Afrykańskie megamiasta, czyli niespełnione obietnice

Wystarczyło dwadzieścia lat, żeby Afryka zmieniła się w wielki plac budowy, na którym codziennie w miejscu ściernisk pojawiają się kolejne ekskluzywne osiedla, a stare budynki przechodzą gruntowny remont

W ciągu ostatnich dwóch dekad afrykańska narracja przeszła głęboką metamorfozę. Wymęczona i wyświechtana fabuła niemal każdej historii o Czarnym Lądzie – utkana ze stereotypowych wątków biedy, chorób i krwawych wojen domowych – ustąpiła miejsca bezprecedensowym dla tego kontynentu obrazom wzrostu gospodarczego i względnej stabilizacji ustrojowej.

Mekka stararchitektów

Do nowobogackiej Afryki, która inwestuje w rozwój megamiast, podążając śladem globalnych trendów, zjeżdżają renomowani starchitekci z całego świata. Chcą uczestniczyć w szeroko zakrojonych projektach urbanistycznych mających przebudować zastaną tkankę miejską i stworzyć ją od zera. Nowe miasta zazwyczaj wyrastają spomiędzy gruzów wczorajszych slumsów i dzielnic biedy rozsianych wzdłuż i wszerz całego kontynentu.

Równie szybko na tle afrykańskiego nieba wyrastają lśniące drapacze chmur, przepastne centra handlowe oraz ambitne projekty inteligentnych miast. Jednym z przykładów najnowszych realizacji urbanistycznych jest Eko Atlantic City, megamiasto położone w Nigerii. Rozciąga się ono wzdłuż nadbrzeżnej działki o powierzchni 10 km2 usytuowanej w stanie Lagos w południowo-zachodniej części Nigerii. Teren ten wydzielono z Oceanu Atlantyckiego dzięki osuszeniu nabrzeża i naniesieniu ogromnych ilości piasku oraz kamieni.

Eko Atlantic City w budowie, fot. Eko Atlantic

Miasto, które po zakończeniu planowanej budowy ma pomieścić 250 tys. mieszkańców, spełnia najwyższe standardy budownictwa XXI wieku pod każdym względem i będzie wyposażone w rozbudowaną sieć transportu, zrównoważony system gospodarki odpadami oraz wszelkie udogodnienia i luksusy charakterystyczne dla futurystycznych wizji miast przyszłości. Eko Atlantic City zostało też okrzyknięte pierwszym centrum finansowym Nigerii, wzorowanym zresztą na nowojorskim Manhattanie – zarówno pod względem skali, jak i stylu.

Podobne miasta znajdują się w całej Afryce – spójrzmy na przykład na Ebene Cyber City na Mauritiusie, Konza Technology City w Kenii, Safari City w Tanzanii, Le Cite du Fleuve w Kongo, Appolonia City w Ghanie i wiele innych ośrodków. W Afryce znajduje się obecnie przynajmniej dwadzieścia nowo wybudowanych megamiast, a około dwa razy tyle jest w trakcie budowy. Gigantyczne projekty urbanistyczne nieodwracalnie zmieniły afrykańską tkankę miejską, zastępując mdłą stylistykę kolonialnej architektury, z której znana była do tej pory. Jako projektant byłem początkowo zachwycony jakością budownictwa, które zobaczyłem. Muszę jednak przyznać, że po bliższym przyjrzeniu się megamiasta nie wprowadzają jednak żadnej nowej jakości i są jedynie przedziwną mimikrą analogicznych projektów z Chin, Singapuru, a nawet Zjednoczonych Emiratów Arabskich, wyzbytą jakichkolwiek odniesień kulturowych do otoczenia, w jakim powstają.

Co więcej, ta nowa narracja jest niestety tylko niewinną powłoką, za którą kryje się znacznie bardziej niepokojący obraz afrykańskiej urbanistyki. Wszystkie nowoczesne projekty są dostępne wyłącznie wąskiej grupie lokalnej społeczności. W rezultacie euforia, która towarzyszyła początkowo otwarciom nowych miast, stopniowo zaczyna przeradzać się w gniew i strach. Większość Afrykańczyków jest rozczarowana wysokim kosztem społecznym przemian urbanistycznych. Sami są postrzegani jako łup wojenny do zdobycia w walce trwającej między górą i dołem piramidy społecznej.

Dwa miasta

Warunki mieszkaniowe w ekskluzywnych dzielnicach znacznie różnią się od warunków, w których przychodzi żyć biedniejszym społecznościom, nierzadko pozbawionym podstawowej infrastruktury: dróg, dostępu do bieżącej wody oraz efektywnego systemu zarządzania odpadami. Taka nierówna dystrybucja dóbr publicznych staje się niepokojącym trendem w większości afrykańskich miast. I jakby tego było mało, przez wiele biednych społeczności przetacza się bezwzględna fala eksmisji i konfiskat mająca na celu usunięcie niepożądanych lokatorów i utorowanie drogi pod nowe budownictwo.

Kilka miesięcy temu mieszkańców Otodo-Gbame, rybackiej osady w Lagos, obudził dźwięk wystrzałów z karabinów – przerażeni zobaczyli grupę ponad sześćdziesięciu policjantów w towarzystwie buldożerów oraz robotników, jak się później okazało, przysłanych przez rząd stanowy w Lagos (LASG) do prac rozbiórkowych. Rozpoczęto wyburzanie domów położonych na lądzie, a palafity[i] stojące na palach wbitych w dno podpalono. Spanikowani mieszkańcy w pośpiechu ratowali swój dobytek, dusząc się od dymu i gazu łzawiącego, pospieszani przez policjantów, którzy bezlitośnie do nich strzelali. Zrozpaczeni mogli tylko patrzeć z oddali, jak ogień pożera pozostałości budynków, które jeszcze przed chwilą były ich domami.

Według raportu Justice & Empowerment Initiatives, grupy reprezentującej interesy społeczności zamieszkujących tereny nabrzeżne w Lagos, w wyniku przymusowych ewakuacji zginęła jedna osoba (od strzału w szyję), kilka innych zostało postrzelonych, a ok. 4,7 tys. utraciło dach nad głową oraz dobytek życia. Prace rozbiórkowe – określone przez Amnesty International „bezwzględną grabieżą ziemi” – były przerażającym finałem trwającego długo konfliktu o tereny nabrzeżne pomiędzy LASG i wspólnotą Otodo-Gbame, zamieszkującą te ziemie od blisko stu lat. Mimo że mieszkańcy otrzymali nakaz sądowy od Sądu Najwyższego w Lagos, który wstrzymał prace rozbiórkowe prowadzone przez LASG na czas podjęcia przez sąd ostatecznego wyroku, rządowa grupa zadaniowa nie cofnęła się przed dokończeniem wyburzania nabrzeżnej osady, wykazując zupełny brak poszanowania dla decyzji sądu.

Stojące w ogniu Otodo-Gbame stało się symbolem brutalnej walki o ziemię, toczącej się w Afryce każdego dnia. Większość ubogich mieszkańców w Nigerii żyje w ciągłym strachu przed eksmisją. Mpape, dzielnica nędzy w Abudży, położona jest na granicy dwóch najbogatszych dzielnic stolicy Nigerii. Jest to niezwykle gęsto zaludniony teren, którego liczbę mieszkańców szacuje się na 500 tys. – lokalna ludność utrzymuje, że faktyczne dane są przynajmniej dwukrotnie zaniżone pod kątem codziennego napływu ludzi do miasta.

Równi i równiejsi

Po raz pierwszy pojechałem do Mpape w 2005 roku jako stażysta wydziału architektury. Mój opiekun poprosił mnie o pomoc przy pracach geodezyjnych i rozrysowanie terenu pod budowę masztu telekomunikacyjnego oraz stacji bazowej. Już wtedy warunki życia w Mpape były podłe i w ciągu minionej dekady, wraz z nieprzerwanym napływem ludności, stale się pogarszały. Do tej ogromnej dzielnicy prowadzi jedynie wąska, dwupasmowa droga najeżona wybojami. Wysoka gęstość zaludnienia oraz intensywne życie miasta tylko sprzyjają dzikiemu rozwojowi osady. Domy są przeważnie budowane gdzie się tylko da – krzywo, bez ładu, po obu stronach wąskich i spowitych w pyle ulic, po których nieczystości spływają wydrążonymi w ziemi rynsztokami. Dzielnica nie ma jasno wytyczonych granic – mieszkańcy stawiają budynki gdziekolwiek, jeśli tylko znajdą skrawek wolnej ziemi.

Dzięki bliskości centrum miasta ziemia w dzielnicy Mpape należy do najcenniejszych w regionie. W położonych w niej slumsach mieszkają rzesze robotników, urzędników niższego szczebla, taksówkarzy oraz rzemieślników, których nie stać na lepsze warunki życia. Obecnie w Mpape stacjonują buldożery Federalnego Biura Rozwoju Miasta (FCDA) i jedyne, co wstrzymuje rozpoczęcie rozbiórki, to nakaz miejscowego sądu. Dzięki samoorganizacji i pojawieniu się Lokalnego Związku Społeczności Lokalnych w Mpape (MRCDA) mieszkańcom udało się w 2012 roku rozpocząć postępowanie sądowe mające na celu powstrzymanie wyburzenia osady. Od tamtej pory w sądzie trwa przedłużająca się batalia z włodarzami miasta o prawa lokatorów.

Zdaniem FCDA mieszkańcy zajmują budynki nielegalnie, bez prawa własności do ziemi oraz bez zezwolenia na budowę domów, które sami postawili. Biuro nie zamierza wycofać się z planowanej rozbiórki budynków położonych w dzielnicy. Pomimo silnego umocowania prawnego działań FCDA (mieszkańcy faktycznie są squattersami) przymusowa rozbiórka Mpape – przeprowadzana bez rekompensat oraz bez uzgodnionego planu przesiedleń mieszkańców – byłaby ogromną katastrofą społeczną. Decyzja władz mogłaby potencjalnie rozpocząć łańcuchową reakcję wydarzeń. Wyobraźmy sobie przesiedlenie ad hoc, naraz, wszystkich mieszkańców Kansas City, Omaha, Minneapolis, Nowego Orleanu oraz Miami. Biorąc pod uwagę liczbę rodzin, które podlegałyby wywózkom, prawdopodobieństwo wystąpienia fragmentacji społecznej, tąpnięć gospodarczych oraz zamieszek ulicznych byłoby niezwykle wysokie.

Dokąd prowadzi taka polityka? Przesiedleńcy założyliby przecież slumsy w nowym miejscu zamieszkania, choć decyzją władz zapewne znów musieliby się pakować. Nie byłoby ich stać na wybudowanie nowych domów w miejscu ich poprzedniej lokalizacji. Zamknięte koło rozbiórek i budów spowodowało utworzenie ogromnych połaci pustych, ekskluzywnych nieruchomości rozsianych po całej Abudży. Wiele domów nigdy nie było nawet zamieszkanych, ponieważ właściciele nie mogli znaleźć zainteresowanych lokatorów. Chętnych oczywiście nie brakuje, lecz mało kogo realnie stać na wynajem tak drogich nieruchomości.

Wygrana w sądzie nie zwolni lokalnych władz od odpowiedzialności wobec mieszkańców dzielnic takich jak Mpape. Lokalne społeczności wpisały się na stałe w miejscową tkankę społeczną. Tutaj pracują, płacą podatki i dokładają swoją cegiełkę do wspólnego rozwoju lokalnej gospodarki. Nie mogą zostać tak bezmyślnie odrzuceni przez władze. Poza tym slumsy są przecież bezpośrednim skutkiem ubocznym zaniedbań władz, które wpłynęły na ich powstanie i późniejszy rozwój.

Wymazywanie

Niestety, obawiam się jednak, że prace rozbiórkowe nie zostaną zatrzymane, ponieważ nowa ideologia urbanistyczna Afryki zbudowana jest na zasadzie lekceważenia biednych i poniżanych warstw społecznych oraz negacji wszystkiego, co kojarzy się z trudną przeszłością. Zdaje się, że pospiesznie wymazujemy niewygodne kwestie, których nie udało nam się rozwiązać w poprzednich dekadach. W rezultacie poświęcamy ogromne zasoby w celu zrealizowania efemerycznie nakreślonej wizji urbanistycznej, nie zważając na koszty. Podejście to jest nie tylko kłamliwe i nieszczere, ale przede wszystkim stoi w sprzeczności z duchem rozwoju pokojowych stosunków dobrosąsiedzkich, z których Afrykańczycy są wszak tak dobrze znani. A ponieważ kosztem ogółu faworyzuje się grupkę wybrańców, władze negują naczelną zasadę równości społecznej. I co niezwykle istotne, opisana wyżej strategia wyboru dróg na skróty uderza w naturalny proces rozwoju dysfunkcyjnych miast Afryki, zaprzeczając jednocześnie faktycznym przyczynom ich dysfunkcji.

Makoko – dzielnica biedy w Lagos, fot. Yann Arthus-Bertrand

Z całą stanowczością muszę podkreślić, że istota harmonijnego rozwoju społeczności każdego nowo zaprojektowanego i nowo wybudowanego miasta polega na trudnym procesie dojścia do kompromisu i wzajemnych ustępstw z obu stron. Musimy nauczyć się budować nasze miasta wokół naszych społeczności, a nie wokół zastanych struktur. Miasta powinny stanowić środek do integracji społecznej, a nie być narzędziem podziałów.

Z tym większą mocą chciałbym zwrócić się z apelem do projektantów i architektów z branży architektoniczno-budowlanej z całego świata: pomimo niezaprzeczalnego uroku fascynującej pracy w Afryce projektanci muszą być świadomi nierzadko okrutnych historii stojących za ambitnymi projektami urbanistycznymi oraz moralnej odpowiedzialności, która na nich spoczywa. Gdyby międzynarodowa społeczność zdystansowała się wobec projektów napisanych krwią niewinnych ludzi, byłby to mocny sygnał dla władz całego afrykańskiego kontynentu, który zmusiłby ich jednocześnie do bardziej ludzkiego podejścia do ofiar przymusowych prac rozbiórkowych i wysiedleń.

Zbrodnie popełnione wobec społeczności takich jak Otodo-Gbame nigdy nie zostaną wymazane z naszej pamięci. Trudnej historii nie przykryją przepiękne nabrzeżne wille, promenady i mariny budowane na potęgę w miejscu niedawnych slumsów. I nieważne, jak innowacyjnie będą się nazywać nowe miasta – ich pierwotni mieszkańcy zawsze będą spoglądać na nową panoramę i wypatrywać miejsc, w których stały niegdyś ich domy.

Mathias Agbo Jr – projektant i badacz inżynierii środowiska, autor artykułów o architekturze i kulturze budownictwa. Prowadzi firmę konsultingową zajmującą się projektowaniem i budownictwem w Abudży (Nigeria).

Tekst pochodzi z działu KIERUNKI z najnowszego numeru „Magazynu Miasta”, w którym można znaleźć więcej informacji o Nigerii i innych miastach na całym świecie:

Tłumaczenie dla „Magazynu Miasta”: Nestor Kaszycki

Zdjęcie tytułowe: Mieszkańcy Otodo-Gbame obserwują swoje płonące domy, fot. Home no more

[i] Budynek lub osada wzniesiona na palach. To popularny sposób konstrukcji budynków w regionach narażonych na okresowe podtopienia.