Kuciewicz: Tęsknota za sąsiedlem

Wśród projektantów polskich osiedli pokutuje dzisiaj przekonanie, że przestrzeń prywatna zaczyna się za naszym progiem i poza nią działa tylko przestrzeń stricte publiczna. A mamy przecież bogatą tradycję osiedli rozwijanych wokół licznych przestrzeni pomiędzy przestrzeniami prywatnymi i w pełni publicznymi – przestrzeni „w kapciach”

Z Małgorzatą Kuciewicz, architektką i promotorką społecznej myśli architektonicznej, rozmawia Marta Żakowska

[artykuł pochodzi z 18 numeru Magazynu Miasta: Osiedla. Nakład papierowy został wyczerpany, wersję na czytniki/ online można nabyć w naszej Księgarni]

Rozmawiając dziś o miejscach zamieszkania, mówimy głównie o pieniądzach. Czasami jeszcze o ogrodzeniach. Smutne. Podobno masz dla nas jakieś pocieszenie. Czym jest idea osiedla społecznego?

Najlepiej ujął to niedawno Jacek Damięcki, architekt, używając pojęcia sąsiedle, czyli określenia miejsca zamieszkania, w którym znamy sąsiadów i mówimy sobie „dzień dobry”. Według niego osiedle społeczne musi przede wszystkim umożliwiać spędzenie w danym miejscu i w jednej tkance społecznej całego życia a nie przywiązywać do konkretnego lokalu. Przedwojenni i powojenni projektanci osiedli społecznych myśleli podobnie – brali pod uwagę wymianę międzygeneracyjną w obrębie poszczególnych osiedli i zróżnicowaną strukturę demograficzną miejsca, także w perspektywie kilku dekad. Zakładali więc możliwość wymieniania się mieszkaniami przez sąsiadów, dzięki czemu tworzyli potencjał zakorzeniania się ludzi w lokalnej tkance społecznej. Na osiedlach społecznych przestrzeń sąsiedzka nie była wyznaczana płotem – bezpieczeństwo zapewniała jej silna społeczność lokalna i wzrokowa kontrola otoczenia jej członków. Definiowały ją natomiast atrybuty przestrzeni sąsiedzkiej. Dzisiaj takim najsilniejszym atrybutem byłby grill – umieszczony we wspólnej przestrzeni niezobowiązujący obiekt, z którego można skorzystać poza domem, ale w kapciach, i przygotować potrawę, najlepiej z własnych warzyw hodowanych w osiedlowym ogródku. Charakterystyczną cechą tych inwestycji było też założenie długofalowej amortyzacji kosztów inwestycji sąsiedzkich. Dzięki temu w obrębie osiedli powstawały miejsca takie jak dom społeczny, czyli sąsiedzka przestrzeń wspólna, i społeczne sklepiki.

Skąd wzięła się ta idea?

Sama historia osiedli społecznych powiązana jest z przedwojennym ruchem spółdzielczości i z grupami zawodowymi budującymi swoje osiedla – takimi jak tramwajarze czy profesorowie. Budowane były też osiedla patronackie. Powiązana jest ona także z przedwojennym ruchem CIAM, czyli międzynarodowym środowiskiem architektów modernistów, które czuło dużą powinność społeczną i w ramach rozmyślań urbanistycznych inicjowało programy mieszkaniowe w kontrze do „nie-miast”, które powstawały bez planowania. Działania te miały odpowiadać na różne ówczesne wyzwania, takie jak potrzeba światła, zieleni i walki ze smogiem. Zaczęto wówczas myśleć o kompozycji – nie tylko o strefach zamieszkania, ale też o strefach rekreacji, buforujących strefy produkcji. Szukano też formatu dostępnego mieszkania powiązanego z niskim czynszem, o niewielkim metrażu. Przestrzeń sąsiedzka uzupełniała małe mieszkania, a jej atrybuty wspomagały rozwój wspólnot lokalnych. Idea ta rozwijana była także przez architektów po wojnie. W nurcie osiedli społecznych pracowali też niektórzy projektanci powojenni.

Czym różni się przedwojenny i powojenny nurt osiedli społecznych?

Przed wojną myślano o typizacji rozwiązań – według zasady „zaspokoić potrzeby jak największej liczby potrzebujących i każdemu po równo” szukano standardu, obiektu powtarzalnego. Architekci powiązani z CIAM, tacy jak Syrkusowie i Brukalscy, pracowali też nad wypracowaniem mieszkania modelowego o wyjątkowo małej powierzchni (Existenzminimum), aby mogły na nie pozwolić sobie najbiedniejsze rodziny. Pracujący po wojnie Skibniewska czy Hansenowie takie modele lokali uważali za narzucające formaty zachowań. Dla nich najważniejsza była jednostka w zbiorowości i umożliwianie jej personalizacji własnej przestrzeni. Byli przy tym otwarci na wciąganie mieszkańców w proces projektowania, tworzenia zmiennego wyposażenia, form pomagających jednostce odnaleźć siebie w tworzeniu swojego własnego środowiska. Jednym z pomysłów Hansenów była kombinatoryka elementów produkowanych seryjnie, więc są oni prekursorami myślenia o możliwościach technologii masowej personalizacji. Są to dwie odsłony tej samej tradycji tworzenia osiedli społecznych, przy czym nam bliższe jest to powojenne myślenie. Przed wojną szukano formatu idealnego, unifikowano potrzeby. Po wojnie pojawiło się myślenie ukierunkowane na umożliwianie każdemu mieszkańcowi adaptacji czterech kątów pod własne potrzeby, w obrębie małego metrażu.

Czy jakieś osiedla powstawały w oparciu o oba te nurty?

Tak, między innymi spółdzielcze osiedle robotnicze WSM Rakowiec w Warszawie, czyli pierwsze funkcjonalistyczne osiedle w Polsce. W latach 1931–1938 realizowali je Helena i Szymon Syrkusowie. Układ domów na osiach północ – południe jest niezależny od sieci ulicznej. Budynki, korytarzowce o kameralnej skali, przełamane są w literę Z, co pozwala porządnie doświetlać korytarze. Niewielki rozmiar mieszkań na osiedlu rekompensowany był usługami zbiorowymi, jak dom społeczny z salą spotkań, biblioteką, klubem, wspólną zmechanizowaną pralnią i łaźnią, przedszkolem oraz wspólnym terenem zieleni. Przeniesiono więc program życia społecznego poza teren mieszkania, zakładając jego wpływ na wytworzenie się wspólnoty. Co ciekawe, po wybudowaniu dwóch pierwszych budynków przeprowadzono ankiety i konsultacje wśród mieszkańców dotyczące optymalizowania kosztów powierzchni układu wewnętrznego. Na podstawie ich wyników wprowadzono poprawki w układzie mieszkań i odstąpiono od pomysłu wspólnej kotłowni, dzięki czemu każdy mógł kontrolować swoje wydatki na ogrzewanie. Podejrzewamy, że Hansenowie, którzy w 1959 roku projektowali bloki na tym samym Rakowcu, wiedzieli o przedwojennych doświadczeniach i stąd ich pomysł na uczestnictwo mieszkańców w procesie projektowym. Hansenowie wiedzieli, że na tym osiedlu mieszkańcy wypowiadali się już kiedyś na temat amortyzacji kosztów życia na osiedlu, hierarchii potrzeb i że tego typu dialog jest już lokalną tradycją. Pociągnęli tym samym pomysł projektantów przedwojennych.

Które osiedle wyraźnie ilustruje powojenny nurt rozwoju osiedli społecznych?

Warszawskie Osiedle Pomnik Muranów, które przeanalizowaliśmy bardzo dokładnie. Od listopada 1949 do kwietnia 1951 roku na Pomnik składały się nieotynkowane budynki z ruin getta o precyzyjnie zaprojektowanym detalu oraz „postument”, czyli nasyp gruzowy w oprawie małej architektury z szarej cegły warszawskiej – ław wkomponowanych w murki oporowe, schowków na rowery, altan śmietnikowych i innych atrybutów osiedla społecznego. Kameralności Muranowowi dodała zieleń, powoli adaptując się do warunków na gruzach. Pamięć o pierwotnym projekcie Bohdana Lacherta, autora monumentu, zatarta jest jednak przez wtórny, socrealistyczny kostium narzucony temu miejscu dość szybko przez reżimową doktrynę. Założenie pomnikowe tracimy też przez dziesiątki przypadkowych zmian w przestrzeni osiedla, które nastąpiły w ostatnich latach. Warto więc pamiętać, że powinniśmy chronić nie tylko gruzowe pagórki Muranowa, ale też niepozorne ławy kamienne, bramki do rozwieszania prania oraz altany śmietnikowe i magazynowe. Przestrzeń sąsiedzką określa tu też topografia, pogórki rozdzielające ruch kołowy od przestrzeni podwórek. Zwiedzający osiedle nadal z łatwością odczytają te założenia projektanta. Co ciekawe, aby pokazać rolę przestrzeni przydomowej, w 1946 roku Lachert namówił swoich sąsiadów z ulicy Katowickiej na Saskiej Kępie na uporządkowanie ulicy i przetestowanie prototypów małej architektury projektowanej dla Muranowa. Na Katowickiej nie ogrodzono przedogródków, za to postawiono ławki z gruzobetonu, ażurowe obramienia śmietników i wykonano rzeźby i detale architektoniczne w odlewach z uszlachetnionego betonu. Zrealizowano je następnie w dużej skali urbanistycznej na Muranowie. To przedsięwzięcie świetnie pokazuje, że Lachert, projektując osiedle pomnik, przywiązywał równocześnie dużą wagę do tworzenia na nim przestrzeni sąsiedzkiej, wspólnoty.

Jak BOS odbudowywał Warszawę? O najnowszej książce Grzegorza Piątka pisze Artur Celiński w swoim tekście „Szuflady urbanistów są pełne najlepszych miast świata”

Przestrzeni sąsiedzkiej? Dziś bardzo rzadko rozmawiamy o niej w kontekście nowych inwestycji i starych osiedli.

Analizując pozostałości przestrzeni społecznej na różnych przedwojennych i powojennych stołecznych osiedlach w ramach naszego projektu Przyzba, który realizowałam wraz z Olą Kędziorek i Simone de Iacobis w 2015 roku, odkryliśmy przeróżne relikty atrybutów przestrzeni sąsiedzkiej. Pojęcie przyzba, które zaczerpnęliśmy z tradycyjnego budownictwa drewnianego, oznacza dosłownie próg wynikający z różnicy szerokości podmurówki i ściany drewnianej, na którym ludzie zazwyczaj przysiadali, co widać np. w kolekcji zdjęć Zofii Rydet, słynnej polskiej fotografki, i w przekazach o przestrzeni obejść. Na osiedlowym dziedzińcu ważne były przedproże przytrzymujące sąsiadów na krótką pogawędkę, bramki do rozwieszania prania, urządzenia dziecięce, lustro przy wyjściu dla zabieganych, okienko z sieni dla wypatrujących listonosza, wysoki próg przy kurzącej się ulicy, balustrady z miejscem na skrzynki kwiatowe i kosze do odstawiania zakupów przy furtce. Jako że wspomagamy Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie w popularyzowaniu dziedzictwa architektów Zofii i Oskara Hansenów, analizowaliśmy też m.in. ich osiedla – w tym stołeczny Rakowiec – a z własnej inicjatywy też Osiedle Pomnik Muranów. Zrozumieliśmy dzięki temu, że nastąpiła erozja samego pojęcia przestrzeni społecznej, czyli przestrzeni niebędącej ani przestrzenią prywatną, ani publiczną. Doszło do tego nawet na poziomie języka – operujemy dziś pojęciem przestrzeni półpublicznej, czyli przestrzeni z jakimiś ograniczeniami. A treścią pomysłu na osiedle społeczne była właśnie przestrzeń sąsiedzka, którą my nazywamy „przestrzenią w kapciach” – udomowiona przez sąsiadów przestrzeń w strukturze budynku lub pomiędzy budynkami. Oglądając stare materiały archiwalne i czytając opisy takich miejsc, wyławialiśmy drobiazgi osiedlowe, które je tworzyły. I co ciekawe, pojęcie przestrzeni sąsiedzkiej było tak głęboko zakorzenione w tradycji tworzenia osiedli, że nikt nawet nie stworzył jej definicji. Opowiadając o przedwojennym fragmencie warszawskiego osiedla Rakowiec, Helena Syrkusowa mówiła, że projektując je, podwórze wymiarowali krokiem malucha idącego do przedszkola i wzrokiem staruszka wysiadującego na przyzbie. Programowali tym samym dającą poczucie bezpieczeństwa kontrolę sąsiedzką.

Jaką rolę społeczną pełniła przyzba?

Gdy rozmawialiśmy z Igorem Hansenem, synem Zofii i Oskara Hansenów, o procesie projektowania powojennego Rakowca, opowiedział nam, że jego mama analizowała m.in. progi i proporcje wejść w obejściach w tradycyjnej architekturze drewnianej. Te wymiary były kluczowe. Kiedy człowiek podnosił nogę, przekraczając próg, pochylał się, więc można było zrobić niższy otwór – z domu uciekało dzięki temu mniej ciepła. Tak rozwinęło się zainteresowanie Zofii Hansen strefą wejść, które przełożyło się na jej projekt wejść – wiat z lustrami. Hansenowie mieli świadomość, że większość przyszłych mieszkańców ich osiedli to pierwsza miejska generacja, która wprowadzi się do miasta wraz ze swoimi potrzebami i przyzwyczajeniami. Myśląc o projektach dla nowej wspólnoty, ułatwiali jej miejską adaptację, tworząc przestrzeń społeczną z przydomowymi elementami małomiasteczkowych ulic i wiejskiej zabudowy. W małych miasteczkach, za paradnym domem frontowym, funkcjonowały przestrzenie obejść jak na wsi – podwórka gospodarcze z komórkami, spiżarkami oraz toaletami. Dzisiaj pokutuje pojęcie, że przestrzeń prywatna zaczyna się za naszymi drzwiami. A nas interesują przestrzenie pomiędzy mieszkaniem i furtką, przestrzenie progu, które nie pokrywają się z krawędzią ścian, czyli przyłapy, werandy i galerie. I to na nie stawiali akcent twórcy przestrzeni życia sąsiedzkiego na osiedlach
społecznych.

Jakie znaleźliście atrybuty przestrzeni sąsiedzkich, włócząc się po wciąż działających warszawskich przedwojennych i powojennych osiedlach społecznych?

Mapowaliśmy m.in. małą architekturę Hansenów projektowaną np. jako abstrakcyjne formy piaskownic, przeplotnie czy kryjówki dziecięce i analizowaliśmy je pod kątem przemiany ich funkcji wraz ze zmianą wieku mieszkańców osiedli. Okazuje sie, że jest ona dzisiaj bardzo cennym zasobem osiedlowym. Coś, co było piaskownicą, teraz jest wykorzystywane przez seniorów jako podniesiona rabata – rzeźbiarskie formy ułatwiają adaptację do nowych potrzeb.

Czy ta bogata polska tradycja przestrzeni sąsiedzkich widoczna jest we współczesnych inwestycjach?

Na przestrzeni kilku ostatnich lat różne środowiska zaczęły zajmować się społeczną archiwizacją tych historycznych projektów i rozmawiać o nich w kategoriach przestrzeni sąsiedzkiej. Po transformacji zainteresowanie takimi elementami było niewielkie – wszyscy pamiętamy momenty, kiedy przestrzeń sąsiedzką wyznaczały krata, płot, ogrodzenia. W wielu starszych i nowych
inwestycjach jest tak niestety do dziś. Kolejne mikrodziałania kulturalne w przestrzeniach między blokami pokazują jednak, że miejsca te mają swój sąsiedzki potencjał i łatwo można go wykorzystać, jeżeli tylko pojawia się taka możliwość. Nie potrzebują też ogrodzeń. Mieszkańcy coraz głośniej mówią przy tym o potrzebie wprowadzania zieleni na osiedla i o jej roli w animowaniu życia sąsiedzkiego. Doceniane są też coraz wyraźniej rozwiązania wodne Zasława Malickiego, generalnego projektanta powojennego Rakowca, który uchronił stary staw i otaczające go tereny zieleni; mieszkańcy uhonorowali go, nazywając jego imieniem cały park. Staw ten, podobnie jak Dotleniacz Joanny Rajkowskiej, okazał się klasycznym przykładem magicznego, sąsiedzkiego magnesu. Dziś powstawanie przestrzeni sąsiedzkich zazwyczaj wynika jednak właśnie z konkretnej aktywności organizacji społecznej, która zaczyna działać na osiedlu oddanym już do użytku. Nie znam natomiast współczesnego przykładu polskiego osiedla, w którym
ktoś myślałby długofalowo o amortyzowaniu się kosztów nadprogramowych przestrzeni wspólnych i nie byłoby to powiązane z czystym przeliczeniem ich wartości rynkowej. Nie znam też miejsca, w którym w ramach inwestycji powstałaby np. międzypokoleniowa świetlica. A mieszkańcy potrzebują takich elementów w swoich miejscach zamieszkania i mamy to ogromne szczęście, że historia polskiej architektury pełna jest wybitnych inspiracji w tym obszarze. Dobrze by było, żebyśmy z czasem coraz skuteczniej z nich korzystali.

Małgorzata Kuciewicz – architektka tworząca grupę CENTRALA razem z Simone De Iacobis. Na bazie własnych badań CENTRALA buduje narracje zmieniające wyobrażenia o przestrzeni, projekty budowlane i artystyczne. W 2018 roku CENTRALA reprezentowała Polskę na Międzynarodowym Biennale Architektury w Wenecji

fot. tytułowe – Osiedla Muranów w Warszawie 1959. fot. Zbyszko Siemaszko, Archiwum Cyfrowe

Tekst pochodzi z 18 numeru Magazynu Miasta: Osiedla. Nakład papierowy został wyczerpany, wersję na czytniki/ online można nabyć w naszej Księgarni