Łąki kwietne a sprawa polska
Coraz rzadziej zadajemy sobie pytanie: „czy”, a coraz częściej zastanawiamy się: „jak” rozwijać łąki kwietne. Tymczasem jest to znacznie bardziej skomplikowany proces, niż nam się wydaje. #UrbanLabGdynia
Co roku wchodzimy na wyższy poziom świadomości w kwestii tworzenia łąk kwietnych w naszych miastach. Z jednej strony wszystko wydaje się być jasne i przekonujące. Łąki kwietne są dobre dla naszych miast. Przywracają bioróżnorodność, pomagają w magazynowaniu wody, ochładzają miejskie wyspy ciepła, stanowią idealne miejsca pracy dla wszystkich owadów zapylających, pomagają oszczędzać publiczne pieniądze, nie wymagają stosowania środków chemicznych, a na dodatek potrafią ograniczyć smog. Ale sprawa nie jest taka prosta. W ramach działań Urban Lab i cyklu wydarzeń Urban Cafe pt. „Żyj dobrze w mieście” dyskutowali o tym Agnieszka Hubeny-Żukowska z Pracowni Sztuki Ogrodowej, Maciej Podyma z Fundacji Łąka oraz Beata Sągin z Biura Ogrodnika Miasta Gdyni i prowadząca debatę Magdalena Dębna z gdyńskiego UrbanLab.
Mało kto wie, ale z powodu dzisiejszego monokulturowego rolnictwa to właśnie miasta stają się enklawami bioróżnorodności. Mówił o tym wprost w trakcie dyskusji Maciej Podyma: „na polach mamy ogromne tereny o wielkości odpowiadającej nawet 400-500 boiskom piłkarskim, zasiewane jedną rośliną. Jej okres kwitnienia to tydzień, góra dwa tygodnie. Po jego zakończeniu, na olbrzymiej przestrzeni nie mamy innego źródła pyłków, które stają się źródłem pożywienia dla roślin zapylaczy. Do tego dochodzi jeszcze masowe stosowanie chemii”. Efektem takich działań na terenach wiejskich jest migracja zwierząt do miast, gdzie o dziwo – potencjalnych źródeł pokarmów potrafi być o wiele więcej. Sadząc w mieście łąki kwietne, tworzymy więc nowe przestrzenie dla rozwoju natury. Jednocześnie jednak kwestii łąk kwietnych towarzyszy szereg wątpliwości. Część z nich utrudnia ich rozpowszechnianie. Inne pokazują, jak skomplikowanym tematem może być kilka metrów kwadratowych łąki i jakie drzemią w nich potencjalne konflikty.
Czy łąki zawsze są piękne?
Magdalena Dębna o potencjalne źródła tych konfliktów zapytała Beatę Sągin. Zdaniem przedstawicielki gdyńskiego Biura Ogrodnika mieszkańcy mają mylne wyobrażenie o estetyce łąk kwietnych i zapominają, że rośliny mają swój cykl życia. Nie zawsze to, co funkcjonalne i pożyteczne, musi być również estetyczne. „Problem wynika z pokazywania samych sukcesów” – wyjaśniała Agnieszka Hubeny-Żukowska. „Na zdjęciach łąki kwietne zawsze są kolorowe i pełne życia. Momentów słabszych, gdy rośliny więdną, nie pokazujemy równie często. Dlatego ludziom wydaje się, że łąki kwietne są śliczne przez cały rok”.
Do współodpowiedzialności za taki stan rzeczy w zasadzie od razu przyznał się Maciej Podyma. „Rzeczywiście kusiliśmy i przekonywaliśmy do koncepcji łąk kwietnych za pomocą zdjęć przedstawiających je w pełni ich rozkwitu. Wynika to z tego, że nie mieściło się nam w głowie, że ktoś może nie mieć świadomości, że rośliny przekwitają”. A problem estetyki tylko pozornie jest błahy i w istocie dotyczy tematów znacznie bardziej skomplikowanych. Wygląd łąk kwietnych jest pochodną wielu strategicznych decyzji, na które wpływ mają oczekiwanie zamawiającego i warunki, w których ma funkcjonować dana łąka kwietna. Trzeba też uwzględnić perspektywę patrzenia na dopuszczalność stosowania nierodzimych gatunków roślin.
Łąka kwietna to wieczny eksperyment
„Łąka, o której rozmawiamy, nie jest stanem dzikim, występującym naturalnie. Nawet poza miastem musimy o łąki dbać. Gdy tego zaprzestaniemy, łąki szybko zarosną chwastami” – przekonywał Maciej Podyma. Beata Sągin zwracała z kolei uwagę na ilość pracy, jaką trzeba włożyć w prawidłowe utrzymanie łąk kwietnych: „To nie jest tak, że wystarczy tylko zasiać i nie kosić. Jest wiele zmiennych, które wpływają na wygląd i stan łąki. Oczywiście, możemy się nimi nie przejmować, gdy zależy nam na łące jednorocznej. Tylko że to droższe i mniej ekologiczne rozwiązanie niż w przypadku łąk wieloletnich”. Dla miast i społeczności, które zdecydują się na stosowanie łąk wieloletnich, Agnieszka Hubeny-Żukowska miała jedną ważną radę – zaangażowanie osób, które stale będą monitorować stan miejskich łąk i reagować na zmieniające się warunki ich rozwoju. „Łąka kwietna to wieczny eksperyment. Ze względu na pogodę i temperaturę dużo może się zmienić. Już w tym roku widzieliśmy spore anomalie pogodowe, które sprawiają, że rośliny szaleją. Taka sytuacja sprawia, że musimy cały czas dostosowywać sposoby, za pomocą których dbamy o tę roślinność. Wielu rzeczy nie da się przy tym tak łatwo zaplanować” – wyjaśniała.
Moderatorka zwróciła uwagę, że wiele zabiegów, których wymagają łąki kwietne, może budzić zdumienie mieszkańców. Najbardziej jest to widoczne na przykładzie koszenia. Rozmówcy zgodnie opowiadali, że w Polsce łąki kosi się najwyżej dwa razy – na przełomie wiosny i lata oraz przed zimą. Tymczasem drugie koszenie jest – z punktu widzenia ekologii – niepotrzebne. Oba jednak potrafią budzić kontrowersje. „Nasze łąki kosimy w czerwcu, gdy jeszcze wiele roślin pięknie kwitnie. Ludzie się wtedy burzą, bo przecież dla nich to niszczenie kwiatów. Tymczasem musimy je ściąć, aby łąka mogła ponownie zakwitnąć” – mówiła Beata Sągin. Wtórował jej Maciej Podyma, opowiadając z kolei o kontrowersjach, z jakimi spotkała się decyzja krakowskiego ratusza o niekoszeniu łąk kwietnych przed zimą: „Od razu pojawiły się głosy i pytania, bo dla wielu osób wyglądało to zupełnie nieestetycznie”. Taki nieskoszony trawnik rzeczywiście nie wygląda najlepiej, ale wciąż ma swoją rolę do odegrania. Współzałożyciel Fundacji Łąka przyznaje jednocześnie, że po wielu latach pracy nad upowszechnianiem łąk, cieszą się one dużą przychylnością lokalnych społeczności. Wspomina, że na początku działań swojej fundacji proporcje zwolenników i przeciwników można było szacować pół na pół. Dziś – jego zdaniem – aż 90 procent ludzi przyjmuje łąki kwietne z zadowoleniem.
Łąka zakorzenia się w naszej mentalności
Ciekawe są też przemiany naszej miejskiej mentalności i związane z nimi nowe wyobrażenia o estetycznie zagospodarowanej przestrzeni publicznej. Uczestnicy dyskusji zwracali na przykład uwagę na fakt, jak bardzo zmieniło się postrzeganie trawnika. Kiedyś był to podstawowy pomysł na uzupełnienie zielonych przestrzeni pomiędzy drzewami i krzewami: „Zwolennicy trawników mają w głowach obraz idealnego zielonego dywanu, który jest wiecznie zielony, równo przystrzyżony i po prostu piękny. W europejskich warunkach trudno jednak o wyhodowanie takiego trawnika bez stosowania drogich i częstych zabiegów pielęgnacyjnych. Nie obędzie się także bez stosowania chemii, co jest szkodliwe dla środowiska” – mówił Maciej Podyma. W wywiadzie udzielonym w 2014 r. „Magazynowi Miasta”, Sławomir Sendzielski, miejski ogrodnik i aktywista, zwracał uwagę na jeszcze jedną przyczynę popularności trawników: „Po 1989 roku, wraz ze wzrostem wpływów do miejskich budżetów, dążono do uporządkowania roślinności w miastach – inspirowaliśmy się niemieckimi czy brytyjskimi krótko przystrzyżonymi trawnikami. Odpowiednio przycięte krzewy były czymś, co większość urzędników uznawała za racjonalne rozwiązanie kwestii miejskiej roślinności. Brak takich interwencji postrzegany był w kategoriach tolerowania chaosu i nieporządku”.
Dzisiaj o trawniku nie myśli się już tak jednoznacznie. Ludzie zaczynają dostrzegać, że właściwa pielęgnacja trawników wymaga częstego koszenia (nawet 5-8 razy w sezonie), co przekłada się zarówno na koszty, jak i na stan ekologii. Wykoszony trawnik łatwo się przesusza i wówczas przestaje pełnić jakiekolwiek funkcje. Estetyka takiego rozwiązania również pozostawia wiele do życzenia. Piękne i tanie łąki kwietne z łatwością wygrywają z drogimi w utrzymaniu lub tanimi, ale nieestetycznymi trawnikami.
Dyskusja pokazała jednak, że estetyka łąk kwietnych może być bardzo krótkotrwała. Czy w związku z tym nie pojawia się obawa, że zainteresowanie i powszechna dla nich aprobata może okazać się równie chwilowa?
Sorry, taki mamy mikroklimat
Beata Sągin uważa, że temat łąk kwietnych jest łatwy i prosty tylko wtedy, gdy niczego po nich nie oczekujemy. Schody zaczynają się wówczas, gdy istotnym elementem ich oceny staje się właśnie estetyka: „W Gdyni zdecydowaliśmy, że na dane ulice wprowadzamy określony zestaw kolorów kwiatów. Na al. Zwycięstwa miały to być kolory biały, różowy i niebieski. Chcieliśmy przez to podnieść jakość tych przestrzeni i nadać im nadzwyczajnego charakteru” – opowiadała. A estetyka nie jest problemem drugorzędnym. O badaniach nad znaczeniem estetycznego postrzegania łąk kwietnych na całym świecie opowiadała Agnieszka Hubeny-Żukowska. Jej zdaniem, dla większości mieszkańców sensowność łąki kwietnej w dużej mierze oceniana jest przez pryzmat tego, co jest bardziej estetyczne. „My mamy tu oczywiście bardziej proekologiczne nastawienie. Ale badania z Wielkiej Brytanii pokazują, że łąki kwietne bardziej się podobają, gdy są kolorowe. Wiemy już, że kwitnienie ma swój moment WOW, a potem całość wygląda już znacznie gorzej. Dlatego na całym świecie prowadzi się próby wydłużenia okresu kwitnienia” – dodała właścicielka Pracowni Sztuki Ogrodowej.
Działania mające na celu przedłużenie okresu WOW, polegają obecnie głównie na zastosowaniu roślin, które nie występują w Polsce naturalnie. I tu otwiera się kolejna oś sporu. Dla wielu polskich ekologów zastosowanie nierodzimych gatunków roślin jest działaniem na szkodę środowiska naturalnego. Wiosną 2014 r. ruszył nawet specjalny projekt odnowy nadwiślańskich łąk zalewowych w Warszawie, którego jednym z celów była eliminacja gatunków roślin inwazyjnych i przywrócenie rodzimej biosfery.
Istnienie takiego konfliktu potwierdził Maciej Podyma, przyznając, że jego Fundacja była mocno krytykowana za sadzenie jednorocznych roślin nierodzimych. Jego zdaniem istnieje mocny nacisk środowisk naukowych na korzystanie tylko z roślin naturalnie występujących w kraju. Tymczasem, według Podymy, „mieszkańcy chcą czegoś zupełnie innego. I można to pogodzić tylko w wyjątkowych sytuacjach. Trzeba więc podjąć decyzję, co jest naszym priorytetem. Albo musimy edukować mieszkańców i przekonywać ich, że piękne kolorowe kwiaty to tylko jedna z zalet łąk kwietnych, albo przekonywać profesjonalistów i środowiska naukowe do większej akceptacji stosowania innych, niż tylko rodzime, roślin.”
W sukurs temu stanowisko przyszła również Agnieszka Hubeny-Żukowska. Obaliła przy tym argument, według którego zastosowanie rodzimych gatunków roślin wynika ze specyfiki lokalnych owadów zapylaczy: „Ostatnie badania pokazują, że zapylaczom jest w sumie obojętne, co zapylają. Chodzi o pyłek. Tymczasem nasz klimat się zmienia. My tego nie zatrzymamy i zaraz się okaże, że nasze rodzime rośliny za chwilę wcale nie będą już takie rodzime”. Prelegentka zwróciła uwagę, że podobna tendencja istnieje w wielu krajach europejskich. Szczególnie Wielkiej Brytanii, w której potrzebę zapewnienia spektakularnego wyglądu łąk kwietnych udało się uzyskać tylko dzięki zastosowaniu roślin właśnie z innych krajów. „Tam, gdzie ważna jest długotrwała estetyka, ogrodnicy zaczynają posiłkować się nierodzimymi roślinami. Jest to po części efekt miejskich wysp ciepła, które sprawiają, że powstaje nowy mikroklimat. Dzięki temu mamy możliwość dobrania gatunków w ten sposób, aby kwitnienie następowało już od wczesnej wiosny aż do późnej jesieni” dodała Hubeny-Żukowska. Beata Sągin podkreśliła przy tym, że z pomocą przychodzą byliny, które mogą pomóc w uzyskaniu spektakularnego wyglądu jesienno-zimowego.
Bez edukacji nie pójdziemy dalej
Im dalej w łąki, tym więcej kwiatów. Lipcowa dyskusja w Urban Cafe pokazała, że sprawa, która dla przeciętnego Kowalskiego jest pozornie bardzo prosta, ma swoje wielowątkowe komplikacje. Jej uczestnicy pomogli jednak w nabraniu przekonania, że w istocie głównym adresatem pracy nad łąkami kwietnymi są sami mieszkańcy. To od ich akceptacji tego rozwiązania zależy przyszłość tego typu zagospodarowania przestrzeni wspólnej. Przedstawicielka Biura Ogrodnika Miasta Gdyni zauważyła, że w Gdyni łąki kwietne zyskują coraz więcej zwolenników i już zgłaszają się do urzędu kolejne wspólnoty mieszkaniowe z pomysłami na zakładanie własnych łąk. Popularność tego rozwiązania przekłada się też na inne proekologiczne metody dbania o miejską zieleń, jak np. niekoszenie trawników.
Agnieszka Hubeny-Żukowska zauważyła z kolei, że mieszkańcy naszych miast bardziej potrzebują łąk kwietnych, niż im się obecnie wydaje. Jej zdaniem, łąki kwietne dają często unikatową możliwość kontaktu z naturą. Wielu mieszczuchów może dzięki nim zobaczyć zachowanie pszczół i przekonać się, że nie stanowią one zagrożenia dla ludzi. Tego typu okazje są według niej bardzo ważne, bo uwrażliwiają nas na kondycję całego ekosystemu. Istotne jest więc – jej zdaniem – również dalsze inwestowanie w łąki kwietne i włączenie w ten proces szkół i przedszkoli.
Na samym początku debaty Maciej Podyma powiedział coś, o czym warto pamiętać na samym końcu. Działania Fundacji Łąka przyniosły tak spektakularny sukces w promocji koncepcji łąk kwietnych, nie tylko z powodu działań komunikacyjnych i promocyjnych, ale również dzięki przyczynieniu się do rozwoju dostępności nasion i popularyzacji rozwiązań prawnych związanych z prowadzeniem takich hodowli. A bez tego każdy dobry pomysł na stworzenie łąk kwietnych mógłby zwiędnąć niezwykle szybko. Skoro więc wszystko gotowe, warto dorzucać do ognia i dalej promować tę nową formę zieleni w polskich miastach.
Zobacz dyskusję „Łąki kwietne w mieście”
Dyskusja odbyła się 29.07.2020 online w ramach cyklu wydarzeń Urban Cafe pt. „Żyj dobrze w mieście”, w którym poruszane są kwestie otaczającej nas przestrzeni, jako część zadania „Adaptacja Koncepcji UrbanLab w Gdyni”, w ramach Programu Operacyjnego Pomoc Techniczna na lata 2014-2020, współfinansowanego ze środków Funduszu Spójności
Tekst pierwotnie ukazał się na www.urbanlab.gdynia.pl
Zdjęcia: materiały Biura Ogrodnika Miasta Gdynia