Rumunia: Strategia majsterkowania

W Rumunii przywykliśmy do działania niezależnie od władz. Dzisiejsze radzenie sobie różni się od tego, z którym mieliśmy do czynienia w przeszłości.

Bukareszt lat 80. – okresu ostatnich paroksyzmów władzy Nicolae Ceaușescu – nie znał pojęcia pierestrojki[1]. Miasto tkwiło w cieniu najsroższego reżimu w Europie tamtych lat (może za wyjątkiem Albanii) i było poddane największej przebudowie urbanistycznej na świecie (znów – może za wyjątkiem Korei Północnej). Zmiana obowiązującego światopoglądu, która nastąpiła w roku 1990, była tym bardziej brutalna, że totalna kontrola nad architektami, urbanistami i budowniczymi sprawowana dotychczas przez totalitarne państwo została zastąpiona eksplozją inicjatyw prywatnych (przy braku zaangażowania sektora publicznego w ten obszar).

Hasło wszyscy razem zastąpiono przez slogan każdy sobie. Miasto zostało potraktowane jako zbiorowisko indywidualnych, ignorujących otoczenie projektów, z przestrzenią (i własnością) publiczną postrzeganą jako rodzaj ziemi niczyjej rozciągającej się między prywatnymi terytoriami.


Tekst pochodzi z numeru 14 „Magazynu Miasta”. W dziale reSITE od kilku lat przybliżamy współczesne miejskie trendy z krajów Europy Środkowo-Wschodniej i byłego bloku wschodniego. Tym razem na warsztat bierzemy Rumunię. Zachęcamy do lektury całego numeru dostępnego w naszej księgarni


Scenariusz ten powtarza się we wszystkich krajach Europy Wschodniej. Jednak im bliżej środka kontynentu, tym jest on mniej rażący. Na południu Bałkanów „turbo-urbanizm” króluje w warunkach niemal całkowitej deregulacji. W Rumunii, a szczególnie w Bukareszcie, nieskuteczne regulacje prawne splatają się z „urbanistyką interesu prywatnego”. Mamy tu do czynienia z dwoma podstawowymi wymiarami kształtowania miasta. Pierwszym jest wymiar ogólnych planów urbanistycznych prowadzonych na wielką skalę, które zwykle okazują się nieaktualne w zderzeniu z cyklami boomów i kryzysów, a ujęte w nich zapisy są w wysokim stopniu abstrakcyjne i bardzo sztywne.

Tym drugim obszarem kreowania miasta jest wymiar planów szczegółowych i miejscowych. W praktyce międzynarodowej pomyślane są one jako sposób na uszczegółowienie, konkretyzację i adaptację planów ogólnych. W kontekście rumuńskim nie są one jednak sporządzane na zlecenie władz, które nie mają na to środków i możliwości, lecz zamawiane przez inwestorów. Dlatego zwykle nie zgadzają się one z ogólnymi planami zagospodarowania, rzecz jasna na korzyść zamawiających. Po ich zatwierdzeniu plany wchodzą do publicznego obrotu prawnego, choć zwykle nie mają nic wspólnego z interesem publicznym.

Tak zwany „urbanizm uchylający” – polegający na braku wizji i strategii po stronie administracji, istnieniu nieskończonych możliwości omijania lub jawnego ignorowania reguł narzuconych przez nią oraz pojedynczych autorytarnych odruchach władzy, wtedy gdy może ona zadziałać – doprowadził do chaotycznego rozwoju Bukaresztu. W tym mieście momenty pozytywnej autoregulacji pojawiają się bardzo rzadko.

Radzić sobie (wspólnie)

Na przestrzeni lat sytuacja ta nieco się zrównoważyła – sprawy się unormowały lub, jak kto woli, zeuropeizowały. Bardziej widoczne zaczęły być negatywne strony ultraliberalnego rozwoju – od pogłębienia się nierówności społecznych, przez niszczenie dziedzictwa materialnego i naturalnego, po całkowicie niezrównoważone zagospodarowanie przestrzenne. Stało się jasne, że aby dokonały się zmiany, nie wystarczy już samo spojrzenie krytyczne, choćby krytyka ta płynęła zarówno ze strony profesjonalistów, jak i środowisk obywatelskich. Przyszedł czas na konkretne rozwiązania.

Dla architektów przejście z pozycji, w której odpowiadali na zadany im temat, do tej, w której inicjują przedsięwzięcia i w nich uczestniczą, jest wielkim krokiem. Dotychczas pławili się oni w świeżo odzyskanej wolności. Dziś niektórym z nich udaje się opuścić zawodowe getto i akceptują współpracę z mieszkańcami i urzędnikami, którzy dotychczas byli jedynie ich klientami. Jak w wielu miejscach na świecie, tak i w Rumunii kryzys finansowy posłużył jako katalizator tego fenomenu.

Zawód architekta został podminowany przez krach na rynku nieruchomości, który pojawił po spektakularnym, choć niezdrowym boomie. Równocześnie zniknęły programy wspierające artystów, instytucje kultury i wszelkiego rodzaju aktywistów społecznych, co zmusiło tę grupę zawodową do poszukiwania sposobów na „radzenie sobie”. Tutaj, na wschodzie, przywykliśmy do działania niezależnie od władz, a nawet wbrew nim, i mamy długą tradycję nieustannego majsterkowania, tworzenia przy użyciu znikomych środków. Nowością i, moim zdaniem, bardzo istotnym fenomenem w kontekście międzynarodowym jest fakt, że dzisiejsze radzenie sobie różni się nieco od tego, z którym mieliśmy do czynienia w przeszłości: opiera się na współpracy i na nowej świadomości społecznej. Być może najprecyzyjniej opisywałby to termin majsterkowanie kolaboratywne (albo odpowiedzialne, strategiczne majsterkowanie miejskie z wizją). W kategorii tej mieszczą się niezależne działania, w które nie zawsze są zaangażowani architekci, ale ich efekty są ważne dla wspólnot i dla przemian przestrzeni.

Ich twórcy radzą sobie przy użyciu bardzo skromnych środków, maksymalnie wykorzystując ich potencjał – opierają swoje przedsięwzięcia na współpracy i interwencjach w konkretnych miejscach. W krótkim czasie doprowadzają do wyraźnych zmian. Prawdziwa wartość tych działań polega jednak przede wszystkim na tym, że te bezpośrednie ingerencje na poziomie lokalnym są postrzegane jako instrument do osiągnięcia czegoś więcej – ich twórcy odrzucają przy tym zarówno utopię, jak i pragmatyzm chwili. Takie właśnie „odpowiedzialne majsterkowanie” widoczne jest w studiach przypadku, które redakcja „Magazynu Miasta” omawia w dziale reSITE. Make a Point to niezależne centrum kultury, którego założyciele mieli odwagę rozpocząć działalność na postsocjalistycznych peryferiach miasta. W swoich działaniach łączą oni akcje z udziałem wspólnoty lokalnej z wystawami i instalacjami artystów o randze światowej. Podobnie Dom Mincu – siedziba Izby (dosł. Zakonu – przyp. tłum.) Architektów Rumuńskich jest nie tylko przykładem świetnego odrestaurowania, lecz także aktywizacji obiektu dziedzictwa historycznego, inicjacji procesu zaangażowania społecznego i stworzenia nowego miejsca spotkań. Ważną lokalną rolę odgrywa też „Delta Văcărești”, czyli miejsce o wstrząsającej historii destrukcji, porzucenia i odtworzenia, przekształcone w ważny punkt na mapie Bukaresztu.

„Wyklęte” południe

Umiejscowiona na południowym wschodzie Bukaresztu „Delta Văcărești” jest dobrym wstępem do opowieści o „złej” stronie tego miasta, która w wielu przypadkach staje się tą „dobrą”. Jak wiele metropolii, Bukareszt posiada część uprzywilejowaną (północną) oraz tę biedniejszą (południową). Tradycyjny rozdźwięk między nimi pogłębia pięciokilometrowa, totalitarna oś z lat 80. XX wieku. Ta blizna i betonowa bariera podkreśla izolację osieroconej części miasta, w której mieszka połowa ludności stolicy Rumunii. To tutaj znaleźć można m.in. dzielnice o najgorszej sławie, to tu są jedynie dwa (!) muzea. W okolicy brakuje też infrastruktury, a potężne jej obszary ucierpiały wskutek deindustrializacji. Ale to w tej części miasta swoje miejsce znalazły jedne z najbardziej aktywnych inicjatyw obywatelskich: centra kultury i galerie sztuki oraz pierwszy prawdziwy klaster przemysłów kreatywnych w Rumunii. NOD Makerspace, bo o nim mowa, rozpoczął swoją działalność jako grupa inicjatyw, która zajmowała się wynajmowaniem i urządzaniem przestrzeni. Z czasem rozwinął się jednak w prawdziwe epicentrum projektów miejskich, wspólnotę przedsiębiorców i aktywistów kulturalnych. Warto zanotować, że – w odróżnieniu od wielu podobnych fenomenów na Zachodzie – większość z realizowanych w południowym Bukareszcie inicjatyw nie doprowadziło do gentryfikacji okolicy.

Niezależne projekty kulturalne zmieniają krajobraz Bukaresztu zarówno w jego południowych częściach, jak i pozostałych okolicach. Ich twórcy zaczynają od małych kroków i przedsięwzięć, więc udaje im się stworzyć pewien układ dobrych miejsc w mieście. W Bukareszcie rozwija się przy tym sieć tego typu przedsięwzięć, które stają się alternatywą dla oficjalnej i czysto komercyjnej kultury i dla dominującej praktyki gospodarczej oraz urbanistycznej. Nie będą one mogły nigdy – rzecz jasna – jej zastąpić. W czasach jednoczesnego chaosu i rygoru panującego w polityce kulturalnej i urbanistycznej Bukaresztu może im się jednak udać przekształcenie w coś większego niż bycie tylko alternatywą. W jaki sposób? Co prawda konkretne partnerstwa z instytucjami publicznymi są w Bukareszcie rzadkością – w odróżnieniu od krajów zachodnich, w których niezależne inicjatywy przyjmują formy instytucji. Inicjatywy te mogą jednak zmienić nastawienie, mogą wpływać na system. Korzystając z prestiżu i widoczności osiąganych przez siebie dobrych rezultatów, niezależne inicjatywy wprowadzają przy tym do dyskursu publicznego i profesjonalnego nowe tematy i opinie. Jak widać nawet najmniejsze działania społeczne i kulturalne odgrywają dużą rolę.

Fot: S. Tuchila, F. Ghenade

Ștefan Ghenciulescuarchitekt, publicysta i badacz w dziedzinie architektury i urbanistyki. Redaktor naczelny magazynu o architekturze „Zeppelin” i współzałożyciel stowarzyszenia Zeppelin. Wykładowca na Uniwersytecie Architektury i Urbanistyki im. Iona Mincu w Bukareszcie (UAUIM). Od 2005 roku prowadzi własną pracownię projektową. W 2006 był w zespole reprezentującym Rumunię na Biennale Architektury w Wenecji. Jest autorem książki „Transparent City. Limits and dwelling in Bucharest”.

Interesują Cię kwestie miejskie? Zapraszamy na profil Magazynu Miasta na Facebooku!


[1] Pierestrojka (ros. przebudowa) – potoczna nazwa procesu przekształceń systemu komunistycznego w ZSSR, które zapoczątkował Michaił Gorbaczow. Zmianie politycznej towarzyszyły dwa hasła: głasnost (ros. jawność) oraz uskorienia (ros. przyspieszenie). Istotą pierestrojki były zmiany gospodarcze i polityczne i zwiększenie swobód obywatelskich.

Tagi: