Ma być zielono i kropka
Burmistrzyni Paryża radykalnie realizuje wizję czystego i zielonego miasta. Twierdzi, że w walce ze zmianami klimatu nie ma miejsca na kompromisy. Wyspy ciepła zamienia w wyspy chłodu, na arteriach samochodowych tworzy plaże, a na rzece pływające ogrody
Połowa września 2018 roku, szczyt klimatyczny Global Action w San Francisco. Do tysięcy przedstawicieli organizacji pozarządowych, polityków, ekologów i aktywistów, którzy zjechali do słonecznej i ogarniętej pożarami Kalifornii, przemawia Anne Hidalgo, pierwsza kobieta na stanowisku burmistrza Paryża w historii. Wybrana na urząd w 2014 roku, urodzona w Hiszpanii, od 1994 roku członkini partii socjalistycznej, na scenę wywoływana jest jako liderka ruchu wielkich metropolii, które zobowiązały się do walki ze zmianami klimatu. Ale gościom przedstawiać jej nie trzeba.
Paryż jest miastem, w którym trzy lata temu zapadły kluczowe decyzje dotyczące redukcji gazów cieplarnianych na świecie, w czym naukowcy upatrują szansy na uratowanie naszej planety jako miejsca do życia. Lista miast, które zrzeszyły się w ramach grupy C40, liczy już prawie setkę. Są wśród nich największe światowe metropolie (prawie 700 mln ludzi i jedna czwarta globalnej gospodarki). Sama Hidalgo, progresywna i wygadana burmistrzyni jednego z największych europejskich miast, uruchomiła dodatkową inicjatywę – Women4Climate (Kobiety dla klimatu), której członkowie zwracają uwagę na to, że na zmianach klimatu najbardziej cierpią kobiety. Dotyczy to przede wszystkim kobiet w tych krajach, w których zgodnie z normami społecznymi i tradycją to one w większym stopniu odpowiedzialne są za opiekę nad domem i dostarczenie pożywienia i wody, której w wielu miejscach zaczyna brakować.
Hidalgo kontra Trump
Dwa lata temu Donald Trump zapowiadał, że Stany Zjednoczone wycofają się z porozumienia paryskiego. „Wybrali mnie mieszkańcy Pittsburgha, a nie Paryża. Obiecałem, że opuszczę albo renegocjuję każdą umowę, która nie służy amerykańskim interesom”, mówił prezydent USA, stojąc na trawniku przed Białym Domem. Na Twitterze natychmiast odpowiedział mu wcześniej mało znany szerszej opinii publicznej Bill Peduto. „Jako burmistrz Pittsburgha zapewniam pana, że będziemy podążać za zapisami porozumienia paryskiego dla naszych ludzi, naszej gospodarki i przyszłości”, napisał. Jedną z pierwszych osób, które poparły Peduto, była właśnie Hidalgo. „Donald Trump się myli. Paryż i Pittsburg wspólnie pozostaną w porozumieniu paryskim”, zaćwierkała Hidalgo, która ma dobrą opinię w amerykańskich środowiskach liberalnych, m.in. dlatego, że nie boi się krytykować Trumpa. Kilka dni później Hidalgo i Peduto napisali wspólny list do „New York Times’a” i tak ruszyła lawina sprzeciwu burmistrzów wielkich miast po obu stronach Atlantyku wobec decyzji Trumpa. Wkrótce potem dołączyli do nich rządzący metropoliami na pozostałych kontynentach. W Stanach Zjednoczonych powstał zrzeszający 18 stanów i kilkaset amerykańskich miast US Climate Alliance, a na świecie rośnie znaczenie grupy C40 – miast, które za cel stawiają sobie zrównoważony rozwój. „Mimo że dzieli nas ocean i mówimy różnymi językami, chcemy tego, co najlepsze dla mieszkańców naszych miast i naszej planety”, napisali burmistrzowie Hidalgo i Peduto.
W San Francisco wszyscy dobrze wiedzieli więc, kto wchodzi na scenę. „Opowiem wam historię Europejki, matki trojga dzieci, która rządzi jednym z wielkich miast i właśnie założyła sprawę w sądzie po to, by mieszkańcy tego miasta mieli prawo oddychać czystym powietrzem. Wszystko zaczęło się w 2015 roku po aferze wokół testów silników diesla jednego z wielkich producentów samochodów”, zaczęła Hidalgo. Mówiła o sobie, ale podkreślała, że nie udałoby się rozpocząć walki o czystsze powietrze nad stolicą Francji bez zaangażowania samych mieszkańców, lekarzy oraz aktywistów miejskich i klimatycznych.
W czasach, kiedy w Polsce i innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej (z małymi wyjątkami) nadal rządzi pogląd, że samochód jest najwygodniejszym środkiem przemieszczania się po mieście i symbolem statusu materialnego oraz sukcesu obywatela, Hidalgo idzie jasno wytyczoną drogą: miasta są dla mieszkańców, a nie dla samochodów. Dlaczego? „Moim zadaniem jest obrona paryżan. Od zanieczyszczeń nie umrzemy jutro, my od nich umieramy codziennie”, mówiła dwa lata temu, kiedy gościem szefowej C40 w Paryżu był Arnold Schwarzenegger. Były aktor, celebryta, kulturysta, a kiedyś nawet gubernator Kalifornii, dziś sam stoi na czele think tanku R20, który zajmuje się adaptacją do zmian klimatu i walką z jego zmianami.
Wyspy chłodu
Czasu jest mało, a działać trzeba tu i teraz. I da się – przekonuje kolegów i koleżanki po fachu Hidalgo. I trzeba przyznać, że w swoich działaniach jest bardzo skuteczna. Obecnie w ciągu dnia do Paryża nie mogą wjeżdżać diesle wyprodukowane przed 2005 rokiem oraz wszystkie auta wyprodukowane przed 1997 rokiem. Za pięć lat zakaz obejmie wszystkie diesle, a do 2030 roku Hidalgo chce zakazać wjazdu wszystkim samochodom z silnikami spalinowymi. Decyzje te nie są jednak łatwe – protestuje przeciwko nim wielu właścicieli starych renault i citroenów. Ale walka o czyste powietrze w wydaniu socjalistki Hidalgo nie kończy się tylko na tym, co wylatuje z rur wydechowych w Paryżu. Kluczowa jest także jej batalia o zieleń, bo drzewa to potężne klimatyzatory, które pochłaniają wodę i chłodzą otoczenie w lecie, a odpowiednie gatunki krzewów i bluszczy pochłaniają szkodliwe pyły z ulic i filtrują spaliny.
Paryż uruchomił w związku z tym w ubiegłym roku specjalną miejską aplikację mobilną – Extrema Paris. Jej użytkownicy dowiedzą się, gdzie w mieście znajdują się betonowe patelnie, na których latem w danej chwili jest najcieplej, i gdzie kumulujący się upał tworzy tzw. „wyspy ciepła”, niebezpieczne zwłaszcza dla osób starszych i dzieci. Aplikacja na smartfony pozwala użytkownikom szybko namierzyć zacienione miejsce z ławką, by pomóc odpocząć od upału. Wskazuje też najbliższy park, skwer z fontanną albo kościół i jego chłodzące mury. Łącznie lokalizuje ponad 800 takich miejsc. Paryż uruchomił też w ubiegłym roku pierwsze trzy eksperymentalne „wyspy chłodu”, czyli osłonięte ażurowymi, drewnianymi pergolami ławki. Prototypy z chłodzonymi siedziskami podłączone do miejskiego systemu klimatyzacji, z którego chłodne powietrze czerpią również biurowce zamontowano m.in. przed stacją metra i w parku na bulwarach Sekwany. Miasto przygląda się na razie temu wynalazkowi i czas pokaże, czy ratusz zdecyduje się zainstalować „wyspy chłodu” na większą skalę.
Pod rządami Hidalgo stolica Francji ma stać się miastem przyjaznym dla pieszych i rowerzystów, z zielenią zasadzoną w miejsce asfaltu. Już prezentując swój program, Hidalgo zaznaczyła m.in., że dołoży pieniędzy choćby na sprzątanie niedopałków papierosów walających się po trawnikach i chodnikach. Zapowiadała otwarcie nowych sortowni śmieci i centrów recyklingu oraz zamontowanie na budynkach administracyjnych paneli fotowoltaicznych.
Przedstawiła też pomysł dopłat do obsadzania fasad i dachów budynków zielenią – niskimi krzewami i bluszczami, a paryscy urzędnicy chcą wprowadzić edukację ekologiczną i zajęcia o ochronie środowiska do szkolnego planu lekcji. Ale na tym nie koniec, bo zabetonowane podwórka szkół i przedszkoli, a także innych paryskich instytucji publicznych, mają się zamienić w powierzchnie pochłaniające wodę opadową. Dziś, kiedy temat adaptacji do zmian klimatu jest jednym z priorytetów wyznaczonych dla wielkich miast przez Organizację Narodów Zjednoczonych, Paryż chce tak urządzać swoje podwórka i chodniki, by niczym gąbka pochłaniały nadmiar wody deszczowej, a w lecie niwelowały żar lejący się z nieba. W skrócie: mniej betonu, więcej zieleni. Do końca 2019 roku projektem pilotażowym objętych zostanie około 40 szkolnych boisk i innych przestrzeni publicznych w mieście. Paryski ratusz współpracuje przy tym z organizacją 100 Resilient Cities, która zrzesza miasta wdrażające plany walki ze zmianami klimatu i strategie tzw. odporności .
Czym jest sieć 100 Resilent Cities? Przeczytaj tekst tłumaczący ideę miast odpornych – „Miasta podwyższonego ryzyka”
100 zielonych hektarów dachów i ścian
Hidalgo pracuje też nad świadomością klimatyczną – burmistrzyni dokształca m.in. dorosłych paryżan na kursach ogrodnictwa miejskiego. Kierując się przykładem Berlina (gdzie kwitną głównie ogrody społeczne) i Amsterdamu, mieszkańcy Paryża też chcą jeść warzywa i owoce ze swoich sadów na dachach kamienic i z ogródków w ich oficynach. Plan jest taki, by do 2020 roku w mieście zazieleniło się około 100 ha dachów i ścian (na razie udało się ok. 15 ha). Jedna trzecia tej powierzchni ma być przeznaczona pod miejskie uprawy. Jak wylicza ratusz, program Parisculteurs (fr. Paryż hoduje) uruchomił około 120 nowych miejsc pracy. W pierwszym rzucie, do połowy 2018 roku, zgłosiły się do niego 74 miejskie organizacje i start-upy. Ze zgłoszonych setek projektów władze miasta wybrały 75, które dofinansują.
„W przeszłości czasem broniliśmy się przed naturą, jakby ona robiła nam krzywdę. Teraz, razem z moim zespołem, z przyjemnością wróciliśmy do prostych rzeczy, np. drzew dających cień na ulicy”, powiedziała niedawno Hidalgo. Liczby nowych ogrodów paryskich idą w setki, a zielona powierzchnia w tysiące metrów kwadratowych. Każdy, kto chce wziąć udział w miejskim programie Parisculteurs, może otrzymać pomoc ogrodniczą – dostanie narzędzia, nawozy i ziemię, a także nasiona do pierwszej uprawy. Wcześniej jednak urzędnicy sprawdzą, czy dach, na którym chce pracować, albo fasada budynku nadaje się pod uprawę, i wydadzą trzyletnie, odnawialne pozwolenie. Ogrody mogą przybrać kreatywną formę, wszystko zależy od pomysłów samych mieszkańców. Część z nich zdecydowała się wypełnić je egzotycznymi roślinami, inni założyli pasiekę. Od uruchomienia programu zazieleniły się tarasy szklano-stalowych drapaczy chmur, a do biurowców wprowadziły się drzewa – paryski ratusz stawia na bioróżnorodność i zrównoważony rozwój, zapraszając w ten sposób przyrodę do miasta.
Renesans paryskich farm
Jeden z ogrodów zrealizowanych w ramach polityki Hidalgo powstał w 2016 roku na dachu centrum medycznego Paris Metro – wkrótce po uruchomieniu zielonego programu paryskiej burmistrzyni. La Chambeaudie Farm założony przez start-up Aéromate, którego twórcy za główny cel stawiają sobie pracę nad zachowaniem bioróżnorodności w mieście, ma 500 m2. Dziś rośnie w nim ponad 40 gatunków roślin, w tym wiele jadalnych. Prowadzący Aéromate sprzedają swoje produkty do lokalnych barów i restauracji.
Ciekawym miejscem jest też mająca prawie 1000 m2 powierzchni i „produkująca” ok. 150 gatunków roślin, ziół i warzyw (w tym ziemniaki i groszek!) La Recycleri – klubokawiarnia i farma w jednym znajdująca się przy stacji metra Porte de Clignancourt. La Recycleri prowadzona jest przez mieszkańców oraz lokalnych aktywistów rozkładających swoje stoliki i parasole wzdłuż torów kolejowych, a jej klienci korzystać też mogą z zaadaptowanych budynków samej stacji. Wszystko, co wyhodowane na farmie, zużywane jest w knajpce, do której przychodzi około 600 osób dziennie. Po La Recycleri przechadzają się przy tym kury i kaczki karmione resztkami warzyw ze stołów – potem ptaki trafiają do kuchni i ostatecznie na talerze. Klubokawiarnia współpracuje też z CityBzz, lokalną pasieką, odznaczoną srebrnym medalem World Beekeeping Award przez organizację zajmującą się ochroną pszczół.
W tym roku zacznie działać natomiast największa paryska farma. Projekt Chapelle International ma mieć łącznie ponad 7,6 tys. m2 i jedna z francuskich sieci sklepów spożywczych, Franprix, już zapowiedziała, że będzie sprzedawać produkty z jej upraw. „Trzy lata temu ludzie śmiali się z mojego pomysłu na ten program. Teraz mieszkańcy produkują jedzenie na swoich dachach i w piwnicach. Miasta z całego świata pytają nas, jak to robić”, powiedziała niedawno dziennikarzom amerykańskiej CNN Penelope Komites, zastępczyni Hidalgo. I nie przejmuje się przy tym głosami krytyków, którzy zarzucają jej „greenwashing” („zielone mydlenie” oczu i pozorowane działania ekologiczne), powołując się przy tym na badania zanieczyszczenia powietrza. Te wskazują, że stan powietrza, którym oddychają paryżanie, w zasadzie nie poprawił się od czasu uruchomienia programu. Komites odpowiada im „poczekajcie, bioróżnorodność potrzebuje czasu”.
Awantura o Pompidou
„Mniej samochodów” w słowniku Hidalgo oznacza jednocześnie więcej zieleni i miejsc rekreacji, także tych otwieranych ad hoc i na krótko. Wielokrotnie krytykowana burmistrzyni Paryża w 2017 roku zamknęła część jednej z głównych arterii miasta – tę imienia Georges’a Pompidou, który rządził Francją w epoce największej samochodowej prosperity w latach 60. i 70., najpierw jako premier, potem prezydent. Na prawy brzeg Sekwany, na rozgrzany asfalt, wjechał sprzęt budowlany, robotnicy wysypali piasek, wnieśli leżaki, rozwinęli trawę z rolki, przywieźli palmy w donicach i zamontowali zabawki oraz huśtawki. Już następnego dnia w otoczeniu takiej „nowej zieleni” nad rzeką odpoczywały setki paryżan. Tymczasowy ogród na bulwarze nad Sekwaną przypadł im do gustu i z czystej ciekawości przyszli pospacerować, by na własne oczy zobaczyć, jak zmienia się miasto. Padł symbol rządów zorientowanego na samochody prezydenta Pompidou.
W mieście zawrzało, kierowcy stanęli w korkach i klęli na nową burmistrz. „Jazda autem do pracy i szkoły to archaizm. Zamiast marnować czas i energię na próby przekonania ludzi do zmian poprzez marketing, wprowadzam realne rozwiązania, które mówią same za siebie i dają korzyści mieszkańcom Paryża”, odpowiedziała im Hidalgo. Ale zwolennicy motoryzacji nie dali tak łatwo za wygraną. Sprawa przybrała nawet bardzo osobisty wymiar, bo jeden z liderów lobby samochodowego opublikował w Internecie prywatny numer telefonu pani burmistrz. „Jeśli macie dosyć stania w korkach, to proszę, zadzwońcie do niej”, skomentował swoje posunięcie.
Dopiero w październiku 2018 roku sąd administracyjny wydał werdykt: ulice, autostrady i place Paryża mogą być zamykane dla samochodów w imię poprawiania jakości życia mieszkańców. Sąd został przekonany prawdopodobnie argumentem mówiącym o tym, że bulwary i sama rzeka wpisane są na listę światowego dziedzictwa UNESCO (dla kontrastu w Krakowie ta sama lista UNESCO rzekomo uniemożliwiła konserwatorowi zabytków wydanie decyzji na posadzenie drzew na jednej z ulic odchodzących od Rynku Głównego – przyp. red.). Hidalgo triumfowała, zieleń pojawiła się na czołówkach francuskich gazet.
Wkrótce potem kolejne ulice Paryża zostały zamienione w plaże i przestrzenie sportowo-rekreacyjne z miejscami do uprawiania jogi, siłowniami pod chmurką i stołami piknikowymi, ku chwale zdrowych nawyków. Co prawda protesty nie ustały, ale część mieszkańców bardzo chwali sobie nowe miejsca do odpoczynku. Burmistrzyni Hidalgo marzy przy tym, by miejskie plaże były elementem codziennego życia mieszkańców i stały się – razem z miejskimi ogrodami i farmami – znakiem firmowym metropolii w czasie letnich igrzysk olimpijskich, które Paryż zorganizuje w 2024 roku. Hidalgo już zapowiedziała, że będzie się ubiegać o reelekcję, by rządzić miastem w czasie olimpiady.
W nurcie zmian
Burmistrzyni uważa, że miejsce na zieleń w mieście musi się znaleźć za wszelką cenę i należy robić wszystko, by zwiększyć jej powierzchnię w betonowej dżungli. Zamierza jej szukać niemal wszędzie. Trzy lata temu w wywiadzie dla „Financial Times” Hidalgo opowiadała, że chce umieścić na Sekwanie pływające ogrody, które częściowo miałyby zastąpić barki. Choć pływające rozbudowane parklety pojawiały się już w Paryżu wcześniej, teraz Hidalgo chce, by było ich więcej. Pływające ogrody – pięć wysepek połączonych pomostami – mają mieć łącznie powierzchnię nawet 1,8 tys. m2, a inspiracji dla nich Hidalgo szuka pewnie m.in. w miastach holenderskich, które wdrażają podobne pomysły. Takie ma przynajmniej marzenia burmistrzyni, w której gabinecie o powierzchni 150 m2 wisi słynne zdjęcie pary całującej się na ulicy, autorstwa Roberta Doisneau. Ale za marzeniami kryje się konkretny plan. W ramach zazieleniania miasta Hidalgo zapowiedziała też, że przy paryskich ulicach dosadzi łącznie 20 tys. drzew.
Za wysiłki na rzecz przekształcania Paryża w zielonym kierunku w październiku 2016 roku magazyn „Foreign Policy” przyznał więc Hidalgo nagrodę Zielonego Dyplomaty Roku. „Musimy działać, nawet jeśli głowy niektórych państw sieją sceptycyzm”, mówiła podczas gali wręczania nagrody, czyli na kilka miesięcy przed tym, nim prezydentem USA został Donald Trump.
Aleksander Gurgul – dziennikarz „Gazety Wyborczej”, na stałe mieszka w Krakowie. W 2018 roku otrzymał stypendium od Transatlantic Media Network. Jako jeden z 15 dziennikarzy z całego świata, których wybrała Organizacja Narodów Zjednoczonych, relacjonował Szczyt klimatyczny Global Action w San Francisco
Więcej o zieleni w numerze 19 dostępnym w księgarniach, w księgarni online i w wersji na czytniki
fot. Paris Plage, 2008, fot. Craig Morey, flickr, CC BY-SA 2.0