ekranie ukazywał się młody artysta w swoim studiu.
W kompleksie powstała też część kulturalna – mieści się w niej dziś m.in. Museum of London, Royal Shakespeare Company oraz London Symphony Orchestra. Z perspektywy czasu wydaje się jednak, że osiedle nie stało się miejscem dla każdego (na pewno nie dla artystów). Za wynajem mieszkania z jedną sypialnią trzeba w nim zapłacić średnio ponad 2 tys. funtów miesięcznie, a wystarczy przejechać kilka stacji metrem, by ceny spadły o jedną czwartą.
Młodzi londyńczycy wyprowadzają się do dzielnic coraz dalej położonych od centrum, i choć przeciętni pracownicy tej części miasta zarabiają rocznie dwa razy więcej niż typowy mieszkaniec Wielkiej Brytanii, większość z nich nie ma ochoty mieszkać blisko pracy. Brakuje tu zieleni, infrastruktury i usług sprzyjających zakładaniu rodziny – publicznych przedszkoli i szkół, boisk i placów zabaw. W dzień gwarne, pełne pubów i restauracji oraz mijających się w pośpiechu ludzi City wieczorem pustoszeje.
Wizja Wrena i smog
Wielkim problemem tej najbardziej znanej na świecie dzielnicy biurowej jest też smog. Po pożarze, który w 1666 roku zniszczył większość jej budynków, Christopher Wren, komisarz nadzorujący odbudowę Londynu, miał wielkie ambicje. Postawił na odnowienie spalonej Katedry Św. Pawła i poprowadzenie szerokich alei promieniście wychodzących z centralnego placu.
Jego pierwsze marzenie się spełniło, drugie nie – właściciele gruntów nie wyrazili zgody na zmiany. City, które nie zostało w związku z tym przystosowane do współczesnego transportu, jest dziś najbardziej zakorkowanym i zanieczyszczonym rejonem Londynu. Poprowadzono przez nie w związku z tym kilkanaście ścieżek rowerowych, a cały teren objęty został płatną strefą parkowania. Władze organizują też cykliczne akcje, takie jak „Idling Engine Day”, w ramach której wolontariusze proszą kierowców o wyłączanie silnika podczas stania w korkach. Pracownicy tutejszych firm są też zachęcani do korzystania z transportu publicznego – mają do wyboru siedem linii metra, trzy dalekobieżne stacje kolejowe i autobusy. Badania przeprowadzone przez Office for National Statistics w 2011 roku pokazują, że dziś najczęściej docierają do pracy z pobliskich dzielnic na piechotę lub korzystając z metra.
Wyścig wieżowców i wyspa skarbów
Liczba pracowników City rośnie z każdym rokiem. Mimo zwiększającej się liczby zatrudnianych kobiet wciąż dominują biali mężczyźni w garniturach. Są to głównie maklerzy, analitycy bankowi i przedstawiciele ubezpieczeniowi. Swoje siedziby mają tutaj tacy giganci tych sektorów jak Bank of China, Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, Lloyd’s of London, Aviva czy Prudential. Inne usługi, jak np. hospitality – czyli tzw. branża „gościnności” – stanowią mały procent rynku. Nic dziwnego, bo okolica ta nie ma wśród podróżujących najlepszej renomy. Portal Airbnb, na którym można znaleźć oferty noclegów u mieszkańców dzielnicy, a także krótkie przewodniki po śródmiejskich dzielnicach miast, podsumowuje City niezbyt zachęcająco: „Pieniądze tu nie mówią. One wrzeszczą”.
Podobnie jak Londyn, którego powierzchnia zwiększyła się o 60 proc. w ciągu ostatnich stu lat, City szybko urosło. Zajmująca przez prawie cały wiek taki sam teren okolica nazywana potocznie Square Mile w 1994 roku wchłonęła część sąsiedniej dzielnicy Islington i zwiększyła się do „aż” 1,19 mili kwadratowej – 2,9 km2. Przede wszystkim jednak City pnie się – przybywa drapaczy chmur w większości przeznaczanych na biura. Zgodnie z planem przestrzennym i przekonaniami byłego głównego urbanisty dzielnicy, Petera Reesa, wieżowce mają być stawiane blisko siebie, z dala od Katedry Św. Pawła oraz korytarzy widokowych na świątynie. Jednym z najbardziej rozpoznawalnych z nich jest 30 St Mary Axe, nazywany tak ze względu na kształt przypominający ogórek albo cygaro, ale być może wkrótce jego sławę przyćmi zapowiadany na najwyższy w całym Londynie, bo mierzący prawie 290 metrów, 1 Underschaft.
fot. Barney Jenkins / Wikipedia
Wyścig wieżowców to nie tylko przymus wynikający z braku przestrzeni i rosnących cen gruntów, ale również popis siły i architektonicznych możliwości. Nad wschodnim brzegiem Tamizy wyrosła bowiem konkurencja dla City – Canary Wharf – kompleks biurowy ulokowany w miejscu nieczynnych doków. To tutaj znajduje się drugi najwyższy biurowiec Londynu – One Canada Square, a swoje siedziby mają takie światowe korporacje jak Citigroup, Credit Suisse czy Reuters. W całym kompleksie pracuje ponad 100 tys. osób. City może jednak zaoferować inwestorom to, czego nie da im ma żadna inna dzielnica – własny system podatkowy.
Tworzenie „raju podatkowego” i brak transparentności regularnie ściągają przy tym na City krytykę dziennikarzy i aktywistów. Nicholas Shaxson, brytyjski dziennikarz i researcher związany z grupą Tax Justice Network, poświęcił demaskowaniu tej dzielnicy książkę Treasure Islands, a w 2011 roku to tu rozpoczął się prawie roczny protest Occupy London – grupy oburzonej niedemokratycznymi praktykami rynkowymi i potęgowaniem nierówności społecznych.
Czy w Square Mile są bezdomni, ubodzy, potrzebujący pomocy? Są – zepchnięci do niewielkiej okolicy Portsoken, w której znajdują się mieszkania socjalne, publiczna szkoła i lokalny biznes. Żyją na skrawku City pokazującym, jak wygląda rzeczywistość poza jego granicami – na tyle małym, że można go nie dostrzec z najwyższych pięter biurowców.
Fot. Benjamin D. Esham / Wikipedia
Dorota Groyecka – autorka książki Gentryfikacja Berlina. Od życia na podsłuchu do kultury caffè latte. Współpracowała m.in. z miesięcznikiem „Exberliner”, portalem kulturalnym O.pl, magazynem muzycznym „LAIF” i „Magazynem Miasta”.